Выбрать главу

– Jacobsson?

– No, on też. Bardzo kwaśny, że nie oni to załatwili, tylko my musimy odwalać ich robotę.

– Nie my, tylko ty.

– Nawet Jacobsson przyznaje oczywiście, że Assarsson to największy hurtownik w tej branży, kogoś takiego jeszcze się im nigdy nie udało przyskrzynić. Musieli kolosalne pieniądze zgarniać ci braciszkowie.

– A ten drugi? Cudzoziemiec?

– To tylko łącznik. Grek. W tym sęk, że ma paszport dyplomatyczny. Też jest narkomanem. Assarsson przypuszcza, że to on wydał. Powiada, że nie ma większego niebezpieczeństwa, jak powierzyć coś kapusiowi. Jest wściekły. Pewnie dlatego, że się we właściwym czasie nie pozbył łącznika w odpowiedni sposób. – Urwał. – Ten Göransson w autobusie też był narkomanem. Może…

Gunvald Larsson nie skończył zdania, dało ono jednak do myślenia Martinowi Beckowi.

Kollberg ślęczał nad listą, ale niechętnie ją pokazywał.

Zaczynał coraz lepiej rozumieć, jak czuł się Stenström, kiedy zajął się tym starym wypadkiem. Martin Beck zupełnie słusznie twierdził, że śledztwo w sprawie Teresy jest nie do zaczepienia. Jakiś niepoprawny formalista napisał nawet komentarz: „Wypadek pod względem technicznym należy uważać za rozwiązany, śledztwo jest wzorowym przykładem doskonałej roboty policyjnej”.

Praca nad wykazem osób, które miały do czynienia z Teresą, nie była łatwa. Zdumiewające, ilu ludzi może umrzeć, wyemigrować albo zmienić nazwisko w ciągu szesnastu lat. Inni znowu byli nieuleczalnie chorzy i oczekiwali końca w jakimś zakładzie. Albo też siedzieli w więzieniu, popadli w alkoholizm, byli internowani.

Wielu po prostu zniknęło, pływali po morzach albo dawno przeprowadzili się do odległych części kraju, gdzie sobie i swym bliskim stworzyli zupełnie nowe warunki i po większej części nie mogli być poddani natychmiastowej kontroli. W wyniku tego w wykazie Kollberga znalazło się ostatecznie dwadzieścia dziewięć nazwisk. Osoby, które znajdowały się na wolnej stopie i w dalszym ciągu mieszkały w Sztokholmie albo w pobliskich miastach. Chwilowo miał tylko bardzo pobieżne wiadomości o tych ludziach. Ich obecny wiek, zawód, adres, stan cywilny. Lista, ułożona od jednego do dwudziestu ośmiu, w porządku alfabetycznym, przedstawiała się następująco:

1. Sven Ahlgren, 41, subiekt, Sztokholm, rozwiedziony

2. Karl Andersson, 63, ?, Sztokholm (przytułek Högalid), nieżonaty

3. Ingvar Bengtsson, 43, dziennikarz, Sztokholm, rozwiedziony

4. Rune Bengtsson, 56, dyrektor, Stocksund, żonaty

5. Jan Carlsson, 46, handlujący starzyzną, Upplands Väsby, nieżonaty

6. Rune Carlsson, 32, technik, Nacka 5, żonaty

7. Stig Ekberg, 83, b. robotnik, Sztokholm (dom starców Rosenlund), wdowiec

8. Ove Eriksson, 47, mechanik samochodowy, Bandhagen, żonaty

9. Valter Eriksson, 69, b. tragarz portowy, Sztokholm (przytułek Högalid), wdowiec

10. Stig Ferm, 31, malarz, Sollentuna, żonaty

11. Björn Forsberg, 48, przedsiębiorca, Stocksund, żonaty

12. Bengt Fredriksson, 56, artysta, Sztokholm, rozwiedziony

13. Bo Frostensson, 66, aktor, Sztokholm, rozwiedziony

14. Johan Gran, 52, b. kelner, Solna, nieżonaty

15. Jan-Åsa Karlsson, 38, clerk, Enköping, married

16. Kenneth Karlsson, 33, szofer, Skälby, żonaty

17. Lennart Lindgren, 81, b. dyrektor banku, Lidingö 1, żonaty

18. Sven Lundström, 37, magazynier, Sztokholm, rozwiedziony

19. Tage Nilsson, 61, prawnik, Sztokholm, nieżonaty

20. Carl-Gustaf Nilsson, 51, b. mechanik, Johanneshov, rozwiedziony

21. Heinz Ollendorf, 46, artysta, Sztokholm, nieżonaty

22. Kurt Olsson, 59, dyrektor biura, Saltsjöbaden, żonaty

23. Bernhard Peters, 39, kreślarz, Bromma, żonaty (Murzyn)

24. Vilhelm Rosberg, 71, ?, Sztokholm, wdowiec

25. Bernt Turesson, 42, mechanik, Gustavberg, rozwiedziony

26. Ragnar Viklund, 60, major, Vaxholm, żonaty

27. Bengt Wahlberg, 38, kupiec (?), Sztokholm, nieżonaty

28. Hans Wennström, 76, b. subiekt w sklepie rybnym, Solna, nieżonaty

29. Lennart Öberg, 35, inżynier, Enskede, żonaty.

Kollberg westchnął przyglądając się swej liście. Teresa Camarão rozciągała swą działalność na wszystkie grupy socjalne. Operowała także wśród paru pokoleń. Gdy umarła, najmłodszy z zamieszczonych na liście miał piętnaście, najstarszy sześćdziesiąt siedem. Byli na tym wykazie najróżniejsi ludzie od dyrektora ze Stocksund do starego rozpijaczonego złodzieja w przytułku Högalid.

– I co z tym zrobisz? – spytał Martin Beck.

– Nie wiem – odpowiedział Kollberg markotnie, ale zgodnie z prawdą.

Potem położył wykaz na stole Melandera.

– Ty wszystko pamiętasz. Więc jak będziesz mieć czas, zerknij, może przypomnisz sobie coś godnego uwagi o którymś z tych ludzi.

Melander spojrzał na wykaz obojętnie i kiwnął głową.

Dwudziestego trzeciego na dzień przed Wigilią Månsson i Nordin odlecieli do domu, ku zadowoleniu wszystkich. Mieli wrócić przed Nowym Rokiem.

Było zimno, pogoda okropna.

Społeczeństwo konsumpcyjne trzeszczało w szwach. Tego dnia wszystko można było sprzedać i za każdą cenę. Kupowano najczęściej na talony kredytowe i czeki bez pokrycia.

Jadąc wieczorem do domu Martin Beck myślał o tym, że Szwecja ma pierwsze morderstwo masowe i pierwsze nie dające się wyjaśnić zabójstwo policjanta.

Śledztwo utknęło. A pod względem technicznym – w przeciwieństwie do wypadku Teresy – wyglądało jak kupa śmiecia.

XXVIII

Wigilia.

Martin Beck dostał upominek gwiazdkowy, który wbrew przewidywaniom nie skłonił go do śmiechu.

Lennart Kollberg dostał upominek, który jego żonę doprowadził do łez.

Obaj obiecywali sobie nie myśleć ani o Stenströmie, ani o Teresie Camarão, i obu im się nie udało.

Martin Beck obudził się wcześnie, ale leżał w łóżku czytając książkę, póki reszta rodziny nie zaczęła dawać znaków życia. Wtedy wstał, powiesił w szafie ubranie, które wczoraj miał na sobie, i założył spodnie khaki i wełnianą koszulkę polo. Żona, która była zdania, że w dniu Wigilii należy być elegancko ubranym, uniosła brwi na widok jego stroju, ale chwilowo nic nie powiedziała.

Podczas gdy żona zgodnie z tradycją pojechała na grób rodziców do Skogkyrkogården, Martin Beck razem z Rolfem i Ingrid ubrał choinkę. Dzieci były podniecone i hałaśliwe, a on starał się jak mógł, by nie stłumić nastroju. Żona wróciła po spełnieniu obowiązku wobec zmarłych i Martin dzielnie uczestniczył w jedzeniu chleba maczanego w rosole, choć ten stary obyczaj uważał za ciężki do zniesienia.

Wkrótce potem ból w dołku zaczął mu się dawać we znaki. Martin Beck tak przywykł do tego dokuczliwego, ćmiącego bólu, że nie przywiązywał do niego wagi, miał jednak wrażenie, że ostatnio bóle były mocniejsze i częstsze. Teraz nigdy już nie mówił z Ingą o tym, że źle się czuje. Dawniej robił to i omal go nie wykończyła swymi odwarami z ziół i niewyczerpaną troskliwością. Dla niej choroba była wydarzeniem o życiowym znaczeniu.

Obiad wigilijny był niezmiernie obfity, zwłaszcza gdy się zważyło, że przeznaczony był dla czterech osób, z których jednej rzadko udawało się przełknąć normalną porcję gotowanego jedzenia, jedna się odchudzała, a jedna była zbyt zmęczona przygotowaniem tego wszystkiego, żeby móc jeść. Pozostawał Rolf, który, trzeba przyznać, jadł za czworo. Syn miał dwanaście lat i Martin Beck nigdy nie przestawał się dziwić, jak w tym chudym ciele zdoła się zmieścić dziennie tyle jadła, ile on sam z trudem wmuszał w siebie w ciągu tygodnia.