– Ogłoś, że go szukasz przez radio. Z pewnością jest gdzieś niedaleko.
Martin Beck obrzuciwszy Rönna zdumionym spojrzeniem powiedział:
– To rzeczywiście konstruktywna propozycja.
– Dlaczego znowu konstruktywna – powiedział nagle Rönn, jak gdyby poczuł się o coś niesłusznie podejrzany.
Martin Beck znowu chwycił za telefon i zaczął wydawać polecenia, że gdy tylko uda się odnaleźć pierwszego asystenta Haralda Hulta, należy go poprosić, by zadzwonił do komisji zabójstw na Kungsholmsgatan.
Uporawszy się z tym, siedział wsparłszy głowę na rękach.
Coś tu się nie zgadzało. I wciąż to uczucie grożącego niebezpieczeństwa. Kto był groźny?
Hult? Czy też było coś, co przeoczył?
– Choć jedną rzecz muszę powiedzieć – odezwał się Rönn.
– Co takiego?
– No, że gdybym zadzwonił do twojej żony i spytał o ciebie… – urwał i wymamrotał: – Nie, to zresztą niemożliwe. Jesteś rozwiedziony.
– A co chciałeś powiedzieć?
– Nic takiego – wykręcał się Rönn zmieszany. – Nie zastanowiłem się. Nie chcę się wtrącać do twego życia prywatnego.
– Ale co chciałeś powiedzieć?
Rönn rozważał najlepsze sformułowanie.
– No więc gdybyś był żonaty i zadzwoniłbym do ciebie do domu, do twojej żony, i powiedział, że chcę z tobą mówić, a ona spytała by, kto mówi, to…
– To?
– Właśnie. To nie powiedziałbym: Einar Valentino Rönn.
– A któż to taki na litość boską?
– Ja. Ja się tak nazywam… Po jakimś amancie filmowym. Matka miewała takie pomysły.
Martin Beck natychmiast się ożywił.
– Myślisz więc…
– Że to dziwaczne i nieprawdopodobne, żeby Hult dzwoniąc do pani Nyman mówił: Tu Palmon Harald Hult.
– A skąd wiesz, że on ma takie imiona?
– Przecież to ty sam wypisałeś je na bloku Melandera. A ponadto…
– Co ponadto?
– Ponadto było to w papierach, na zażaleniu Åkego Erikssona do rzecznika sprawiedliwości.
Spojrzenie Martina Becka rozjaśniało się powoli.
– Dobrze, Einar – powiedział. – Bardzo dobrze.
Rönn ziewnął.
– Kto ma dziś dyżur? – spytał nagle Martin Beck.
– Gunvald. Ale urwał się. On jest zawsze beznadziejny.
– Ale musi tu ktoś być.
– Owszem, Strömgren.
– A gdzie Melander?
– Pewnie w domu. Ma przecież teraz wolne soboty.
– Trzeba będzie chyba trochę bliżej przestudiować kolegę Erikssona. Najgorsze, że nie przypominam sobie żadnych szczegółów.
– Ani ja – rzekł Rönn. – Ale Melander pamięta. On pamięta wszystko.
– Powiedz Strömgrenowi, żeby wydobył wszystkie pisma dotyczące Åkego Erikssona. I zadzwoń do Melandera, żeby przyszedł. Zaraz.
– To nie będzie chyba takie łatwe. Jest teraz zastępcą komisarza. Niezbyt chętnie poświęca swój czas prywatny.
– Pozdrów go ode mnie – powiedział Martin Beck.
– To mogę zrobić – powiedział Rönn i wyszedł powłócząc nogami.
W dwie minuty później był z powrotem.
– Strömgren szuka – powiedział.
– A Melander?
– Przyjdzie, ale…
– Ale co?
– Nie wydawał się zadowolony.
– No, nie żądajmy niemożliwości.
Martin Beck czekał. Przede wszystkim na to, że Hult się zjawi. A także na to, żeby pogadać z Melanderem.
Fredrik Melander był jednym z nielicznych bezcennych skarbów komisji zabójstw. Był człowiekiem obdarzonym bajeczną pamięcią. Cała nowoczesna technika nie mogła się z nim równać, gdyż Melander potrafił w ciągu kilku minut przypomnieć sobie wszystko, co słyszał lub czytał o jakiejś osobie czy o jakimś przedmiocie, i przedstawić to jasno i przejrzyście w formie opowiadania.
Tego żaden mózg elektronowy na świecie nie zrobi.
Nie był natomiast człowiekiem pióra. Martin Beck przyglądał się notatkom na bloku Melandera. Krzywe dziwaczne pismo dające gwarancję nieczytelności.
19
Rönn oparłszy się o futrynę drzwi, zachichotał. Martin Beck spojrzał na niego pytająco.
– Z czego się śmiejesz?
– Wiesz, uderzyło mnie, że ty szukasz jednego policjanta, a ja drugiego, a może to jeden i ten sam.
– Ten sam?
– Nie, to być nie może – powiedział Rönn. – Åke Eriksson to Åke Eriksson, a Palmon Harald Hult to Palmon Harald Hult.
Martin Beck zastanowił się; czy nie powinien odesłać Rönna do domu. Pytanie, czy obecność Rönna była jeszcze całkowicie legalna, gdyż zgodnie z ustawą, która weszła w życie od Nowego Roku, żaden policjant nie mógł przepracować więcej niż sto pięćdziesiąt godzin nadliczbowych rocznie, przy czym najwyżej pięćdziesiąt w ciągu jednego kwartału. Teoretycznie mogło to spowodować sytuację, w której policjant pobierał pensję, ale nie wolno mu było pracować. Dopuszczalne to było w jednym wypadku: w wyjątkowo poważnych sytuacjach.
Czy taka zaistniała? Przypuszczalnie.
Albo może powinien aresztować Rönna? Gdyż mimo że od początku kwartału upłynęły zaledwie cztery doby, on już całkowicie zużył limit swych nadgodzin. Byłoby to niewątpliwie nowe, chytre posunięcie w pracy śledczej.
Poza tym praca przebiegała normalnie. Strömgren wyszukał mnóstwo starych papierów, a co chwilę donosił jeszcze więcej.
Martin Beck przyglądał się im z rosnącym obrzydzeniem. Coraz więcej nasuwało się pytań, które powinien by postawić Annie Nyman.
Wahał się z ręką na telefonie. Czy to nie za wiele znowu do niej dzwonić? A może by tak poprosić Rönna? Ale w tym wypadku musiałby jednak on sam zadzwonić i przeprosić w swoim własnym i jego imieniu.
Wobec tej przykrej perspektywy zdobył się na odwagę, podniósł słuchawkę i po raz czwarty nakręcił numer domu okrytego żałobą.
– Tu Nyman.
Głos wdowy za każdym razem wydawał się bardziej pogodny. Jeszcze jedno potwierdzenie tylekroć zaświadczonej prawdy, że człowiek ma zdolność przystosowania się do wszystkiego.
Otrząsnął się i powiedział:
– Tu znowu Beck.
– Ale przecież jakieś dziesięć minut temu rozmawialiśmy…
– Wiem. Przepraszam. Czy to bolesne dla pani mówić o tym… incydencie?
Gzy rzeczywiście nie mógł znaleźć trochę odpowiedniejszego określenia?
– Zaczynam się przyzwyczajać – odpowiedziała Anna Nyman dość chłodno. – Czego pan komisarz teraz sobie życzy?
Stopnie służbowe miała w każdym razie gruntownie opanowane.
– Chciałbym jeszcze powrócić do tej rozmowy telefonicznej.
– Z pierwszym asystentem Hultem?
– Właśnie. Pani chyba nie po raz pierwszy z nim mówiła?
– Nie.
– Poznała pani jego głos?
– Oczywiście nie.
– Dlaczego oczywiście?
– Bo wtedy nie musiałabym pytać, kto dzwoni.
Rety. I co z tego wyszło. Powinien był jednak zlecić to Rönnowi.
– Pan komisarz nie pomyślał o tym? – powiedziała pani Nyman pytającym tonem.
– Rzeczywiście nie.
Większość rozmówców zarumieniłaby się i straciła wątek. Ale nie Martin Beck. Wcale nie stropiony powiedział:
– A więc mógł to być ktokolwiek, ktoś inny.
– A nie byłoby dziwne, gdyby ktokolwiek mówił, że nazywa się Palmon Harald Hult.
– To znaczy, mógł to być ktoś inny, nie Hult.
– A kto taki?
Trafne pytanie, pomyślał Beck i powiedział:
– Mogłaby pani określić, czy to był młody, czy starszy człowiek?