– …Wychodziłem więc wieczorami, tylko tak, byle wyjść z domu. To było prawie dwadzieścia lat temu. Godzinami chodziłem po ulicach, czasem przez całą noc. Nigdy z nikim nie rozmawiałem, tylko wałęsałem się, byle mieć spokój. Po chwili zdenerwowanie ustępowało, zwykle po godzinie mniej więcej. Czymś jednak musiałem myśl zająć przy łażeniu, żeby mnie te inne sprawy nie dręczyły. To, co w domu, z żoną i inne takie. Więc wynajdywałem różne rzeczy. Żeby samego siebie oszukać, odwieść od własnych myśli i zmartwień.
Kollberg spojrzał na zegarek.
– Tak, tak – ponaglił niecierpliwie. – Więc cóż pan robił?
– Oglądałem samochody.
– Samochody?
– Tak. Chodziłem od parkingu do parkingu i przyglądałem się samochodom, które tam stały. Właściwie wcale mnie samochody nie obchodziły, ale w ten sposób poznawałem wszystkie modele i wszystkie marki, jakie tylko były. Po pewnym czasie znałem je znakomicie. To mi dawało zadowolenie. Czegoś się nauczyłem. Potrafiłem rozpoznać każdy samochód z odległości trzydziestu-czterdziestu metrów, z którejkolwiek strony patrzyłem. Gdybym stanął do zawodów, wielka gra czy jak to się tam nazywa, tysiąc koron za największą liczbę punktów, to na ten temat mógłbym wygrać. Z przodu, z tyłu, czy z boku, to nie miało znaczenia.
– No, a jeżeli z góry, to jak? – spytała Åsa Torell.
Kollberg spojrzał na nią zaskoczony, a Birgersson się zachmurzył.
– W tym to nie miałem wprawy. Pewnie by było gorzej.
Zamyślił się. Kollberg wzruszył ramionami, zrezygnowany.
– Można mieć dużo zadowolenia przy takim prostym zajęciu – podjął Birgersson. – I emocji. Czasami widuje się bardzo rzadkie wozy, jak Lagonda albo Zim, albo EMW. Wtedy się człowiek cieszy.
– I to wszystko opowiadał pan asystentowi Stenströmowi?
– Tak, z nikim innym o tym nigdy nie rozmawiałem.
– I co powiedział?
– Że jego zdaniem to jest bardzo interesujące.
– Aha. I ściągnął mnie pan tutaj, żeby mi to powiedzieć? O wpół do dwunastej wieczorem? W Wigilię?
Birgersson wyglądał na urażonego.
– Przecież pan sam powiedział, żebym zawiadomił, jak mi się coś przypomni…
– To prawda – powiedział Kollberg znużony. – Dziękuję.
Wstał.
– Przecież ja jeszcze najważniejszego nie powiedziałem – wymamrotał Birgersson. – Jedna rzecz, którą asystent Stenström bardzo się zainteresował. To mnie uderzyło, bo pan mówił o Morrisie.
Kollberg znowu usiadł.
– Tak. No więc?
– Były pewne problemy w tym hobby, jeżeli można to tak nazwać. Bardzo trudno było rozróżnić pewne modele zwłaszcza po ciemku i gdy się patrzyło z dużej odległości. Na przykład Moskwicz i Opel Kadett albo DKW i IFA. – Po krótkiej przerwie dodał: – Bardzo trudno. Bo różnice były zupełnie nieznaczne.
– A co to ma wspólnego ze Stenströmem i z pańskim Morrisem osiem?
– Z moim Morrisem nic. Tylko że asystent Stenström tak się zainteresował, kiedy opowiadałem, że najtrudniej jest dostrzec różnicę między Morrisem Minor i Renaultem CV-4 z przodu. Bo z boku albo z tyłu to żadna sztuka. Ale z przodu na wprost albo trochę na ukos naprawdę nie łatwo. Chociaż z czasem i tego się nauczyłem i rzadko popełniałem błąd. Zdarzało się jednak.
– Chwileczkę – powiedział Kollberg. – Mówi pan Morris Minor i Renault CV-4?
– Tak. I przypominam sobie, że asystent Stenström aż podskoczył, kiedy to powiedziałem. Przedtem cały czas tylko głową kiwał, wydawało mi się, że wcale nie słucha. Ale jak to powiedziałem, okropnie się zainteresował. Parę razy o to samo pytał.
– I mówi pan, z przodu?
– Tak, właśnie o to pytał tyle razy. Właśnie z przodu albo trochę na ukos, bardzo trudno.
Gdy znowu siedzieli w samochodzie, Åsa Torell spytała:
– I co to daje?
– Jeszcze nie wiem. Ale to ma jakieś znaczenie.
– Jeżeli chodzi o zabójcę Åkego?
– Też nie wiem. W każdym razie to wyjaśnia, dlaczego zapisał w notesie markę tego samochodu.
– Mnie też się coś przypomniało – powiedziała Åsa. – Co Åke mówił na parę tygodni przed zamordowaniem. Że jak tylko będzie miał dwa dni wolne, pojedzie do Småland, żeby się czegoś dowiedzieć. Do Eksjö zdaje się. Mówi ci to coś?
– Absolutnie nic.
Miasto było opustoszałe, jedynymi oznakami życia były dwie karetki pogotowia, wóz policyjny i kilku słaniających się krasnali, których zjednoczyło wyczerpanie zawodowe i zmogła zbyt wielka ilość gościnnych domów i kieliszków. Po chwili Kollberg powiedział:
– Słyszałem od Gun, że wyprowadzasz się od nas po Nowym Roku.
– Tak. Zamieniłam mieszkanie na kawalerkę przy Kungsholms Strand. Sprzedaję cały kram, kupię nowe meble. Postaram się o nową pracę.
– Gdzie?
– Jeszcze nie wiem. Ale zastanawiam się… – Po kilku sekundach dodała: – A jak jest w policji? Są wolne miejsca?
– Chyba tak – rzekł Kollberg z roztargnieniem. A po chwili otrząsnąwszy się: – Ty myślisz serio?
– Tak – odpowiedziała. – Myślę serio.
Åsa Torell skoncentrowała się na prowadzeniu samochodu. Ze ściągniętymi brwiami wpatrywała się w śnieżycę.
Gdy zjawili się na Palandergatan, Bodil już spała, a Gun zwinięta w fotelu czytała książkę. Miała łzy w oczach.
– Co ci jest? – spytał mąż.
– To cholerne jedzenie. Wszystko już na nic.
– Nic podobnego. Z twoim wyglądem i moim apetytem! Postaw zdechłego kota na stole, a będę uszczęśliwiony. Dawaj to żarło.
– I ten beznadziejny Martin dzwonił. Z pół godziny temu.
– Okay – powiedział Kollberg beztrosko. – Zreorganizuj wigilijny stół, a ja zadyndam do niego.
Zdjął marynarkę i poszedł zadzwonić.
– Słucham, Beck.
– A któż tam taki harmider robi? – spytał Kollberg podejrzliwie.
– Śmiejący się policjant.
– Co?
– Płyta gramofonowa.
– A rzeczywiście, teraz poznaję. Stary szlagier. Charles Penrose, co? To jeszcze sprzed pierwszej wojny światowej.
Grzmiące salwy śmiechu tworzyły trio rozmowy.
– Nie ma znaczenia – powiedział Martin bez cienia radości. – Dzwoniłem do ciebie, bo Melander dzwonił do mnie.
– No i czego chciał?
– Powiedział, że wreszcie mu się przypomniało, gdzie widział nazwisko Nils Erik Göransson.
– Gdzie?
– W sprawozdaniach o Teresie Camarão.
Kollberg zrzucił buty. Pomyślał. Powiedział:
– To pozdrów go ode mnie i powiedz, że tym razem wyjątkowo się pomylił. Przeczytałem wszystko, co do słowa. A taki tępy, żebym podobnie ważnego szczegółu nie zauważył, to ja nie jestem.
– Masz te papiery w domu?
– Nie, leżą w Västberdze. Ale jestem pewien. Jak dwa razy dwa cztery.
– Okay. Wierzę ci. Coś robił w Långholmen?
– Mam parę informacji. Zbyt mętne i poplątane, żebym mógł tak od razu wyjaśnić, ale jeżeli to się zgadza…
– To co?
– To możesz całe sprawozdanie o Teresie powiesić w ubikacji i już na zawsze tam zostawić. Wesołych Świąt.
Położył słuchawkę.
– Znowu wychodzisz? – podejrzliwie spytała żona.
– Tak, ale dopiero w środę. Gdzie wódka?
XXIX
Melander nie był z tych, co łatwo się poddają, ale rankiem dwudziestego siódmego czuł się do tego stopnia zawiedziony i zmieszany, że nawet Gunvald Larsson uznał za wskazane zapytać:
– Co tobie jest? Nie znalazłeś migdała w wigilijnej kaszce?