Выбрать главу

– I bałagan wciąż rośnie – mówił. – Rozumiesz chyba, co mam na myśli?

– Co? – spytał Rönn.

– Bałagan. Wszystkie te miejsca postoju i parkingi wzdłuż głównych szlaków komunikacyjnych. Rozumiesz chyba, co mam na myśli?

Ullholm był człowiekiem, który wiedział prawie wszystko, a rozumiał wszystko. Raz tylko zdarzyła się okazja, w której był zmuszony poprosić Rönna o wyjaśnienie.

Zaczęło się od tego, że powiedział:

– Patrząc na tę gnuśność i niedbalstwo człowiek zaczyna tęsknić do natury. Chętnie bym schronił się w góry, gdyby nie to, że cała Laponia zapluskwiona jest przez Lapończyków. Rozumiesz chyba, co mam na myśli?

– Ja sam ożeniony jestem z lapońską autochtonką – powiedział Rönn.

Ullholm przyjrzał mu się z osobliwą mieszaniną odrazy i ciekawości i zniżywszy głos spytał:

– To niezwykłe i ogromnie interesujące. Czy to prawda, że Laponki mają to w poprzek?

– Nie – powiedział Rönn, zniechęcony. – To nieprawda. Ale bardzo szeroko rozpowszechniony przesąd.

Rönn zastanawiał się dlaczego ten człowiek nie został od dawna już przeniesiony do centrali rzeczy znalezionych.

Ullholm mówił właściwie bez przerwy, a każdą wypowiedź kończył słowami: „Rozumiesz chyba, co mam na myśli?”

Rönn tylko dwie rzeczy zrozumiał.

Po pierwsze: to, co się wydarzyło w komendzie wydziału śledczego, gdy postawił zupełnie niewinne pytanie:

– Aha, a kto tam w szpitalu czuwa?

Kollberg obojętnie pogrzebał w swoich papierach i powiedział:

– Jakiś Ullholm.

Jedynym, który znał widocznie to nazwisko, był Gunvald Larsson, bo natychmiast wykrzyknął:

– Co? Kto?

– Ullholm – powtórzył Kollberg.

– To niedopuszczalne. Musimy tam natychmiast posłać kogoś do przypilnowania. Kogoś mającego jako tako dobrze w głowie.

Rönn okazawszy się kimś mającym jako tako dobrze w głowie, postawił dalsze, równie niewinne pytanie:

– Czy mam go zmienić?

– Zmienić? Nie, to niemożliwe. Uznałby się za pominiętego. Pisałby setki podań. Zażaleń do komendy głównej. Dzwoniłby do ministra.

A gdy Rönn już wychodził, Gunvald Larsson udzielił mu ostatniego pouczenia.

– Einar!

– No?

– I nie pozwól mu słowem odezwać się do świadka, chyba gdy już zobaczysz świadectwo zgonu.

Po drugie: że w jakiś sposób musi zahamować potop słów. W końcu osiągnął nawet teoretyczne rozwiązanie tej trudności. W zastosowaniu praktycznym zadziałało ono według następującego wzoru:

Ullholm skończył dłuższą wypowiedź słowami:

– Zupełnie zrozumiałe oczywiście, że jako osoba prywatna i jako członek partii centrum, jako obywatel wolnego, demokratycznego kraju nie robię najmniejszej różnicy między ludźmi z racji koloru ich skóry, na przykład, rasy, czy sposobu myślenia. Ale pomyśl, co by to było, gdyby w szeregach policji zaroiło się od Żydów i komunistów. Rozumiesz chyba, co mam na myśli?

A Rönn na to, odchrząknąwszy skromnie za osłoną ręki:

– Oczywiście. Tylko prawdę mówiąc ja sam jestem tak dalece socjalistą, że właściwie…

– Komunistą?!

– O, właśnie.

Ullholm popadł w grobowe wręcz milczenie i podszedł do okna. Stał tam już od dwóch godzin gorzko zapatrzony w zły i zdradliwy świat, jaki go otaczał.

Schwerina trzy razy operowano; wyjęto z jego ciała obie kule, ale z zespołu lekarzy, który dokonał tego zabiegu, nikt zbyt pogodnie nie wyglądał, a jedyną odpowiedzią na nieśmiałe pytania Rönna były wzruszenia ramionami.

Lecz przed kwadransem mniej więcej jeden z chirurgów przyszedł do izolatki i powiedział:

– Jeżeli on w ogóle odzyska świadomość, to stanie się to teraz, w ciągu pół godziny.

– Wyliże się?

Lekarz długo patrzył na Rönna, a potem powiedział:

– Wydaje się to mało prawdopodobne. Chociaż Jest odporny fizycznie i ogólny jego stan jest prawie zadowalający.

Rönn zgnębiony spoglądał na pacjenta i zastanawiał się, jak trzeba wyglądać, żeby stan ogólny został określony jako niezbyt dobry albo wręcz zły.

Dokładnie sformułował dwa pytania i dla pewności zapisał je sobie w notesie.

Pierwsze brzmiało:

Kto strzelał?

Drugie:

Jak on wyglądał?

Poczynił też szereg innych przygotowań, ustawił na krześle w głowach łóżka przenośny magnetofon, włączył mikrofon i przewiesił przez oparcie krzesła. Ullholm nie uczestniczył w tych przygotowaniach, poprzestał na krytycznym zerkaniu w stronę Rönna ze swego miejsca przy oknie.

Zegar wskazywał za cztery minuty wpół do trzeciej, kiedy pielęgniarka nagle pochyliła się nad rannym i szybkim, niecierpliwym gestem przywołała obu policjantów, drugą ręką naciskając jednocześnie dzwonek.

Rönn pospiesznie chwycił mikrofon.

– Chyba budzi się – powiedziała pielęgniarka.

Twarz rannego ulegała jakimś zmianom. Powieki i nozdrza drgały.

– Tak – powiedziała pielęgniarka. – Teraz.

Rönn podsunął mikrofon.

– Kto strzelał? – spytał.

Żadnej reakcji. Po chwili powtórzył pytanie.

– Kto strzelał?

Teraz wargi rannego poruszyły się, coś powiedział.

Rönn odczekał tylko dwie sekundy, potem spytał:

– Jak on wyglądał?

I tym razem ranny poruszył ustami i odpowiedź była bardziej artykułowana.

Do pokoju wszedł lekarz.

Rönn już otworzył usta, żeby powtórzyć pytanie numer jeden, gdy leżący na łóżku wykręcił głowę w lewo. Dolna szczęka mu opadła i krwawy śluz rzucił mu się z ust.

Rönn spojrzał na lekarza, który poważnie kiwnął głową.

Ullholm zbliżył się i ze złością powiedział:

– Nic więcej nie potrafisz wydobyć z tego przesłuchania?

Potem głośno i wyraźnie obwieścił:

– Słuchaj no, człowieku, mówi do ciebie starszy asystent Ullholm…

– Nie żyje – spokojnie stwierdził Rönn.

Ullholm wlepił w niego oczy i wyrzekł jedno słowo:

– Partacz.

Rönn wyjął mikrofon z gniazdka i zaniósł magnetofon na okno. Ostrożnie kręcąc palcem przewinął taśmę i nacisnął guzik.

– Kto strzelał?

– Dnrk.

– Jak on wyglądał?

– Jakalson.

– I co z tego wydobędziesz – powiedział.

Ullholm co najmniej dziesięć sekund przyglądał się Rönnowi twardo i nienawistnie. Potem powiedział:

– Wydobędziesz? Oskarżę cię o wykroczenie służbowe. Trudna rada. Rozumiesz chyba, co mam na myśli.

Odwrócił się i opuścił pokój. Krokiem szybkim i energicznym. Rönn odprowadził go zatroskanym spojrzeniem.

XV

Gdy Martin Beck otworzył drzwi gmachu policji, dech mu zaparło, bo lodowato zimny poryw wiatru cisnął nań garścią ostrych jak igły ziarenek śniegu. Martin pochylił głowę i pospiesznie zapiął płaszcz. Tego właśnie ranka skapitulował wobec urągań Ingi, paru stopni mrozu i własnego przeziębienia i włożył zimowy płaszcz. Wyżej podciągnął wełniany szalik i ruszył w kierunku centrum.

Minąwszy Agnegatan stanął bezradnie, próbując wykombinować, czym pojechać. Nie zdążył jeszcze nauczyć się tych nowych linii autobusowych, które pojawiły się wraz ze zniknięciem tramwajów i wprowadzeniem we wrześniu ruchu prawostronnego.