Выбрать главу

Przerzucił kompendium.

– Morderstwa masowe to zdaje się amerykańska specjalność – zauważył Gunvald Larsson.

– Tak – przyznał Melander – to opracowanie zawiera kilka dość prawdopodobnych teorii uzasadniających to zjawisko.

– Gloryfikacja przemocy – rzekł Kollberg. – Społeczeństwo karierowiczów. Sprzedaż broni na zamówienie pocztowe. Okrutna wojna w Wietnamie.

Melander pociągnął z fajki i przytaknął.

– Między innymi – powiedział.

– Czytałem gdzieś – powiedział Kollberg – że na tysiąc Amerykanów jest jeden czy dwóch potencjalnych morderców masowych. Ciekawe, jak oni to mogli stwierdzić.

– Sondaż poprzez ankiety – wyjaśnił Gunvald Larrson. – To też jedna z amerykańskich specjalności. Obchodzi się domy i wypytuje ludzi, jak im się wydaje: czy mogliby popełnić masowe morderstwo. Dwóch na tysiąc odpowiada: Owszem, to mi się wydaje przyjemne.

Martin Beck wytarł nos i zaczerwienionymi oczami spojrzał na Gunvalda z irytacją.

Melander przechylił się do tyłu i wyciągnął nogi.

– A co twoi psychologowie mówią o właściwościach takiego masowego mordercy?

Melander wyszukał odpowiednią stronę i przeczytał:

– Ma prawdopodobnie poniżej lat trzydziestu, często jest nieśmiały i niedorozwinięty, choć przez otoczenie uważany za dobrze wychowanego i zaradnego. Zdarza się, że pije, częściej jednak bywa abstynentem. Przypuszczalnie niewielkiego wzrostu albo też upośledzony, mający jakąś ułomność czy inny defekt fizyczny, który wyróżnia go spośród innych ludzi. Odgrywa nieznaczną rolę w społeczeństwie, wzrastał w nędznych warunkach. W wielu wypadkach jest dzieckiem rozwiedzionych rodziców albo sierotą i był w dzieciństwie pozbawiony czułości. Najczęściej nie popełnił przedtem żadnego poważniejszego przestępstwa.

Podniósł wzrok i wyjaśnił:

– To jest oparte na zestawieniu faktów wynikających z przesłuchań i badań testowych amerykańskich morderców masowych.

– Przecież taki morderca musi być kompletnie szalony – powiedział Gunvald Larsson. – I nie widać tego, póki nie wypadnie na ulicę i nie uśmierci mnóstwa ludzi?

– Ktoś, kto jest psychopatą, może robić wrażenie zupełnie normalnego, póki nie zdarzy się coś, co wyzwoli w nim nienormalność. Psychopatia polega na tym, że jakaś czy też jakieś cechy charakteru odnośnego osobnika są nienormalnie rozwinięte, poza tym jednak jest zupełnie normalny, jeśli chodzi o talenty, zdolność do pracy i tak dalej. Ludzie, którzy nagle popełniają morderstwo masowe, bezsensownie i na pozór bez żadnego powodu, bywają najczęściej przedstawiani przez swych najbliższych jako osoby rozsądne, dobrze wychowane i takie, że nikt by się po nich nie spodziewał podobnego czynu. Wielu z przestępców opisywanych w wypadkach amerykańskich twierdzi, że od dłuższego czasu byli świadomi swej choroby i próbowali stłumić swe destruktywne tendencje, aż w końcu ulegali im. Morderca masowy może cierpieć na manię prześladowczą albo na manię wielkości lub też chorobliwe poczucie winy. Nierzadko też taki przestępca uzasadnia swój postępek tym, że chciał zdobyć rozgłos, być bohaterem artykułów w gazetach. Najczęściej za wystąpieniem kryje się żądza wyróżnienia i zemsty. Sprawca czuje się poniżony, niezrozumiany i źle traktowany. W większości wypadków ma poważne zaburzenia seksualne.

Po tym odczycie Melandera zapanowała cisza. Martin Beck patrzył w okno. Był blady i bardziej niż zwykle zgarbiony, oczy miał podkrążone.

Kollberg siedział na biurku Gunvalda Larssona i łączył jego spinacze w długi łańcuch. Gunvald z irytacją odebrał mu pudełko ze spinaczami.

– Whitman, wiecie, ten co zastrzelił mnóstwo ludzi z wieży na uniwersytecie w Austin – powiedział – czytałem książkę o nim, wczoraj. Jakiś austriacki psycholog, profesor, dowodzi w niej, iż problem seksualny Whitmana polegał na tym, że właściwie chciał sypiać z własną matką. Zamiast wbić w nią fallus, pisze ten profesor, przebił ją nożem. Nie mam pamięci Fredrika, ale ostatnie zdanie w tej książce brzmi dokładnie tak: „Potem wstąpił na wieżę – wyraźny symbol falliczny – rozsiał swe śmiercionośne nasienie niby strzały miłosne godzące w Matkę Ziemię”.

Månsson wszedł do pokoju z nieśmiertelną wykałaczką w kąciku ust.

– O czym wy u Boga Ojca mówicie!

– Autobus też może jest swego rodzaju symbolem seksualnym – powiedział z głębokim zastanowieniem Gunvald Larsson – chociaż o pozycji horyzontalnej.

Månsson wytrzeszczył na niego oczy.

Martin Beck podszedł do Melandera i zabrał mu zieloną zszywkę.

– Pożyczę to sobie – powiedział – i przeczytam spokojnie. Bez dowcipnych komentarzy.

Skierował się do drzwi, ale powstrzymał go Månsson, który wyjąwszy wykałaczkę z ust spytał:

– Co mam teraz robić?

– Nie wiem. Spytaj Kollberga – odpowiedział Martin krótko i wyszedł.

– Możesz iść i porozmawiać z gospodynią, u której mieszkał ten Arab.

Wypisał nazwisko i adres na kartce i dał Månssonowi.

– Co się dzieje z Martinem? – spytał Gunvald Larsson.

– Co on taki kwaśny.

Kollberg wzruszył ramionami.

– Ma widać swoje powody.

Månsson dobre pół godziny zużył, żeby dobić na Norra Stationsgatan przy takim ruchu ulicznym. Gdy zaparkował wóz naprzeciw numeru 48, było parę minut po czwartej i już się ściemniało.

W tej kamienicy było dwóch lokatorów nazwiskiem Karlsson, ale Månsson nie miał trudności z wykalkulowaniem, który jest właściwy. Na drzwiach było osiem kartek przypiętych pineskami. Dwie z nich były drukowane, reszta wypisana ręcznie różnymi charakterami pisma. Wszystkie widniejące na kartkach nazwiska były cudzoziemskie. Nazwiska Mohammeda Boussie w tym zbiorze nie było.

Månsson zadzwonił; drzwi otworzył mężczyzna z czarnym wąsikiem w wygniecionych spodniach i podkoszulku.

– Zastałem panią Karlsson? – spytał Månsson.

Mężczyzna pokazał lśniąco białe zęby w uśmiechu i rozłożył ręce.

– Pani Karlsson nie ma w domu – powiedział łamaną szwedczyzną. – Prędko przyjdzie.

– Zaczekam – powiedział Månsson wchodząc do przedpokoju.

Rozpiął płaszcz, spojrzał na uśmiechniętego obcokrajowca.

– Znał pan Mohammeda Boussie, który tu mieszkał?

Uśmiech natychmiast znikł z twarzy mężczyzny.

– Tak – powiedział. – To było diabelnie okropne. Straszne. On być mój przyjaciel, Mohammed.

– Pan też jest Arabem? – spytał Månsson.

– Nie, Turkiem. Pan też cudzoziemiec?

– Nie – powiedział Månsson. – Szwed.

– O, myślałem, pan się trochę zacina.

Månsson spojrzał na niego surowo.

– Jestem policjantem – wyjaśnił. – Chciałbym się trochę rozejrzeć, jeżeli można. Jest ktoś w domu prócz pana?

– Nie, tylko ja, jestem na zwolnieniu.

Månsson rozejrzał się. Przedpokój był ciemny, długi i wąski, umeblowanie stanowiło trzcinowe krzesło, stolik i stojący metalowy wieszak. Na stoliku leżały gazety i kilka listów z zagranicznymi znaczkami. Prócz wejściowych, w przedpokoju było pięcioro drzwi, w tym jedne podwójne i dwoje małych drzwiczek, pewnie do toalety i do schowka.

Månsson podszedł do podwójnych drzwi i otworzył jedno skrzydło.

– Pani Karlsson prywatny pokój – powiedział mężczyzna w podkoszulku, przestraszony. – Zabronione wchodzić.

Månsson zajrzał do pokoju zastawionego meblami i najwidoczniej służącego równocześnie za sypialnię i za pokój bawialny.