Выбрать главу

– Stenströma pamiętam jednak doskonale. Dlatego że…

Zawahał się.

– Tak – zachęcił Melander przyjaźnie – dlatego że…?

– Wyglądał tak młodo i ubrany był w dżinsy i sportową koszulę, myślałem więc, że nie należy do pracowników i chciałem go wylegitymować. I…

– Tak?

– W jakiś tydzień później popełniłem tę samą omyłkę. Irytujące.

– No cóż, zdarza się. A gdy go pan teraz zobaczył, przedwczoraj wieczorem, poznał pana?

– Nie. Z całą pewnością nie.

– A obok niego ktoś siedział?

– Nie, miejsce obok było puste. Pamiętam to wyraźnie, bo z początku chciałem przywitać się i usiąść obok. Ale potem pomyślałem, że to byłoby aroganckie.

– Szkoda. I wysiadł pan przy Sergels torg?

– Tak. Tam przesiadłem się w metro.

– A Stenström został?

– Tak przypuszczam. W każdym razie nie widziałem, żeby wysiadał.

– Pozwoli pan filiżankę kawy?

– Chętnie. Dziękuję – powiedział przesłuchiwany.

– Bardzo byłbym zobowiązany, gdyby pan zechciał spojrzeć na kilka zdjęć – powiedział Melander. – Ale są, niestety, dość nieprzyjemne.

– Rozumiem – mruknął przesłuchiwany.

Przejrzał fotografie. Zbladł i parę razy przełknął ślinę. Jedyną osobą, którą rozpoznał, był Stenström.

W chwilę później zjawili się – niemal jednocześnie – Martin Beck, Gunvald Larsson i Rönn.

– No – powiedział Kollberg – czy Schwerin…

– Tak – rzekł Rönn. – Umarł.

– I?

– Coś powiedział.

– Co?

– Nie wiem – powiedział Rönn stawiając magnetofon na stole.

Stali wokół stołu i słuchali.

– Kto strzelał?

– Dnrk.

– Jak on wyglądał?

– Jakalson.

– Nic więcej nie potrafisz wydobyć z tego przesłuchania?

– Słuchaj no, człowieku, mówi do ciebie starszy asystent Ullholm…

– Nie żyje.

– Do diabła – powiedział Gunvald Larsson. – Rzygać mi się chce, jak usłyszę ten głos. On mnie raz oskarżył o uchybienie służbowe.

– A coś zrobił? – spytał Rönn.

– Powiedziałem kurwa w wartowni na Klara. Paru chłopaków przywlokło gołą dziwkę. Pijana była w sztok, wrzeszczała jak opętana i zdarła z siebie ubranie w samochodzie. Próbowałem im wytłumaczyć, że powinni byli chociaż kocem okryć tę k…, chociaż kocem ją okryć, nim ją przywieźli do kryminalnej. A on oświadczył, że zraniłem moralnie kobietę, i to niepełnoletnią, grubym, ordynarnym słowem. Miał wtedy dyżur. Potem przeniósł się do Solny, żeby być bliżej natury.

– Natury?

– Tak, przypuszczam, że własnej żony.

Martin Beck znowu przegrał taśmę.

– Kto strzelał?

– Dnrk.

– Jak on wyglądał?

– Jakalson.

– Sam wymyśliłeś te pytania? – zagadnął Gunvald Larsson.

– Tak, mam je tu – powiedział Rönn nieśmiało.

– Wspaniale.

– Tylko pół minuty był przytomny – powiedział Rönn, dotknięty. – Potem umarł.

Martin Beck jeszcze raz przegrał taśmę.

Słuchali raz po raz.

– I co on gada u licha – powiedział Kollberg.

Nie zdążył się ogolić i w zamyśleniu skubał szczecinę na brodzie.

Martin Beck zwrócił się do Rönna:

– A jak ty uważasz? Byłeś tam przecież.

– Cóż – powiedział Rönn – uważam, że zrozumiał pytania i usiłował odpowiedzieć.

– I?

– I że na pierwsze pytanie odpowiedział przecząco, na przykład „Nie wiem” albo „Nie poznałem go”.

– Jak ty u diabła możesz się tego doszukać w tym „Dnrk” – powiedział Gunvald Larsson z najwyższym zdumieniem.

Rönn poczerwieniał i zawiercił się niepewnie.

– Tak – rzekł Martin Beck – w jaki sposób doszedłeś do takiego wniosku?

– Bo ja wiem – odpowiedział Rönn. – Tak mi się wydało, takie miałem wrażenie.

– Aha – powiedział Gunvald Larsson. – I co dalej?

– Na drugie pytanie odpowiedział bardzo wyraźnie „Jakalson”.

– Tak – powiedział Kollberg. – Słyszałem. Ale co on miał na myśli?

Martin Beck koniuszkiem palców pocierał czoło u nasady włosów.

– Jakalsson – powiedział w zamyśleniu – albo może Jakobsson.

– Powiedział „Jakalson” – upierał się Rönn.

– Owszem – stwierdził Kollberg – ale tak się nikt nie nazywa.

– Trzeba sprawdzić – powiedział Melander. – Może i jest takie nazwisko. Przez ten czas…

– Tak?

– Przez ten czas, uważam, powinniśmy posłać taśmę do ekspertyzy, jeżeli nasze laboratorium nie da sobie z tym rady, trzeba będzie skontaktować się z radiem. Radiowi dźwiękowcy mają lepszą aparaturę. Mogą oddzielić dźwięki na taśmie, wypróbować przy różnych szybkościach.

– Zgoda – powiedział Martin Beck – dobry pomysł.

– Tylko skasujcie wpierw tego Ullholma – powiedział Gunvald Larsson. – Inaczej narazimy się na ogólne pośmiewisko.

Rozejrzał się po pokoju.

– A gdzie to kukułcze pisklę Månsson?

– Pewnie zabłądził – rzekł Kollberg. – Trzeba było może objaśnić mu drogę.

Westchnął głęboko.

Wszedł Ek, w zamyśleniu gładząc srebrzyste włosy.

– Co tam znowu? – zapytał Martin Beck.

– Gazety skarżą się, że nie otrzymały portretu tego mężczyzny, który w dalszym ciągu pozostaje nie zidentyfikowany.

– Sam przecież wiesz, jak ten portret wyglądał – powiedział Kollberg.

– Oczywiście, ale jednak…

– Poczekaj no – rzekł Melander. – Możemy upiększyć rysopis. Od trzydziestu pięciu do czterdziestu lat, wzrost metr siedemdziesiąt jeden, waga sześćdziesiąt dziewięć kilo, czterdziesty drugi numer butów, oczy piwne, szatyn. Blizna po operacji ślepej kiszki. Ciemny zarost na piersi i brzuchu. Stara blizna na podbiciu. Zęby… nie, nie wypada.

– Poślę to – powiedział Ek wychodząc.

Przez chwilę stali w milczeniu.

– Fredrik coś ustalił – powiedział wreszcie Kollberg.

– Że Stenström już przy Djurgårdsbron siedział w autobusie. A więc jechał z Djurgården.

– Co tam robił u diabła – zdziwił się Gunvald. – Wieczorem? Przy takiej pogodzie?

– Ja też coś ustaliłem – powiedział Martin Beck. – Że on prawdopodobnie wcale nie znał tej pielęgniarki.

– Zupełnie pewne? – spytał Kollberg.

– Nie.

– Był sam przy Djurgårdsbron – dodał Melander.

– Rönn też coś ustalił – powiedział Gunvald Larsson.

– Co?

– Że „Dnrk” znaczy „Nie poznałem go”, nie mówiąc już o osobniku nazwiskiem Jakalson…

Tyle ustalili w środę piętnastego listopada.

Śnieg padał. Wielkie, mokre płaty. Było już zupełnie ciemno.

Nie ma oczywiście nazwiska Jakalson. Przynajmniej nie w Szwecji.

W czwartek nic w ogóle nie ustalili.

W czwartek wieczorem, gdy Kollberg wrócił do domu, na Palandergatan, było już po jedenastej. Żona czytała w kręgu światła lampy stojącej. Ubrana w krótki, z przodu rozpinany szlafrok, siedziała w fotelu podkurczywszy gołe nogi.

– Cześć – powiedział Kollberg. – Jak tam twój kurs hiszpańskiego?

– Nic z tego oczywiście. Śmieszne, wyobrażać sobie, że w ogóle można coś zrobić, jak się jest żoną policjanta.