Выбрать главу

– Kaszlesz i pociągasz nosem, że cały dom się budzi – powiedziała.

– Wybacz.

– I dlaczego palisz w nocy? Jeżeli i tak gardło cię boli.

Zdusił papierosa i powiedział.

– Przykro mi, że cię obudziłem.

– To nie ma znaczenia. Najważniejsze, żebyś znowu nie dostał zapalenia płuc. Zostań lepiej jutro w domu.

– To będzie trudne.

– Gadanie. Jak jesteś chory, to nie możesz pracować. Ktoś chyba jest w policji prócz ciebie. A poza tym powinieneś spać, a nie czytać po nocach stare raporty. Tego morderstwa w taksówce nigdy nie wyjaśnisz. Wpół do drugiej! Odłóż to zeszycisko i zgaś. Dobranoc.

– Dobranoc – powiedział Martin Beck machinalnie do zamkniętych już drzwi sypialni.

Zmarszczył brwi i wolno odłożył zszywkę raportów. Całkowitą pomyłką było nazywać ją starym zeszyciskiem, gdyż była to kopia orzeczeń wynikłych z sekcji zwłok, dostał ją wieczorem przed pójściem do domu. Prawdą natomiast było, że parę miesięcy temu nie sypiał po nocach, ślęcząc nad materiałami dotyczącymi morderstwa rabunkowego popełnionego na taksówkarzu przed dwunastu laty.

Chwilę leżał nieruchomo wpatrując się w sufit. Usłyszawszy z sypialni pochrapywanie żony wstał szybko i na palcach poszedł do przedpokoju. Chwilę wahał się z ręką na telefonie. Potem wzruszył ramionami, podniósł słuchawkę i nakręcił numer Kollberga.

– Kollberg – usłyszał zadyszany głos Gun.

– Jak się masz. Lennart jest?

– Owszem, bliżej niż sobie wyobrażasz.

– O co chodzi? – powiedział Kollberg.

– Przeszkodziłem ci?

– No, można powiedzieć, że tak. Czego chcesz u diabła, o tej porze?

– Słuchaj, pamiętasz, jak to było zeszłego lata, po zabójstwie w parku?

– Oczywiście.

– Nic wtedy nie mieliśmy właściwie do roboty i Hammar powiedział, żebyśmy wzięli do przejrzenia stare nie wyjaśnione wypadki. Przypominasz sobie?

– O kurcze blade, przypominam sobie. I co z tego?

– Ja przejrzałem morderstwo taksówkarza z Borås, ty się zająłeś staruszkiem z Östermalm, który po prostu zaginął siedem lat temu.

– Tak. I dzwonisz, żeby mi to powiedzieć?

– Nie. Czym się zajął Stenström? Akurat wrócił wtedy z urlopu.

– Pojęcia nie mam. Myślałem, że tobie powiedział, czym.

– Nie, nigdy o tym nie wspominał.

– Więc pewnie mówił Hammarowi.

– Tak. Z pewnością. Masz rację. No, cześć. Przepraszam, że cię obudziłem.

– Idź do diabła.

Martin Beck usłyszał stuk odkładanej słuchawki. On swoją jeszcze przez chwilę przyciskał do ucha, potem dopiero poczłapał do rozkładanej kanapy.

Ułożył się i zgasił światło. Leżał w ciemności z poczuciem własnej głupoty.

XVIII

Wbrew wszelkim oczekiwaniom piątkowy ranek zaświtał nowiną budzącą pewne nadzieje.

Martin Beck przyjął nowinę telefonicznie i pozostali usłyszeli jego słowa:

– Co? Macie? Naprawdę?

Wszyscy porzucili pracę i patrzyli na mówiącego.

Odłożył słuchawkę i powiedział:

– Badanie balistyczne zakończone.

– I co?

– Broń została zidentyfikowana.

– Aha – powiedział Kollberg beznamiętnie.

– Pistolet wojskowy – stwierdził Gunvald Larsson.

– Tysiące ich leżą w nie strzeżonych magazynach. Równie dobre mogliby je darmo rozdać złodziejom, zaoszczędziliby sobie zakładania co tydzień nowych kłódek. Pół godziny bym potrzebował, żeby pojechać do miasta i kupić cały tuzin.

– Jest niezupełnie tak, jak przypuszczacie – powiedział Martin Beck biorąc kartkę, na której porobił notatki. – Model trzydzieści siedem, typ Suomi.

– Coś takiego – powiedział Melander.

– To stary typ z drewnianą kolbą – zauważył Gunvald Larsson. – Od czterdziestego roku nie widziałem takiego.

– Wykonany w Finlandii czy tu na fińskiej licencji? – spytał Kollberg.

– W Finlandii – odpowiedział Martin Beck. – Facet, który dzwonił, powiada, że to jest zupełnie pewne. Amunicja także stara. Wyprodukowana w firmie „Tikkakoski – Maszyny do szycia”.

– M trzydzieści siedem – powtórzył Kollberg. – Z bębenkiem siedmiostrzałowym. Trudno sobie wyobrazić, kto może dziś mieć taki pistolet.

– Dziś nikt – stwierdził Gunvald Larsson. – Dziś to on już leży na dnie Strömmen. Trzydzieści metrów pod wodą.

– Przypuszczalnie tak – powiedział Martin Beck. – Ale kto go miał cztery dni temu?

– Jakiś oszalały Fin – rzekł Gunvald Larsson. – Wypuścić sforę psów, zgarnąć wszystkich zwariowanych Finów z całego miasta. Wesoła robótka.

– Prasie o tym powiemy? – spytał Kollberg.

– Nie – zastrzegł Martin Beck. – Ani słowa.

Zapadło milczenie. Pierwsza nić przewodnia. Jak długo potrwa, nim znajdą następną?

Drzwi otwarły się gwałtownie, wszedł młody człowiek i rozejrzał się ciekawie dokoła. W ręce miał szarą kopertę.

– Do kogo? – spytał Kollberg.

– Do Melandera – odpowiedział młodzik.

– Do starszego asystenta Melandera – poprawił Kollberg. – Tam siedzi.

Młody człowiek położył kopertę na biurku Melandera.

Miał już opuścić pokój, kiedy Kollberg powiedział:

– Nie słyszałem, żebyś pukał.

Młodzieniec przystanął z ręką na klamce, ale się nie odezwał. W pokoju zapanowała cisza, w której Kollberg wolno i wyraźnie, jak gdyby udzielał wyjaśnień dziecku, powiedział:

– Przed wejściem do pokoju należy pukać do drzwi. Poczekać, aż powiedzą „Proszę”, i dopiero wtedy wejść. Zrozumiano?

– Tak – powiedział młody człowiek niewyraźnie, patrząc na nogi Kollberga.

– To dobrze – powiedział Kollberg i odwrócił się do niego plecami.

Młody człowiek szybko wymknął się za drzwi i zamknął je za sobą bezgłośnie.

– Kto to taki? – spytał Gunvald Larsson.

Kollberg wzruszył ramionami.

– Przypomina jakoś Stenströma – dodał Gunvald.

Melander odłożył fajkę, otworzył kopertę i wyciągnął z niej zielono oprawioną zszywkę centymetrowej grubości.

– A to co takiego? – zagadnął Martin Beck.

Melander przekartkował zieloną zszywkę.

– Elaborat psychologów – wyjaśnił. – Kazałem to oprawić.

– Aha – rzekł Gunvald Larsson. – I jakież oni mają genialne teorie? Że nasz biedny sprawca morderstwa masowego musiał raz w okresie pokwitania zrezygnować z jazdy autobusem, bo nie miał pieniędzy na bilet, i że to przeżycie pozostawiło tak głęboki ślad w jego wrażliwej duszy…

Martin Beck mu przerwał.

– Nic w tym zabawnego, Gunvald – powiedział gwałtownie.

Kollberg szybko przesunął po nim zdziwionym spojrzeniem i zwrócił się do Melandera:

– No, co tam masz w tej księdze?

Melander wytrząsnął popiół z fajki na kartkę, zwinął ją i wrzucił do kosza.

– W Szwecji nie było wypadków precedensowych – powiedział. – Chyba żeby się cofnąć w przeszłość aż do czasów Norlunda i masakry na parowcu „Prins Carl”. Musieli się opierać głównie na badaniach amerykańskich z ostatnich dziesiątków lat.

Przedmuchał fajkę i napychając ją ciągnął dalej:

– Psychologom amerykańskim, w przeciwieństwie do naszych, nie brakuje materiału do tego rodzaju opracowań. W tym kompendium uwzględniono między innymi dusiciela z Bostonu, Specka, który zamordował w Chicago osiem pielęgniarek, Whitmana, który strzelając z wieży zabił szesnaście osób, a zranił dużo więcej, Unruha, który wyszedł na ulicę w New Jersey i w ciągu dwunastu minut zastrzelił trzynaście osób, i wiele innych wypadków, znanych wam zapewne z gazet.