– Nie wiem. Mnie się wydawało, że musiał pić wódkę. Chociaż. Narkoman? Dlaczego nie? Tu prawie wszyscy są. Jak nie kradną, to siedzą w mecie. No nie?
– A nie wiesz, jak on się nazywał albo jak go nazywano?
– Nie. Ale parę razy w samochodzie była dziewczyna. Z nim była. Wysoka. Wielkie blond włosy.
– A ona jak się nazywa…
– Nie wiem. Ale na nią mówią…
– Właśnie. Jak na nią mówią?
– Blond Malin. Tak mi się zdaje.
– A skąd wiesz?
– Ja ją już przedtem widziałem w mieście.
– Gdzie w mieście?
– W lokaliku przy Tegnérgatan. Blisko Sveavägen. Tam chodzą wszyscy cudzoziemcy. Ona jest Szwedka.
– Kto, Blond Malin?
– Tak.
Nordin żadnego pytania więcej nie mógł wymyślić. Przyjrzał się uważnie zielonemu samochodowi i powiedział:
– Mam nadzieję, że dojedziesz do domu bez trudności.
Dicke uśmiechnął się swym zaraźliwym uśmiechem.
– Tak, chyba będzie dobrze.
– A kiedy wrócisz?
– Nigdy.
– Nigdy?
– Szwecja zły kraj. Sztokholm złe miasto. Tylko gwałt, narkotyki, złodzieje, wódka.
Nordin nie odpowiedział. Bo z tą ostatnią opinią zgadzał się na ogół.
– Marnie – streścił Szwajcar. – Tylko łatwo zarobić tu cudzoziemcowi. Reszta beznadziejne. Mieszkam w jednym pokoju z trzema innymi. Płacę czterysta koron miesięcznie. Czysty rozbój. Świństwo. Dlatego że nie ma mieszkań. Tylko bogaci i przestępcy mogą chodzić do restauracji, jeść. Zaoszczędziłem. Mam pieniądze. Jadę do domu, kupię własny warsztat i ożenię się.
– A tu nie spotkałeś jakiej dziewczyny?
– Szwedzkiej dziewczyny nie można mieć. Student albo ktoś może chodzić z lepszą dziewczyną. A zwyczajny robotnik tylko taki gatunek. Jak ta Blond Malin.
– Co to znaczy, taki gatunek?
– Kurwy.
– Chodzi ci o to, że nie chcesz dziewczynom płacić?
Horst Dicke wydął usta.
– Dużo jest gratis. A kurwy. Gratisowe kurwy.
Nordin potrząsnął głową.
– Widziałeś tylko Sztokholm, Horst. Szkoda.
– A reszta jest lepsza?
Nordin przytaknął z zapałem. Potem powiedział:
– A o tym facecie nic więcej nie pamiętasz?
– Nie. Tylko że się śmiał. O tak.
Dicke otworzył usta i znowu beknął przenikliwie i ostro.
Nordin kiwnął mu głową i odszedł.
Pod najbliższą latarnią przystanął i wyjął notes.
– Blond Malin – mruczał do siebie. – Mety. Gratisowe kurwy. Co ja za zawód wybrałem.
Choć to nie moja wina, myślał. Ojciec mnie zmusił.
Nadchodził jakiś mężczyzna. Nordin uchylił przysypanego śniegiem kapelusza i powiedział:
– Przepraszam, czy mógłby pan…
Przechodzień obrzucił go szybkim nieufnym spojrzeniem, skurczył się i przyspieszył kroku.
– …powiedzieć, w której stronie jest stacja metra – dokończył Nordin cichutko i nieśmiało do wirującej śnieżycy.
Potem potrząsnął głową i zapisał na kartce kilka słów.
Pablo vel Paco. Biały Volvo. Lokal przy Tegnérgatan. Śmiech. Blond Malin. Gratisowa kurwa.
Schował ołówek i notes i wyszedł z kręgu światła.
XXI
Kollberg stał przed drzwiami mieszkania Åsy Torell na drugim piętrze domu przy Tjärhovsgatan. Była już ósma wieczór i mimo wszystko czuł się smutny i niepewny. W prawej ręce trzymał ową kopertę znalezioną w biurku służbowym.
Biała kartka z nazwiskiem Stenströma wciąż jeszcze była przypięta nad mosiężną tabliczką. Dzwonek nie działał, więc swoim zwyczajem załomotał w drzwi pięścią.
Åsa Torell otworzyła natychmiast. Spojrzała na niego i powiedziała:
– Jestem przecież. Nie trzeba od razu wywalać drzwi.
– Przepraszam – powiedział Kollberg.
W mieszkaniu było ciemno. Zdjął płaszcz i zapalił lampę w przedpokoju. Stara policyjna czapka leżała na półce nad wieszakiem, tak jak za poprzednim razem. Przewód od dzwonka, przecięty, kołysał się nad drzwiami.
Åsa Torell idąc za jego wzrokiem mruknęła:
– Pchało się tu mnóstwo idiotów. Dziennikarzy, fotografów i kto ich tam wie. Dzwonili do drzwi bez ustanku.
Kollberg nie odpowiedział, wszedł do pokoju, usiadł na jednym z taboretów.
– Nie mogłabyś zapalić światła? Nic nie widać.
– Ja widzę zupełnie dobrze. Ale oczywiście, proszę bardzo, proszę, mogę zapalić.
Przekręciła wyłącznik, ale nie usiadła. Krążyła po pokoju, jak więzień, ogarnięty obsesją wydostania się na swobodę.
Powietrze w mieszkaniu było ciężkie i zatęchłe. Popielniczka od wielu dni nie opróżniana. W ogóle pokój wyglądał na nie sprzątany, a przez otwarte drzwi sypialni widać było nie zasłane łóżko i rozkopaną pościel. Już z przedpokoju zapuścił spojrzenie do kuchni, gdzie piętrzyły się nie pozmywane garnki i talerze.
Potem przyjrzał się kobiecie. Wciąż chodziła od okna na ukos przez cały pokój, do drzwi sypialni. Na parę sekund przystawała wpatrując się w łóżko, i znów szła do okna. Tak raz po raz.
Wciąż musiał odwracać głowę, to w jedną, to w drugą stronę żeby podążyć za nią spojrzeniem. Jak na meczu tenisowym.
W ciągu dziewiętnastu dni, jakie minęły od czasu, gdy ją ostatni raz widział, Åsa Torell bardzo się zmieniła.
Miała na sobie te same albo takie same szare grube skarpetki i czarne spodnie. Ciemne włosy krótko obcięte, twarz kamienna. Tyle tylko że na spodniach miała plamy i resztki popiołu, a włosy nie uczesane, wręcz zmierzwione. Pod oczyma miała ciemne kręgi, a usta suche i spękane. Ręce jej się trzęsły, a wewnętrzna strona wskazującego i środkowego palca były zupełnie brązowe od nikotyny. Paliła duńskie papierosy cecil. Åke Stenström nigdy nie palił.
– No więc czego chcesz? – powiedziała nieprzyjaźnie.
Podeszła do stołu, wytrząsnęła papierosa z paczki, zapaliła rozdygotanymi rękami, a palącą się jeszcze zapałkę rzuciła na podłogę. Potem sama sobie odpowiedziała:
– Oczywiście nic. Tak samo jak tamci idioci. Jak Rönn, który dwie godziny tu siedział i kiwał głową.
Kollberg milczał.
– Telefon też każę zamknąć – powiedziała bez żadnego przejścia.
– Nie pracujesz?
– Mam zwolnienie lekarskie. Głupie to – dodała. – Firma ma lekarza zakładowego. Powiedział, że powinnam z miesiąc wypocząć na wsi albo nawet wyjechać za granicę. I dał mi zwolnienie.
Zaciągnęła się papierosem i strząsnęła popiół, po większej części obok popielniczki.
– Już trzy tygodnie temu. Dużo lepiej byłoby, gdybym mogła pracować jak zwykle.
Urwała, podeszła do okna i wyjrzała na ulicę, mnąc w palcach firankę.
– Jak zwykle – powiedziała do siebie.
Kollberg niespokojnie kręcił się na stołku. Gorzej to się przedstawiało, niż oczekiwał.
– Czego chcesz? – spytała nie odwracając głowy. – Powiedz wreszcie. Mów coś.
W jakiś sposób musiał przełamać dzielącą ich barierę. Ale jak?
Kollberg podszedł do półki z książkami i popatrzywszy na grzbiety książek wyjął jeden z tomów. Była to stara książka Wendela i Svenssona „Poradnik sposobów badania miejsca zbrodni”. Wydana w 1947 roku. Przejrzał tytułowe strony i przeczytał:
Książkę tę wydano w ograniczonej liczbie numerowanych egzemplarzy, z których numer 2080 przeznaczony jest dla posterunkowego Lennarta Kollberga. Książka ma służyć policjantom w trudnej i odpowiedzialnej pracy nad badaniem miejsca zbrodni. Zawartość jej jest poufna i uprasza się posiadaczy o przestrzeganie, by książka nie trafiła w niewłaściwe ręce.