– A kiedy umarła? – spytał Martin Beck.
– Okazało się, że na jakąś godzinę przed otwarciem celi.
Rönn wyprostował się i powiedział:
– Kiedy ktoś choruje na cukrzycę… to znaczy, czy ludzie dotknięci tą chorobą nie mają specjalnych legitymacji czy czegoś takiego, co by świadczyło, na co cierpią?
– Owszem – powiedział Melander. – I Maria Eriksson miała w torebce legitymację. Ale jak ci pewnie wiadomo, istnieje problem, z powodu którego nie rewidowano jej. W komisariatach nie ma personelu kobiecego, mogła więc być zrewidowana dopiero w kryminalnej. Gdyby tam dotarła.
Martin Beck przytaknął.
– Przy późniejszym przesłuchaniu Nyman twierdził, że nie widział ani tej kobiety, ani jej torebki, odpowiedzialność musieli wziąć na siebie dwaj posterunkowi i strażnik. O ile mi wiadomo, udzielono im ostrzeżenia i wykaraskali się z tego.
– A jak Åke Eriksson zareagował na wiadomość o tym, co się stało? – spytał Martin Beck.
– Doznał szoku i przez kilka miesięcy miał zwolnienie lekarskie. A potem zrobił się zupełnie apatyczny. Kiedy żona nie wracała do domu, zauważył w końcu, że zostawiła w domu strzykawkę. Najpierw dzwonił do wszystkich szpitali, a potem wziął samochód i pojechał jej szukać, dość więc długo potrwało, nim się dowiedział, że nie żyje. Myślę, że nie od razu powiedziano mu prawdę, powoli jednak musiał się dowiedzieć, jak to się stało, bo we wrześniu wysłał pierwszą skargę na Nymana i Hulta. Ale wtedy dochodzenie już zamknięto.
22
W pokoju Melandera zapanowała cisza.
Melander splótłszy ręce na karku patrzył w sufit. Martin Beck wspierając się o parapet, wyczekująco spoglądał na Melandera, a Rönn po prostu siedział.
W końcu Martin Beck powiedział:
– A co się działo z Åkem Erikssonem po śmierci żony? Mam na myśli przede wszystkim nie zewnętrzne wydarzenia, a jego samopoczucie psychiczne.
– Cóż, nie jestem psychiatrą – powiedział Melander – a nie możemy posłużyć się wypowiedzią specjalisty, bo o ile mi wiadomo, Eriksson po powrocie do zdrowia, we wrześniu sześćdziesiątego pierwszego roku nie szukał pomocy lekarskiej. Co może i powinien był zrobić.
– Ale zmienił się po tym wydarzeniu, nieprawdaż?
– Tak – rzekł Melander. – Oczywiste jest, że zaszło u niego coś w rodzaju zmiany osobowości.
Położył rękę na stercie papierów, które Strömgren zebrał z różnych stron.
– Czyście to przeczytali? – spytał.
Rönn przecząco potrząsnął głową, a Martin Beck powiedział:
– Częściowo tylko. To może zaczekać. Sądzę, że prędzej wytworzymy sobie jasny obraz, jeżeli ty streścisz nam to wszystko.
Zamierzał dodać coś pochwalnego, ale powstrzymał się, bo wiedział, że Melander jest niewrażliwy na pochlebstwa. Melander ssał fajkę.
– Okey – powiedział. – Åke Eriksson po powrocie do pracy był zamknięty, cichy i trzymał się o ile możności sam, na uboczu. Koledzy próbowali go jakoś rozruszać, ale się nie udawało. Z początku odnosili się do niego z dużą wyrozumiałością, wiedzieli, co się stało, żałowali go, ale ponieważ nigdy słowem się nie odzywał, prócz tego, co było służbowo konieczne, i nigdy nie słuchał, gdy ktoś do niego zagadywał, w końcu wszyscy unikali pracy razem z nim. Dawniej był przez kolegów lubiany, i spodziewali się pewnie, że kiedy najgorszy żal przeminie, wróci do siebie i dawnego sposobu bycia. Tymczasem robił się coraz przykrzejszy, kłótliwy, wiecznie niezadowolony i przesadnie pedantyczny w pracy. Zaczął wysyłać listy zawierające skargi, groźby i donosy i okresami robił to w ciągu lat całych. Przypuszczam, że wszyscy takie listy dostawaliśmy.
– Ja nie – rzekł Rönn.
– Osobiście może nie dostałeś, ale widziałeś chyba jego pisma skierowane przeciw komisji do spraw zabójstw.
– Tak – potwierdził Rönn.
– Zaczęło się od tego, że napisał do rzecznika Ministerstwa Sprawiedliwości oskarżając Nymana i Hulta o wykroczenie służbowe. Skargę tę ponawiał wiele razy. Potem zaczął wszystkich, kogo się dało, oskarżać o wykroczenia służbowe. Nawet prezydenta miasta Sztokholmu. Mnie oskarżał i ciebie też, Martin, prawda?
– Owszem – rzekł Martin Beck. – O to, że nie wszcząłem dochodzenia w sprawie morderstwa popełnionego na jego żonie. Ale to już dawno i zupełnie o nim zapomniałem.
– Nim minął rok od śmierci żony – ciągnął dalej Melander – Eriksson zrobił się tak nieznośny, że tamtejszy komisarz zażądał, by go przeniesiono gdzie indziej.
– A wiesz, jaki powód podał? – zapytał Martin Beck.
– Ten komisarz to był porządny człowiek i trochę patrzył przez palce, jeśli o Erikssona chodziło. Ale w końcu dłużej już nie było można ze względu na innych chłopaków. Stwierdził więc, że Eriksson roztacza wokół siebie niezadowolenie, że ciężko z nim współpracować i że dla samego Erikssona lepiej będzie przejść do innego okręgu, gdzie może lepiej się poczuje. Tak mniej więcej to było sformułowane. No, więc latem sześćdziesiątego drugiego roku Eriksson został przeniesiony do innego komisariatu. Tam wcale nie zdobył sobie sympatii, a nowy komisarz nie popierał go tak jak ten poprzedni. Koledzy skarżyli się na niego i zarobił sobie niejedną kreskę.
– Za co? – spytał Martin Beck. – Czy był brutalny wobec ludzi?
– Nie, wcale. Brutalny nigdy nie bywał. Wielu zauważyło, że raczej za uprzejmy. Zachowywał się poprawnie w stosunku do wszystkich, z którymi miał do czynienia, choć błędem była jego absurdalna pedanteria. Godzinami potrafił zajmować się sprawą, na którą właściwie potrzebny był najwyżej kwadrans. Zagłębiał się w nieistotne szczegóły i zdarzało się, że nic sobie po prostu nie robił z wydawanych rozkazów, zajmował się natomiast czymś zupełnie innym, co on sam uznał za ważniejsze. Przekraczał swoje uprawnienia mieszając się do spraw, które innym zlecono do załatwienia. Krytykował sposób, w jaki wypełniali swe obowiązki zarówno, koledzy, jak przełożeni; wszystkie skargi i zażalenia, które pisał, miały udowodnić, jak źle pracują w policji wszyscy, od praktykantów w jego własnym komisariacie do komendanta głównego. Z pewnością uskarżał się także na ministra spraw wewnętrznych. Bo w tym czasie minister przecież był głównym komendantem policji.
– A siebie uważał za doskonałego – powiedział Rönn. – Może miał manię wielkości.
– Jak już powiedziałem, nie jestem psychiatrą – zaznaczył Melander. – Ale wyglądało na to, że za śmierć żony wini nie tylko Nymana i jego ludzi, ale cały korpus policyjny.
Martin Beck znowu podszedł do szafy i stanął w ulubionej pozycji, opary ramieniem o szafę.
– Sądzisz, że on po prostu nie uznaje korpusu policyjnego, w którym mogą się zdarzać podobne rzeczy.
Melander kiwnął głową i cmoknął usiłując pobudzić gasnącą fajkę.
– Można w każdym razie przypuszczać, że tak mniej więcej rozumował.
– A czy wiadomo coś o jego prywatnym życiu w tym czasie? – spytał Martin Beck.