Выбрать главу

– Tego nie wiem.

Pora zmienić temat, pomyślał Kollberg i powiedział:

– On zawsze chodził z pistoletem?

– Prawie.

– Dlaczego?

– Odpowiadało mu to. Ostatnio. Interesował się bronią palną.

Nad czymś się zastanawiała. Potem szybko wstała i wyszła. Widział przez korytarzyk, jak podchodzi w sypialni do łóżka. U wezgłowia leżały dwie złączone z sobą poduszki. Sięgnęła pod jedną z nich i powiedziała z wahaniem:

– Mam tu taką zabawkę… pistolet…

Tusza i flegmatyczny wygląd Kollberga niejednego już w błąd wprowadziły przy różnych okazjach. Był doskonale wytrenowany i miał bardzo szybki refleks.

Åsa Torell jeszcze była pochylona nad łóżkiem, kiedy znalazł się przy niej i wyrwał jej broń z ręki.

– To nie jest pistolet – powiedział. – To amerykański rewolwer. Colt czterdziestkapiątka z długą lufą. Nazywają go absurdalnie peacemaker. W dodatku naładowany i odbezpieczony.

– Jak bym nie wiedziała – mruknęła.

Opróżnił magazynek. Wyjął naboje.

– W dodatku kule rowkowane. Nawet w Ameryce jest to zabronione. Najgroźniejsza broń ręczna. Można z niej słonia zabić. Jeżeli strzelać do człowieka z odległości pięciu metrów, kula wybije dziurę wielkości talerza i odrzuci ciało o dziesięć metrów. Skąd to u licha wzięłaś?

Wzruszyła ramionami, zmieszana.

– Åke. On to zawsze miał.

– W łóżku?

Potrząsnęła głową i powiedziała cicho:

– Nie. Skąd. To ja… teraz…

Wsunął naboje do kieszeni, skierował lufę w ziemię i nacisnął spust. Odbicie rozbrzmiało echem w mieszkaniu.

– I spust opiłowany – dodał. – Żeby był bardziej czuły i szybciej działał. Śmiertelnie groźny. Bardziej niż odbezpieczony granat. Wystarczyło, żebyś przewracając się we śnie…

Umilkł.

– Mało sypiam w ostatnich czasach – powiedziała.

Hm, pomyślał sobie Kollberg. Musiał to zabrać cichcem przy jakiejś konfiskacie broni. Po prostu zwędził.

Przyglądał się wielkiemu rewolwerowi, ważył go w ręce. Potem spojrzał na rękę dziewczyny, dziecinnie drobną.

– Rozumiem go – mruknął. – Jeżeli ktoś jest tak zafascynowany bronią… – Podniósł głos. – Ale ja nie jestem zafascynowany! – krzyknął. – To jest ohydna rzecz, wcale nie powinna istnieć. Broń palna nie powinna w ogóle istnieć. Że jest fabrykowana, że każdy może ją mieć w szafie, w szufladzie, może ją nosić z sobą, wskazuje tylko na to, że cały system jest zgangrenowany i zwariowany. Rozumiesz? Jakiś rekin zarabia na tym, że fabrykuje broń, tak jak inni zbijają forsę na fabrykowaniu narkotyków i zagrażających życiu pigułek.

Przygląda mu się z nowym wyrazem w oczach, czujności i zrozumienia.

– Siadaj – powiedział. – Pogadamy. Na serio.

Åsa Torell nie odpowiedziała, ale przeszła do dużego pokoju i usiadła.

Kollberg położył rewolwer na półce w przedpokoju.

Zdjął marynarkę i krawat. Rozpiął kołnierzyk, podwinął rękawy. Wydobył ze stosu naczyń w kuchni rondelek, wymył i zrobił dwie filiżanki herbaty. Zaniósł je do pokoju. Wyrzucił niedopałki. Uchylił okno. Dopiero potem usiadł.

– No tak – powiedział. – Przede wszystkim chciałbym wiedzieć, co rozumiesz przez „ostatnio”. Kiedy mówisz, że ostatnio wolał chodzić z bronią.

– Cicho – powiedziała Åsa. A po paru sekundach dodała. – Zaczekaj.

Podciągnęła nogi na fotel, oplotła kolana rękami i siedziała nieruchomo. Kollberg czekał. Czekał tak z kwadrans, a ona przez cały ten czas nie spojrzała na niego ani razu.

Wreszcie podniosła oczy.

– No, więc?

– Jak się czujesz?

– Nie lepiej, ale trochę inaczej. Możesz pytać. Odpowiem na wszystko. Jedno tylko chciałabym wiedzieć. Czy wszystko mi powiedziałeś?

– Nie – odparł Kollberg. – Ale zrobię to teraz. Przyszedłem tu w ogóle dlatego, że nie wierzę w oficjalną wersję, iż Stenström przypadkiem stał się jedną z ofiar szaleńca mordercy. I niezależnie od twoich zapewnień, że cię nie zdradzał czy jak to tam nazwać, i od przyczyn, na których opierasz tę pewność, nie sądzę, że znalazł się w autobusie ot tak, dla przyjemności.

– A co sądzisz?

– Że od początku miałaś rację. Kiedy mówiłaś, że pracował. Że czymś się zajmował, urzędowo, jako policjant, że z takich czy innych powodów nie mówił o tym ani tobie, ani nam. Jest na przykład możliwe, że śledził kogoś od dawna i że prześladowany zabił go w desperacji. Osobiście oczywiście uważam tę teorię za mało prawdopodobną. – Po krótkiej pauzie dodał: – Åke był bardzo zręczny w śledzeniu. To go bawiło.

– Wiem – powiedziała.

– Śledzić można na dwa różne sposoby – ciągnął dalej Kollberg. – Albo chodzi się za kimś tak, żeby ten ktoś nie zauważył i żeby można było poznać jego zamiary. Albo też robi się to zupełnie jawnie, żeby doprowadzić śledzonego do desperacji, zmusić do wybuchu czy ujawnienia się w jakiś inny sposób. Obie te metody Stenström miał opanowane lepiej niż ktokolwiek z nas.

– Czy ktoś prócz ciebie jest tego samego zdania? – spytała Åsa.

– Tak. Martin Beck i Melander, co najmniej oni. – Potarł kark i dodał: – Ale to rozumowanie ma wiele słabych stron. Nie musimy się nad nim teraz zastanawiać.

– Więc co chcesz wiedzieć?

– Sam dobrze nie wiem. Musimy się uzupełnić. Nie we wszystkim cię rozumiem. Co na przykład miałaś na myśli mówiąc, że ostatnio chętnie nosił pistolet, że go to bawiło? Ostatnio?

– Kiedy spotkałam Åkego cztery lata temu, był zupełnym dzieckiem – powiedziała spokojnie.

– Pod jakim względem?

– Był nieśmiały i dziecinny. A trzy tygodnie temu, kiedy go ktoś zabił, był dorosły. I ten rozwój dokonał się głównie nie w pracy, z wami, tylko tu, w domu. Kiedy pierwszy raz byliśmy razem, w tamtym pokoju, w łóżku, ostatnią rzeczą, którą z siebie zdjął, był pistolet.

Kollberg uniósł nieco brwi.

– Bo został w koszuli – powiedziała. – A pistolet położył na stoliku nocnym. Zdębiałam. Szczerze mówiąc wcale nie wiedziałam, że jest policjantem, i zastanawiałam się, co za wariata wpuściłam do łóżka. – Spojrzała na Kollberga poważnie. – Wtedy nie byliśmy jeszcze w sobie zakochani. Ale już prawie. Potem zrozumiałam. Miał dwadzieścia pięć lat, a ja właśnie skończyłam dwadzieścia. Ale jeżeli któreś z nas można było uważać za osobę dorosłą, jako tako dojrzałą, to tylko mnie. Chodził z pistoletem, zdawało mu się, że to takie zuchwałe. Był dziecinny, jak powiedziałam, i bawił go niezwykle widok nagiej kobiety głupio wpatrzonej w mężczyznę w koszuli i z pistoletem. Potem wyrósł z tego, ale do pistoletu się zdążył przyzwyczaić. A poza tym interesowała go broń palna…

Przerwała i zagadnęła znienacka:

– Czy jesteś odważny? Fizycznie odważny?

– Niespecjalnie.

– Åke był fizycznie tchórzem, choć robił wszystko, żeby to przezwyciężyć. Pistolet dawał mu uczucie pewności.

– Mówiłaś, że wydoroślał. Był policjantem, a z zawodowego punktu widzenia nie jest dowodem dojrzałości dać się z tyłu zastrzelić komuś, kogo się śledzi. Toteż zaznaczałem już, że trudno mi w to uwierzyć.

– Właśnie – powiedziała Åsa Torell. – A ja w to zdecydowanie nie wierzę. Coś się tu nie zgadza.

Kollberg zastanowił się i po chwili powiedział:

– Pozostają fakty. Czymś się zajmował. A czym, nie wiem, ani ty nie wiesz. Mam rację?

– Tak.

– Czy on się w jakiś sposób zmienił? Zanim to się stało?

Podniosła rękę i przeczesała swe krótko obcięte, ciemne włosy.