Выбрать главу

– Lepiej, że może pani tego uniknąć – powiedział Martin Beck. – Powinna go pani i bez tego rozpoznać.

Blond Malin odjęła rękę od ust i potaknęła.

– Tak, to Nisse. Ta blizna i… tak, to on.

– Dziękuję, panno Rosén – powiedział Martin Beck.

– Zapraszamy na kawę do komendy policji.

Siedząc obok Nordina w taksówce, Blond Malin mruczała od czasu do czasu:

– Cholera, coś okropnego.

Martin Beck i Nordin zasiedli z nią do kawy i ciastek, po chwili dołączył Kollberg, Melander i Rönn.

Malin wkrótce wróciła do równowagi i można było zauważyć, że nie tylko kawa, ale i szacunek, jaki jej okazywano, bardzo ożywiająco na nią wpłynął. Usłużnie odpowiadała na pytania a przed wyjściem uścisnęła ich ręce zapewniając:

– Nigdy bym nie przypuszczała, że gli… że policjanci mogą być tacy morowi.

Gdy drzwi się za nią zamknęły, przez chwilę rozważali komplement, potem Kollberg powiedział.

– No, morowe chłopaki? Podsumowujemy?

Podsumowali:

Nils Erik Göransson. Wiek: 38-39 lat. Od 1965 roku bez stałego zatrudnienia. Od marca do sierpnia 1967 mieszkał z Magdaleną Rosén (Blond Malin) na Arbetargatan 3 w dzielnicy Kungsholmen.

Później do października mniej więcej u Sune Björka na Söder.

Miejsce pobytu w ostatnim tygodniu przed śmiercią nieznane.

Narkoman, palił, żuł i wstrzykiwał sobie taki narkotyk, jaki udało mu się zdobyć.

Być może również handlował narkotykami.

Miał rzeżączkę.

Magdalena Rosén widziała go po raz ostatni trzeciego albo czwartego listopada przed restauracją Damberga.

Ubrany był wtedy w ten sam garnitur i płaszcz, co w dniu trzynastego.

Pieniędzy miewał zawsze pod dostatkiem.

XXIII

Tak więc z całego zespołu zajmującego się morderstwem w autobusie, Nordin pierwszy osiągnął coś, co przy dobrej woli można było nazwać rezultatem pozytywnym. Ale nawet i co do tego opinie były podzielone.

– No więc – powiedział Gunvald Larsson – teraz już znacie nazwisko tego podejrzanego typa. I co z tego?

– Tak, tak – przyznał Melander w zamyśleniu.

– Co ty tam mruczysz?

– Ten Göransson nigdy na niczym nie wpadł, a mnie się jednak zdaje, że pamiętam to nazwisko.

– Ach tak.

– Że on gdzieś w związku z jakimś śledztwem występował. Ja z nim nie rozmawiałem i z całą pewnością nie widziałem go. Ale nazwisko Nils Erik Göransson. Kiedyś się na nie natknąłem.

Melander pykając fajkę z roztargnieniem patrzył przed siebie.

Gunvald Larsson wymachiwał rękami przed twarzą. Nie znosił nikotyny, dym go irytował.

– Bardziej interesuje mnie ten świntuch Assarsson – powiedział.

– Przypomnę sobie – mruknął Melander.

– Na pewno. Jeżeli przedtem nie umrzesz na raka płuc.

Gunvald Larsson wstał i poszedł do Martina Becka.

– Skąd ten Assarsson brał pieniądze?

– Nie wiem.

– A czym się ta jego firma zajmuje?

– Importuje najróżniejsze rzeczy. Prawdopodobnie wszystko, co tylko się opłaca. Od dźwigów do choinek ze sztucznego tworzywa.

– Sztuczne choinki?

– Tak, ten artykuł ma obecnie duży zbyt.

– Zadałem sobie trud dowiedzenia się, ile ci panowie i ich firma płacili podatku w ostatnich latach.

– I?

– Mniej więcej trzecią część tego, co ty czy ja musimy wysupłać. A jak pomyślę, jak wygląda mieszkanie wdowy…

– To?

– To mam cholerną ochotę zażądać rewizji ich biura.

– A jak byś to umotywował?

– Nie wiem.

Martin Beck wzruszył ramionami. Gunvald Larsson szedł ku drzwiom. Na progu powiedział:

– Szczwany lis z tego Assarssona. A jego braciszek z pewnością nie lepszy.

Zaraz potem w drzwiach ukazał się Kollberg. Wyglądał na zmęczonego i osowiałego, oczy miał nabiegłe krwią.

– Czym ty się zajmujesz? – zagadnął Martin Beck.

– Puszczałem sobie taśmę z przesłuchania, które prowadził Stenström. Przesłuchiwał Birgerssona, tego, co zabił żonę. Całą noc mi to zajęło.

– No i co?

– Nic. Absolutnie nic. Jeżeli czegoś nie przeoczyłem.

– To zawsze możliwe.

– Bardzo życzliwa wskazówka – stwierdził Kollberg zamykając drzwi.

Martin Beck oparł łokcie o stół, a głowę na rękach.

Był już piątek osiemnasty grudnia. Dwadzieścia pięć dni już minęło, a śledztwo właściwie nie ruszyło z miejsca. A nawet były pewne oznaki, że wszystko się rozpada. Każdy czepiał się jakiegoś drobiazgu niby źdźbła słomy.

Melander zastanawiał się, gdzie i kiedy słyszał nazwisko Nils Erik Göransson.

Gunvald Larsson łamał sobie głowę nad tym, na czym zarabiają bracia Assarsson.

Kollberg starał się dociec, w jaki sposób zachwiany umysłowo zabójca żony, nazwiskiem Birgersson, mógł pchnąć w jakimś kierunku Stenströma.

Nordin próbował ustalić związek między Göranssonem, masowym morderstwem a garażem na Hägersten.

Ek pogłębił techniczną wiedzę o czerwonym piętrowym autobusie do tego stopnia, że właściwie nie można było teraz mówić o czymś innym jak o zakresach prądu i położeniu wycieraczek na przedniej szybie.

Månsson systematycznie poddawał przesłuchaniom całą kolonię arabską w Sztokholmie, bo przejął od Gunvalda Larssona przekonanie, że Mohammed Boussie musiał grać w tej sprawie rolę kluczową, gdyż był Algierczykiem.

Sam Martin Beck myślał o Stenströmie, czy on kogoś śledził i czy ten ktoś go zastrzelił. Rozumowanie to wcale nie wypadało przekonująco. Czy jako tako doświadczony policjant rzeczywiście dałby się zastrzelić śledzonemu? I to w autobusie?

Rönn nie mógł oderwać myśli od tego, co Schwerin powiedział w szpitalu na kilka sekund przed śmiercią.

Tego właśnie piątkowego popołudnia miał rozmowę z ekspertem od spraw dźwięków z Radia Szwedzkiego, ekspert próbował zanalizować nagrane dźwięki. Dużo czasu to mu zajęło, ale teraz był wreszcie gotów z wykonaniem zlecenia.

– Niezbyt obfity materiał, nie było na czym pracować. Doszedłem jednak do pewnych rezultatów. Chce pan posłuchać?

– Tak – powiedział Rönn.

Przełożył słuchawkę do lewej ręki i sięgnął po bloczek do notatek.

– Pan jest norrlandczykiem, nieprawdaż?

– Tak.

– No, ale nie pytania są interesujące, tylko odpowiedzi. Przede wszystkim starałem się wyeliminować z taśmy wszystkie dźwięki uboczne, szmery, zgrzyty i tak dalej.

Rönn czekał z długopisem w pogotowiu.

– Jeśli chodzi o pierwszą odpowiedź, odnoszącą się do pytania, kto strzelał, można wyraźnie odróżnić cztery spółgłoski: „d”, „n”, „r” i „k”.

– Tak – przyznał Rönn.

– Przy bliższej analizie słychać jednak pewne dźwięki samogłoskowe i dyftongi między tymi spółgłoskami. Na przykład dźwięk „e” albo też „i” między „d” i „n”.

– Dinrk – powiedział Rönn.

– Tak, mniej więcej tak to brzmi dla niewprawnego ucha. Zdaje mi się jednak, że on wymówił bardzo słabe „aj” po spółgłosce „k”.

– Dinrk aj – powiedział Rönn.

– Coś koło tego, choć nie tak mocne „aj”.

Po pauzie ekspert dodał domyślnie:

– Ten człowiek był chyba w bardzo złej kondycji.

– Tak.

– I można przypuszczać, że miał bóle.

– Najprawdopodobniej.

– No – rzekł ekspert z ulgą – wobec tego mogę wyjaśnić, dlaczego powiedział „aj”.

Rönn notował. Drapał się długopisem w czubek nosa. Słuchał.