– Teorię przyjaciółki możemy w każdym razie pominąć, jeżeli chodzi o Stenströma – powiedział Martin Beck.
– Z jakiego powodu? – natychmiast odparował Kollberg.
– Nie wierzę w nią.
– Przyznasz jednak, że jest prawdopodobna.
– Tak.
– Okay. A więc pomińmy ją. Chwilowo.
– Pytaniem zasadniczym więc byłoby: co Stenström robił w tym autobusie? – Powiedziawszy to Martin Beck natychmiast spotkał się z przeciwpytaniem:
– A co tam robił ten nie rozpoznany?
– Tego możemy chwilowo zostawić w spokoju.
– Wcale nie. Jego obecność tam jest równie godna uwagi, jak obecność Stenströma. Ponadto nie wiemy, kto to był, w jakiej sprawie udawał się i gdzie.
– Po prostu jechał autobusem.
– Po prostu jechał?
– Tak. Wielu nie mających mieszkania tak postępuje. Za koronę można przejechać dwie trasy. Parę godzin jeździć.
– W metrze cieplej – zauważył Kollberg. – I metrem można jeździć, ile się żywnie podoba, byle nie wychodzić z tunelu, tylko przesiadać się z pociągu na pociąg.
– Owszem, ale…
– Zapominasz o jednej ważnej rzeczy. Ten nie rozpoznany miał nie tylko okruchy haszyszu i innych narkotyków w kieszeniach. Miał też więcej pieniędzy niż wszyscy pozostali pasażerowie razem wzięci.
– Co wyklucza podejrzenie, że chodziło o rabunek – wtrącił Melander.
– Nie zapominajmy – rzekł Martin Beck – że, jak sam powiedziałeś, ta część miasta jest nafaszerowana melinami i pensjonacikami specjalnego rodzaju. Może mieszkał w której z tych dziur. Nie, wracajmy do zasadniczego pytania. Co Stenström robił w autobusie?
Dobrą minutę siedzieli milcząco. W pokoju obok dzwoniły telefony. Od czasu do czasu słyszeli głosy, Gunvalda Larssona czy Rönna. W końcu Melander spytał:
– A co Stenström potrafił?
Wszyscy trzej znali odpowiedź. Melander kiwnął głową i sam sobie odpowiedział:
– Stenström potrafił śledzić.
– Tak – powiedział Martin Beck. – To była jego specjalność. W tym był zręczny i uparty. Potrafił tygodniami za kimś chodzić.
– Pamiętam, jak do szaleństwa doprowadził tego mordercę seksualnego z promu na Göta Kanał, cztery lata temu.
– Zaszczuł go – powiedział Martin Beck.
Nikt nie zaprzeczył.
– Już wtedy potrafił to robić. A potem nauczył się to robić znacznie lepiej – stwierdził Martin Beck.
– A czyś ty w końcu spytał Hammara – ożywił się nagle Kollberg – czym się Stenström zajmował latem, kiedyśmy badali nie wyjaśnione wypadki?
– Tak – powiedział Martin Beck. – Ale nic z tego nie wyszło. Stenström był u Hammara, rozmawiali o tym. Hammar proponował mu parę spraw, jakich, już nie pamięta, ale odpadły ze względu na odległość w czasie. Nie dlatego, że wypadki były za stare, tylko Stenström był za młody. Nie chciał czegoś, co zdarzyło się, kiedy miał dziesięć lat i bawił się jeszcze na ulicach Hallstahammar w złodziei i policjantów. Ostatecznie zdecydował się na rozpracowanie tego zaginionego, którym i ty się zajmowałeś.
– Nigdy o tym nie wspomniał – powiedział Kollberg. – Widocznie poprzestał na tym, co było na piśmie.
– Przypuszczalnie.
Milczenie, które znowu przerwał Melander. Wstał pytając:
– No, i do czego doszliśmy?
– Prawdę mówiąc nie wiadomo – stwierdził Martin Beck.
– Przepraszam – powiedział Melander i wyszedł do toalety.
Gdy zamknęły się za nim drzwi, Kollberg spojrzał na Martina i powiedział:
– Kto pójdzie do Åsy?
– Ty. To jest zajęcie dla jednej osoby i ty się najlepiej do tego nadajesz.
Kollberg nie odpowiedział.
– Nie chcesz? – spytał Martin.
– Nie chcę. Ale pójdę.
– Dziś wieczorem?
– Tylko mam dwie rzeczy do załatwienia przedtem. Jedną w Västberdze i jedną w domu. Zadzwoń do niej i powiedz, że przyjdę koło wpół do ósmej.
W godzinę później Kollberg był w swoim mieszkaniu przy Palandergatan. Dochodziła piąta, ale ściemniło się już od dawna.
Żona – ubrana w stare dżinsy i kraciastą flanelową koszulę – zajęta była malowaniem kuchennych krzeseł. Koszula była kiedyś jego, ale dawno ją wyrzucił. Gun podwinęła rękawy i niedbale przewiązała poły. Ręce i nogi, a nawet czoło usmarowane miała farbą.
– Rozbierz się – powiedział.
Znieruchomiała z podniesionym pędzlem w ręce i przyjrzała mu się badawczo.
– Bardzo ci się spieszy – powiedziała drwiąco.
– Tak.
Od razu spoważniała.
– Zaraz musisz wyjść?
– Tak, mam przesłuchanie.
Kiwnęła głową, włożyła pędzel do puszki z farbą i wytarła ręce.
– Åsa, to będzie okropne.
– Potrzebna ci szczepionka?
– Tak.
– Upaćkasz się farbą – powiedziała rozpinając koszulę.
XX
Przed jednym z domów na Klubbacken w Hägersten ośnieżony mężczyzna usiłował odczytać coś z kartki. Kartka już zamokła i pismo zaczęło się zamazywać, a niełatwo było dojrzeć tekst przy śnieżycy i słabym świetle latarń ulicznych.
Wyglądało jednak na to, że wreszcie trafił. Otrząsnął się jak zmokły pies i wszedł na schodki, zadzwonił, strzepnął śnieg z kapelusza i trzymając go w ręku czekał.
Drzwi się uchyliły i wyjrzała przez nie kobieta w średnim wieku, w fartuchu, z umączonymi rękami.
– Policja – powiedział zachrypniętym głosem. Odchrząknął i dodał: – Starszy asystent Nordin.
Kobieta spojrzała lękliwie.
– Ma pan legitymację? – powiedziała wreszcie. – To znaczy…
Westchnął. Przełożył kapelusz do lewej ręki, rozpiął ulster i marynarkę, wyjął portfel, a z portfela kartę tożsamości.
Kobieta przyglądała się tej procedurze z takim strachem, jakby oczekiwała, że wydobędzie bombę, karabin maszynowy albo coś nieprzyzwoitego.
Nie wypuścił karty z ręki, a ona przyjrzała się jej przez szparę w uchylonych drzwiach.
– A czy tajniacy nie mają takich tabliczek? – powiedziała z wahaniem.
– Owszem, mam tabliczkę – odrzekł melancholijnie.
Znaczek służbowy nosił w bocznej kieszeni i zastanawiał się, jak go wydostać, nie wkładając na głowę kapelusza.
– Chociaż może być i to – zdecydowała się kobieta. – Z Sundsvall? To pan aż z Norrlandii przyjechał, żeby ze mną pomówić?
– Mam tu w mieście jeszcze kilka innych spraw do załatwienia.
– Tak, przepraszam, ale rozumie pan, uważam…
Urwała.
– Co pani uważa?
– Że w obecnych czasach trzeba być bardzo ostrożnym. Nigdy nie wiadomo…
Nordin zastanawiał się, co zrobić z kapeluszem. Śnieg padał mu na głowę, płatki topniały na łysinie. Nie mógł przecież tak stać z kartą tożsamości w jednej ręce i kapeluszem w drugiej. Może trzeba będzie coś zanotować. Włożyć kapelusz na głowę byłoby najpraktyczniej, ale z drugiej strony wyglądałoby nieuprzejmie. A położyć kapelusz na schodku byłoby wręcz głupio. Może poprosić, żeby go wpuściła. Tylko, że to znaczyłoby zmusić tę kobietę do powzięcia decyzji, a jeżeli ją trafnie ocenił, zdecydowanie się na cokolwiek zajęłoby jej sporo czasu.
Nordin pochodził z okolic, w których każdego obcego wpuszcza się do kuchni, sadza przy piecu, żeby się ogrzał, i częstuje filiżanką kawy, należy to po prostu do obowiązków. Piękny i praktyczny zwyczaj, pomyślał. Choć może nie nadający się do zastosowania w wielkich miastach. Skupił się i powiedział: