Kollberg nie odpowiedział. Rozebrał się natomiast i poszedł do łazienki. Ogolił się, wziął prysznic, długo oblewał się wodą, ufny, że zwariowany sąsiad nie zatelefonuje po radiowóz i nie oskarży go o zakłócenie ciszy nocnej puszczaniem wody. Potem owinął się płaszczem kąpielowym, poszedł do pokoju i usiadłszy naprzeciw żony zaczął się jej przyglądać w zamyśleniu.
– Dawno cię nie widziałam – powiedziała nie odrywając oczu od książki. – Jak wam leci?
– Marnie.
– To przykre. Dziwne się wydaje, że ktoś może w środku miasta, w autobusie zastrzelić mnóstwo ludzi, ot, tak sobie. I że policja nic mądrzejszego nie ma do roboty, tylko urządzać całe serie głupich obław.
– Tak – przyznał Kollberg. – Rzeczywiście dziwne.
– Czy prócz ciebie jest jeszcze ktoś, kto od trzydziestu sześciu godzin nie był w domu?
– Prawdopodobnie.
Czytała dalej. A on siedział w milczeniu, może dziesięć minut, może kwadrans, nie odrywając od niej oczu.
– Co się tak gapisz? – powiedziała wciąż nie patrząc, ale z cieniem rozbawienia w głosie.
Kollberg nie odpowiedział, a ona pozornie całkowicie pogrążyła się w czytaniu. Była ciemnowłosa i piwnooka, o regularnych rysach i mocno zarysowanych brwiach. Była od niego o czternaście lat młodsza, skończyła właśnie dwadzieścia dziewięć lat, i wciąż wydawała mu się bardzo piękna. W końcu zapytał:
– Gun?
Po raz pierwszy od chwili jego powrotu do domu spojrzała na niego, z lekkim uśmiechem i z błyskiem bezwstydnej zmysłowości w oczach.
– Tak?
– Wstań.
– Proszę bardzo.
Zagięła rożek strony, do której zdążyła doczytać, zamknęła książkę i położyła na poręczy fotela. Podniosła się i stała przed nim – nie odrywając od niego wzroku – z opuszczonymi rękami, szeroko rozstawiając bose nogi.
– Brzydko – powiedział.
– Co brzydkie, ja?
– Nie. Robić w książce ośle uszy.
– Moja książka – powiedziała. – Za własne pieniądze kupiona.
– Rozbierz się.
Podniosła rękę do kołnierzyka i zaczęła rozpinać guziki, wolno, jeden po drugim. Wciąż wlepiając w niego spojrzenie, rozsunęła lekki szlafroczek i zrzuciła go na podłogę.
– Odwróć się – powiedział.
Odwróciła się plecami.
– Ładna jesteś.
– Dziękuję. Mam tak stać?
– Nie. Przednią stronę masz lepszą.
– Co ty mówisz!
Wykonała pełny obrót i spojrzała na niego z tym samym wyzywającym wyrazem twarzy.
– A na rękach umiesz stać?
– Umiałam w każdym razie, zanim ciebie poznałam. A potem nie było powodu. Czy mam spróbować?
– Nie trzeba.
– Mogę to jednak zrobić.
Podeszła do ściany, wywinęła kozła i stanęła na rękach, głową w dół. Najwidoczniej bez trudu.
Kollberg przyjrzał się z zainteresowaniem.
– Mam tak stać? – spytała.
– Nie, nie trzeba.
– Bo ja bardzo chętnie, jeżeli cię to bawi. Mogę od tego zemdleć, wtedy przykryj mnie czym. Coś narzuć.
– Nie, wstań.
Zręcznie przerzuciła się na nogi i zerknęła na niego przez ramię.
– A gdybym cię tak sfotografował – spytał – co byś na to powiedziała?
– Co rozumiesz przez „tak”? Nago?
– Tak.
– Do góry nogami?
– Powiedzmy.
– Przecież nie masz aparatu.
– Rzeczywiście nie mam. Ale to nie należy do rzeczy.
– Oczywiście, że możesz, jak masz ochotę. Możesz ze mną robić, co ci się żywnie podoba. Już ci to powiedziałam dwa lata temu.
On nie odpowiedział. A ona wciąż stała pod ścianą.,
– A co byś z tymi zdjęciami zrobił?
– O, to właśnie jest pytanie.
Podeszła do niego i powiedziała:
– Teraz czas już najwyższy na pytanie: O co ci właściwie chodzi? Bo jeżeli przypadkiem o to, że chciałbyś się ze mną przespać, to mamy przecież wspaniałe łóżko, a jeżeli to ci już nie odpowiada, to dywan jest też znakomity. Miękki i puszysty. Sama go zrobiłam.
– Stenström miał w biurku całą pakę takich zdjęć.
– W pracy?
– Tak.
– Czyich?
– Swojej dziewczyny.
– Åsy?
– Tak.
– Uczta dla oka to chyba nie była.
– Nie mów tak.
Przyjrzała mu się ze ściągniętymi brwiami.
– Pytanie dlaczego – powiedział Kollberg.
– Czy to ma znaczenie?
– Nie wiem. Nie potrafię tego wytłumaczyć.
– Może chciał sobie popatrzyć.
– Martin też tak mówi.
– Wydaje się oczywiście, że znacznie rozsądniej byłoby pojechać od czasu do czasu do domu i obejrzeć.
– Martin też nie zawsze jest mądry. Niepokoi się na przykład o nas. Można to po nim poznać.
– O nas? A niby dlaczego?
– Pewnie dlatego, że wtedy w piątek wieczorem wyszedłem sam.
– A cóż to, on nigdy nie wychodzi bez żony?
– Tu coś nie klapuje – powiedział Kollberg. – Ze Stenströmem i tymi zdjęciami.
– Dlaczego? Wiadomo, jacy mężczyźni są. Ładna była na tych zdjęciach?
– Tak.
– Bardzo?
– Tak.
– Wiesz, co powinnam powiedzieć?
– Tak.
– Ale nie powiem.
– Nie powiesz. To też wiem.
– A jeżeli o Stenströma chodzi, to może chciał pokazać zdjęcia koleżkom. Pochwalić się.
– Mało prawdopodobne. On nie był taki.
– A dlaczego sobie tak nad tym głowę łamiesz?
– Sam nie wiem. Może dlatego, że nie mamy żadnych motywów.
– A ty to nazywasz motywami? Myślisz, że ktoś zastrzelił Stenströma z powodu tych zdjęć? Dlaczego by w takim razie zastrzelił ośmiu innych?
Kollberg długo się jej przyglądał.
– Właśnie – powiedział. – Słuszne pytanie.
Pochyliła się i pocałowała go w czoło.
– Może byśmy się położyli – powiedział Kollberg.
– Wyborny pomysł. Naszykuję tylko butelkę dla Bodil. Tylko trzydzieści sekund. Zgodnie z przepisem. Zobaczymy się w łóżku. Albo na podłodze czy w wannie, gdzie chcesz.
– W łóżku.
Poszła do kuchni. Kollberg wstał i zgasił lampę.
– Lennart!
– No?
– Ile lat ma Åsa?
– Dwadzieścia cztery.
– Ha. Kulminację seksualnej aktywności kobieta osiąga między dwudziestym dziewiątym a trzydziestym drugim rokiem. Tak mówi Kinsey.
– A mężczyzna?
– Około osiemnastego roku.
Słyszał, że roztrzepuje kaszkę w rondelku. Potem dodała:
– Ale u mężczyzn to bywa bardziej zróżnicowane. Jeżeli to cię może pocieszyć.
Kollberg spoglądał na swoją żonę przez uchylone drzwi kuchni, jego żona była długonogą dziewczyną, o normalnej budowie ciała i zmysłowym usposobieniu.
Była taka właśnie, jakiej zawsze pragnął, ale też szukanie takiej zabrało mu ponad dwadzieścia lat, a zastanawianie się jeszcze jeden rok dodatkowo.
Teraz już niecierpliwiła się, trudno jej było stać spokojnie.
– Trzydzieści sekund – mruknęła. – Bezczelni kłamcy.
Kollberg uśmiechnął się w ciemności. Wiedział, że za chwilę będzie mógł wreszcie zapomnieć o Stenströmie i czerwonym piętrowym autobusie. Po raz pierwszy od trzech dni.
Martin Beck nie zużył dwudziestu lat na szukanie żony. Spotkał ją szesnaście lat temu, natychmiast postarał się o dziecko i ożenił się. Szast-prast.
Teraz stała w drzwiach sypialni – niby mane tekel – w zmiętej koszuli nocnej, ze śladem poduszki odciśniętym na twarzy.