Kollberg przysiadł na brzegu biurka i zaczął czytać.
– No? – spytał Martin Beck. – Co o tym sądzisz?
– Sądzę, że Rönn pisze zupełnie beznadziejne raporty – Kollberg powiedział to jednak cicho i poważnie, a w pięć sekund później dodał: – To wydaje się straszne.
– Tak – rzekł Martin Beck. – Ja także mam takie uczucie.
– Jak to wyglądało?
– Gorzej, niż możesz sobie wyobrazić.
Kollberg potrząsnął głową. Fantazji mu nie brakowało.
– Tego, kto to zrobił, trzeba czym prędzej ująć.
– Właśnie – przytaknął Martin Beck.
– A mamy jakieś ślady?
– Trochę. Zabezpieczyliśmy odciski stóp, może palców. Nikt nic nie słyszał ani nie widział.
– To niedobrze – powiedział Kollberg. – Może potrwać, a to niebezpieczny facet.
Martin Beck przytaknął.
Rönn wszedł do pokoju, grzecznie zapukawszy uprzednio.
– Jak dotąd negatywnie – powiedział. – To znaczy odciski palców.
– Odciski palców nie mają wartości.
Rönn spojrzał ze zdziwieniem.
– Mam też zupełnie dobry odlew. But narciarski albo gruby sportowy.
– Też nic nie warte – rzekł Kollberg. – Nie zrozumcie mnie źle. To może być później istotne, jako dowód. Teraz ważne tylko, żeby ująć tego, kto zadźgał Nymana. A przypisać go do zbrodni możemy później.
– To wydaje się nielogiczne – rzekł Rönn.
– Owszem, ale do diabła z logiką. Mamy przecież kilka szczegółów.
– Tak, narzędzie zbrodni – powiedział Martin Beck z namysłem. – Stary bagnet wojskowy.
– I motyw – dodał Kollberg.
– Motyw? – wtrącił Rönn pytająco.
– Tak jest – rzekł Kollberg. – Zemsta. Tylko to jedno można zakładać.
– Ale jeżeli to zemsta… – zaczął Rönn i nie dokończył myśli.
– Można się spodziewać, że ten, kto zakłuł Nymana, zechce mścić się i na innych – rzekł Kollberg. – I dlatego…
– Musimy go znaleźć natychmiast – uzupełnił Martin Beck.
– Właśnie – rzekł Kollberg. – A jak wy rozumujecie?
Rönn spojrzał na Martina Becka, który patrzył w okno. Kollberg przyjrzał się im ponaglająco.
– Chwileczkę – rzekł. – Czy postawiliście sobie pytanie, kim był Nyman?
– Kim był?
Rönn się zmieszał, a Martin Beck nie odpowiedział.
– Właśnie. Kim był Nyman? A raczej czym był?
– Policjantem – powiedział w końcu Martin Beck.
– Nie jest to wyczerpująca odpowiedź – napierał Kollberg. – Obaj go znaliście. No więc, czym był?
– Komisarzem policji – wymamrotał Rönn. Zamrugał i dodał słabym głosem: – Mam jeszcze parę telefonów.
– No więc – rzekł Kollberg, gdy zamknęły się drzwi za Rönnem. – Czym był Nyman?
Martin Beck niechętnie spojrzał mu w oczy i rzekł:
– Złym policjantem.
– Błąd – powiedział Kollberg. – Posłuchaj. Nyman był wyjątkowo, cholernie złym policjantem. Był gburem i najgorszego gatunku draniem.
– Ty tak twierdzisz – powiedział Martin Beck.
– Tak. I musisz przyznać, że mam rację.
– Nie znałem go bliżej.
– Nie próbuj się wykręcać. Znałeś go dostatecznie, żeby akurat tyle wiedzieć. Wiem, że Einar nie chce tego przyznać, przez źle pojmowaną lojalność. Ale ty możesz do licha grać w otwarte karty.
– Cóż – rzekł Martin Beck – to, co o nim słyszałem, nie jest zbyt pozytywne. Ale bezpośrednio z nim nigdy nie pracowałem.
– Nie jest to trafne sformułowanie – powiedział Kollberg. – Nie można było pracować z Nymanem. Można było tylko otrzymywać od niego rozkazy i robić, co kazano. Kto miał odpowiednią pozycję, mógł oczywiście jemu wydawać rozkazy. A potem się przekonać, że są sabotowane albo w ogóle nie wykonywane.
– Wydaje się, że jesteś ekspertem od Stiga Nymana – zauważył Martin Beck trochę kwaśno.
– Owszem, wiem o nim to i owo, czego wy, inni nie wiecie. Ale do tego później przejdę. Przede wszystkim trzeba stwierdzić, że był draniem i zupełnie marnym policjantem. Co do mnie to się wstydzę, że byłem policjantem w tym samym mieście co on. I jednocześnie.
– W takim razie wielu jest takich, którzy musieliby się wstydzić.
– Właśnie. Tylko niewielu ma tyle rozsądku, żeby to robić.
– A każdy policjant w Londynie powinien by się wstydzić za Challenora.
– Słusznie – stwierdził Kollberg. – Challenor i kilku z jego pomagierów stanęło w końcu przed sądem; nawet jeżeli zdążyli przedtem wyrządzić duże szkody. Dowodzi to, że ustrój tamtejszy na dłuższą metę nie tolerował, by w policji można było robić, co się komu żywnie podoba.
Martin Beck w zamyśleniu tarł nasadę włosów.
– Natomiast na Nymana nie pada żaden cień. A dlaczego?
Kollberg sam sobie musiał odpowiedzieć na to pytanie.
– Bo wszyscy wiedzą, że nie ma sensu oskarżać policjanta. Ludzie na ogół są wobec policji bezsilni. A jeśli nie można spodziewać się sprawiedliwości występując przeciw zwykłemu policjantowi, jak można jej oczekiwać będąc przeciw komisarzowi?
– Przesadzasz.
– Nie tak bardzo, Martin. Nie tak bardzo, wiesz o tym równie dobrze jak ja. Po prostu tak już jest, że przeklęta solidarność stała się naszą drugą naturą. Jesteśmy impregnowani esprit de corps, żeby to wyrazić niezrozumiale.
– Solidarność na zewnątrz jest ważna przy takiej robocie – rzekł Martin Beck. – Tak było zawsze.
– I wkrótce będzie to jedyne, co pozostało – powiedział Kollberg i nabrawszy tchu ciągnął dalej: – Okey. Policjanci trzymają z sobą. To aksjomat. Ale przeciw komu?
– Tego dnia, kiedy ktoś odpowie na to pytanie…
Martin Beck nie dokończył zdania i Kollberg je uzupełnił:
– Tego dnia ty i ja możemy nie przeżyć.
– Co to ma wspólnego z Nymanem?
– Wszystko.
– Ponieważ?
– Nyman nie żyje i nie potrzeba mu już obrońcy. Ten, kto pozbawił go życia, jest przypuszczalnie chory umysłowo, groźny dla siebie i innych.
– A ty przypuszczasz, że należy go szukać w przeszłości Nymana?
– Tak. Powinien tam figurować. Porównanie, które przed chwilą zrobiłeś, nie było głupie.
– Jakie porównanie?
– Z Challenorem.
– Nie znam prawdy o Challenorze – chłodno powiedział Martin Beck. – A ty może tak?
– Nie, ja też nie. Wiem jednak, że wielu ludzi źle traktowano, wielu skazano na kary długoletniego więzienia dlatego, że policjanci fałszywie zeznawali przed sądem, a ich zwierzchnicy, ani podwładni nie reagowali na to.
– Zwierzchnicy z racji źle pojętej lojalności – rzekł Martin Beck. – A podwładni ze strachu, że stracą pracę.
– Gorzej jeszcze. Niektórzy z podwładnych po prostu myśleli, że tak właśnie być powinno. Wcale nie wiedzieli, że może być inaczej.
Martin Beck wstał i podszedł do okna.
– A teraz powiedz co wiesz o Nymanie takiego, czego inni nie wiedzą.
– Nyman miał takie stanowisko, że mógł kierować bezpośrednio mnóstwem młodych policjantów, w większej mierze tak, jak mu się podobało.
– To było dawno – zauważył Martin Beck.
– Nie tak znowu dawno, wielu z tych, którzy dziś służą, wszystkiego prawie nauczyło się od niego. Pojmujesz, co to znaczy? W ciągu wielu lat korumpował dziesiątki młodych policjantów, którzy tym samym od początku mieli wypaczony stosunek do pracy. Wielu z nich podziwiało go nawet i miało nadzieję, że kiedyś staną się tacy jak on. Tacy samowładni i bezczelni. Rozumiesz?
– Tak – ze zmieszaniem powiedział Martin Beck. – Pojmuję, ćo masz na myśli. Nie musisz tego wciąż w kółko powtarzać. – Odwrócił się i popatrzył na Kollberga. – Przez co wcale nie zostało powiedziane, że wierzą w to, co mówisz. Znałeś Nymana?