Выбрать главу

Martin Beck znowu doznał owego niepojętego przeczucia niebezpieczeństwa.

– Coś mi się wydaje, że to będzie ciężki dzień.

– Owszem – przyznał Kollberg. – Wszystko zdaje się na to wskazywać. Czy czujesz się teraz nieco wyleczony z koleżeństwa?

– Chyba tak.

– Myśl o tym, że Nyman już nie potrzebuje niczym nie uzasadnionej solidarności. Teraz sobie zresztą przypomniałem, iż miał przez wszystkie lata niezłomnego zwolennika. Faceta nazwiskiem Hult. Jeżeli dalej służy, powinien być teraz pierwszym asystentem. Ktoś z nim musi pomówić.

Martin Beck kiwnął głową.

Rönn wszedł zapukawszy nieśmiało. Stanął przy drzwiach. Niepewnie, zdawało się, że lada chwila padnie z wyczerpania. Oczy miał czerwone i zaropiałe z niewyspania.

– Co teraz robimy? – powiedział.

– Och. Mnóstwo pracy przed nami. Dasz radę?

– Dlaczego nie – powiedział Rönn tłumiąc ziewnięcie.

13

Martin Beck nie miał żadnych trudności ze zdobyciem danych biograficznych tego, który według Kollberga był lojalnym poplecznikiem zmarłego. Nazywał się Harald Hult i od najwcześniejszej młodości pracował w policji. Jego karierę łatwo było prześledzić w kartotece osobowej.

Mając lat dziewiętnaście zaczął w Falun jako kontraktowy, a teraz był pierwszym asystentem. O ile Martin Beck mógł sprawdzić, Hult i Nyman pierwszy raz służyli razem w trzydziestym szóstym roku, obaj jako posterunkowi w jednym ze sztokholmskich komisariatów. W końcu lat czterdziestych znowu się zetknęli na terenie innego ze śródmiejskich komisariatów. Tylko że teraz młodszy nieco Nyman był sierżantem, podczas gdy Hult w dalszym ciągu zwykłym policjantem.

W latach piędziesiątych-sześćdziesiątych Hult zaczął pomału awansować i przy różnych dość licznych okazjach współpracował z Nymanem. Przypuszczalnie Nyman sam mógł sobie dobierać asystentów, jakich uznał za niezbędnych przy swoich specjalnych poruczeniach i Hult najwidoczniej należał do jego ulubieńców. Jeżeli Nyman był taki, jak go Kollberg odmalował, a nie było powodu w to wątpić, człowiek będący jego „niezłomnym lojalnym poplecznikiem” musiał stanowić dość interesujący fenomen psychologiczny.

Martin Beck zaczął być ciekaw tego Haralda Hulta i postanowił, idąc za radą Kollberga, odszukać go. Zadzwonił i upewnił się, że Hult jest w domu, potem wziął taksówkę i pojechał pod podany adres na Reimersholme.

Hult mieszkał na północnym przylądku wyspy, w kamienicy czynszowej zwróconej ku kanałowi Långholm.

Dzielnica ta po większej części wyglądała tak jak w latach trzydziestych, kiedy powstała; zachowała się dzięki położeniu z dala od szlaków komunikacyjnych. Reimersholme to mała wysepka, tylko jeden most na nią prowadzi, a zabudowa jest skąpa i rzadko rozrzucona. Jedną trzecią powierzchni wyspy zajmuje stara gorzelnia i inne stare budynki fabryk i magazynów.

Między kamienicami dużo jest zieleni i skwerów, a całe wybrzeże od strony zatoki Långholm zostawiono w spokoju i pokrywa je pierwotna roślinność, olchy, osiki i wierzby płaczące.

Pierwszy asystent Harald Hult mieszkał samotnie w dwupokojowym mieszkaniu na pierwszym piętrze. Wszystko tam było tak czyste, uporządkowane i tak jakoś starannie wysprzątane, że pokoje wydawały się puste. Zupełnie jakby tu nikt nie mieszkał, pomyślał Martin Beck.

Sam Hult wyglądał na jakieś sześćdziesiąt lat, wielki, ciężki mężczyzna o mocnej budowie i szarych, pozbawionych wyrazu oczach.

Usiedli przy niskim stole koło okna. Blat stołu był pusty, na parapecie okna też nic nie leżało. W ogóle brak tu było jakichś osobistych przedmiotów. Wydawało się na przykład, że nie ma w tym mieszkaniu żadnego papierka, gazety chociażby, a jedynymi widocznymi książkami były trzy tomy książki telefonicznej, porządnie ustawione w przedpokoju na standardowej półce.

Martin Beck rozpiął marynarkę i rozluźnił trochę krawat. Potem wyjął paczkę papierosów i zapałki, i zaczął się rozglądać za popielniczką. Hult podążając za jego spojrzeniem rzekł:

– Nie palę i chyba nigdy nie miałem popielniczki. – Przyniósł biały spodeczek. Nim usiadł, spytał:

– Może kawy? Ja już piłem, ale mogę zaparzyć świeżej.

Martin Beck potrząsnął głową. Zauważył, że Hult zawahał się odrobinę, nim się do niego zwrócił, najwidoczniej nie był pewien, czy zwracanie się przez ty do szefa komisji zabójstw jest dopuszczalne, co świadczyło, że jest człowiekiem starej daty, dla którego dryl i szacunek dla rangi były czymś oczywistym. Hult, choć miał wolny dzień, ubrany był w mundurowe spodnie i niebieską koszulę z krawatem.

– Masz chyba wolne? – spytał Martin Beck.

– Przeważnie chodzę w mundurze – powiedział Hult bezdźwięcznie. – Najlepiej się czuję.

– Ładnie mieszkasz – stwierdził Martin Beck, spoglądając w okno.

– Tak – rzekł Hult – chyba tak. Chociaż dosyć samotnie.

Położył przed sobą na stole mięsiste ręce, jakby to były dwa młoty i przyglądał się im.

– Jestem wdowcem. Żona umarła trzy lata temu. Tak. Od tej pory dosyć tu smutno.

Nie palił, nie pił. Z pewnością nie czytywał książek, gazet też chyba nie. Martin Beck mógł sobie wyobrazić, iż siedzi apatycznie przed telewizorem, a ciemność wokół gęstnieje.

– O co chodzi?

– Stig Nyman nie żyje.

Prawie żadnej reakcji. Hult rzucił na gościa nic nie mówiące spojrzenie i stwierdził:

– Ach tak.

– Nie wiedziałeś o tym?

– Nie. Ale tak bardzo nieoczekiwane to nie jest. Chorował. Ciało mu odmówiło posłuszeństwa.

Znowu spojrzał na swe wielkie pięści, jakby się zastanawiał, ile też potrwa, nim on sam zostanie zdradzony przez swe ciało. Potem spytał:

– Znałeś Stiga?

– Bliżej nie – odpowiedział Martin Beck. – Tak jak ciebie.

– To niedużo. Parę razy tylko się spotkaliśmy, pan… – Poprawił się natychmiast: – Ty i ja.

I zaraz dodał:

– Zawsze byłem w policji porządkowej, nie wiele miałem sposobności do przestawania z kryminalnymi.

– Nymana natomiast znałeś dobrze, prawda?

– Tak. Przez wiele lat pracowaliśmy razem.

– I co mógłbyś o nim powiedzieć?

– To był bardzo porządny człowiek.

– Słyszałem wprost przeciwnie.

– Od kogóż to?

– Z różnych stron.

– Ze złych stron w takim razie. Stig Nyman był bardzo dobrym, porządnym człowiekiem. Więcej nic nie mogę powiedzieć.

– No, owszem – powiedział Martin Beck. – Z całą pewnością mógłbyś czymś dopełnić obraz.

– Nie, cóżby to mogło być.

– Wiesz przecież, że na przykład wielu było takich, co go krytykowali. Że ludzie go nie lubili.

– Nie. Nic o tym nie wiem.

– Czyżby? Ja na przykład wiem, że Nyman był nieco odosobniony w swych metodach.

– Był bardzo dobry – powtórzył Hult monotonnie. – Bardzo dzielny. Prawdziwy mężczyzna i najlepszy szef, jakiego sobie tylko można życzyć.

– Ale miewał czasami twardą rękę?

– Kto to powiedział? Ktoś oczywiście, kto próbuje go po śmierci oczernić. Jeżeli ktoś o nim coś złego mówi, to może być tylko nieprawda.

– Jednak z natury był twardy, co?

– Nie więcej, niż służba tego wymagała. Wszystko poza tym jest obmową.

– Wiadomo ci jednak, że wpływało wiele skrag przeciw Nymanowi?

– Nie, nie wiadomo mi.

– A gdybyśmy się tak umówili: wiem, że ci o tym wiadomo. Podlegałeś mu bezpośrednio.

– To kłamstWo, żeby oczerniać wzorowego, dzielnego policjanta.