A właśnie w tej chwili zdawali się być na najlepszej drodze, by popaść w tarapaty.
Mianowicie cztery minuty temu Kristiansson zmuszony był aresztować Zadka. Katastrofa, której nie można złożyć na karb niefortunnego przypadku lub przesadnej gorliwości. Przeciwnie, spowodowana została przez niebywałe lenistwo i bezwzględną prowokację.
Zaczęło się od tego, że Kvant zahamował przy kiosku z gazetami. Wyciągnął portfel i pożyczył Kristianssonowi dziesiątkę, wtedy tamten wysiadł.
Kristiansson zawsze był spłukany, ponieważ trwonił pieniądze na zakłady futbolowe. Tylko dwie osoby znały tę jego coraz bardziej wzmagającą się namiętność. Jedną z nich był Kvant, gdyż dwaj ludzie pracujący w jednym radiowozie są w tak wysokim stopniu zdani na siebie, że mieliby trudności z utrzymaniem przed sobą jakichkolwiek tajemnic. Drugą była żona Kristianssona, miała na imię Kerstin i obciążała ją ta sama namiętność. Ostatnio zaniedbywali nawet życie seksualne, gdyż wolny czas spędzali na wypełnianiu kuponów i opracowywaniu niesłychanie zawiłego systemu, opartego na kombinacji obliczeń prawdopodobieństwa i przypadkowo wybranych zestawów liczbowych, które dwójka ich nie letnich dzieci wyrzucała posługując się specjalnie w tymi celu sporządzoną kostką.
W kiosku Kristiansson kupił „Przegląd Sportowy” i dwie inne gazety, specjalnie sportowi poświęcone. Prawą ręka wpychał do kieszeni drobne, w lewej trzymał gazety i kierując się do samochodu pochłaniał oczyma pierwszą stronę „Wszystkich Reguł”. Myśli jego koncentrowały się wokół pytania, jak obstawiona przez niego drużyna Millwall da sobie radę w dzisiejszym trudnym meczu z Portsmouth, kiedy usłyszał przypochlebny głos, mówiący:
– Tego pan komisarz zapomniał.
I poczuł, że coś mu się ociera o rękaw. Machinalnie wyciągnął z kieszeni prawą rękę i palce jego zamknęły się wokół czegoś dotkliwie zimnego i oślizłego. Wzdrygnął się podniósł oczy i ku swemu przerażeniu zobaczył Zadka.
Potem spojrzał na przedmiot, który trzymał w ręku.
Karl Kristiansson stał w miejscu publicznym, gdzie ruch był dość ożywiony, w czasie pełnienia obowiązków służbowych, w pełnym umundurowaniu, z błyszczącymi guzikami, rzemieniami, pistoletem i pałką w białych pochwach u pasa. A w ręku trzymał gotowaną świńską nogę.
– Wedle grajka instrument! Mam nadzieję, że się nada! A nie, to wetknij go sobie gdzieś! – wrzasnął Zadek i ryknął głośnym śmiechem.
Zadek był włóczącym się żebrakiem. Przezwisko jego miało widoczny powód, gdyż wzmiankowana część ciała była dominująca i sprawiała, że głowa, ramiona i nogi występowały tylko jako nieistotny dodatek. Miał tylko metr pięćdziesiąt wzrostu, to znaczy był o trzydzieści sześć centymetrów niższy od Kristianssona i Kvanta.
Co jednak czyniło tego człowieka tak odstraszającym, to nie jego fizyczna konstrukcja, a ubranie.
Zadek miał na sobie dwa długopołe palta, trzy marynarki, cztery pary spodni i pięć kamizelek. Wszystko to razem zawierało okrągło pięćdziesiąt kieszeni, a Zadek znany był między innymi z tego, że nosił przy sobie znaczne sumy gotówką, zawsze w walucie krajowej i nigdy w monetach większej wartości niż dziesięcioörówka.
Kristansson i Kvant już przedtem przyłapywali Zadka, dokładnie licząc jedenaście razy, ale sprowadzili go do komisariatu tylko w dwóch pierwszych przypadkach, i to tylko przez nieporozumienie i brak doświadczenia.
W wypadku numer jeden Zadek miał przy sobie 1230 jednoörówek, 2780 dwuörówek, 2087 pięcioörówek i jedną dziesiątkę w czterdziestu trzech kieszeniach. Zrewidowanie go zajęło trzy godziny dwadzieścia minut. Wprawdzie w wyniku późniejszej rozprawy sądowej został skazany za uchybienie wobec urzędnika na dziesięć dni aresztu albo grzywnę po koronie za dzień, a świński ryj, jaki nasmarował na chłodnicy samochodu patrolowego, uznano za wart dodatkowej korony, ale Kristiansson i Kvant musieli stawić się na rozprawę w charakterze świadków, i to w dodatku w jednym z wolnych dni.
Wypadek numer dwa nie miał tak szczęśliwego przebiegu. Tym razem Zadek posiadał nie mniej niż 220 koron i 93 öre w sześćdziesięciu dwóch kieszeniach. Tym razem rewizja trwała siedem godzin i na dobitkę całej tej udręki Zadek został uniewinniony przez nie odznaczającego się rozsądkiem sędziego, który nie miał zmysłu pozwalającego wczuć się w brzmienie i znaczenie skåńskich wyrażonek, i nie mógł dosłuchać się niczego uwłaczającego czy grubiańskiego w określeniach: niezguła, głąb, kalosz, gnojnik. Kiedy Kvantowi po wielkich trudnościach udało się przełożyć gnojnik na środek używany do transportu nawozu, sędzia cierpko zauważył, że to Kristiansson a nie radiowóz jest wnioskodawcą oskarżenia i że sąd uważa za nieprawdopodobne, by w ogóle można było ubliżyć czterodrzwiczkowemu plymouthowi, a już zwłaszcza przez porównanie go z innym będącym w użyciu pojazdem.
Zadek podobnie jak Kristiannson i Kvant pochodził z równiny na południu kraju i wiedział, jaką wagę mają pewne słowa.
Gdy na dodatek Kvantowi zdarzyło się nazwać podsądnego Zadek zamiast Carl Fredrik Gustaf Oscar Jönsson-Käck, dzień był ostatecznie stracony. Sąd uchylił oskarżenie i wezwał Kvanta, by sam unikał wątpliwych i trudnych do przetłumaczenia gwarowych wyzwisk wobec wysokiego sądu.
A teraz znowu.
Kristdansson rozejrzał się ukradkiem i zobaczył pełnych wesołego oczekiwania albo już głośno rżących śmiechem obywateli.
Na dobitkę Zadek wyciągnął z którejś z licznych kieszeni drugą świńską nogę i krzyknął:
– Została po jednym waszym krewnym i koledze, co niedawno wykitował. Jego ostatnia wola, żeby te nóżki służyły dalej takiej samej świni jak on. I żebyście się wszyscy wkrótce spotkali na padole płaczu dla ubabranych świntuchów. W piekielnym kotle.
Bezradne niebieskie oczy Kristianssona szukały Kvanta, lecz ten wykręcił się plecami do sceny, udając w ten sposób, że niewiele albo zgoła nic z tym nie ma wspólnego.
– Niech pan komisarz mocno w garści trzyma – powiedział Zadek. – Tylko że zakrętasa nie ma. Ale temu brakowi to się zaraz zaradzi.
Zagłębił drugą rękę w czeluściach swej garderoby.
Wszędzie widać było zadowolone miny, a jakaś nie od razu dająca się zidentyfikować osoba stojąca w pewnym oddaleniu powiedziała głośno:
– Słusznie. To się tym cholerom należy.
Niezadowolony z niepewnej postawy Kristianssona, Zadek wrzasnął nagle:
– Glina cholerna! Świński pomiot! Szczurzy ogon!
Wśród widzów powstał pełen wyczekiwania pomruk. Kristiansson wyciągnął rękę, by ująć swego antagonistę. Jednocześnie desperacko szukał jakiegoś wyjścia. Słyszał już brzęk tysięcy miedziaków w ukrytych kieszeniach.
– Pazury po mnie wyciąga! – zapiszczał Zadek z dobrze udaną rozpaczą. – Po mnie biednego, ubogiego inwalidę. Taki zasraniec podnosi rękę na uczciwego sprzedawcę, dlatego tylko że mu zwyczajną ludzką życzliwość okazałem. No, zabieraj mnie, ty szarpany!
W krytycznym momencie Kristianssonowi świńska noga utrudniła sytuację i nie mógł popełnić bardziej sprecyzowanego aktu przemocy, lecz Zadek wszystko ułatwił szarpnąwszy drzwiczki policyjnego wozu i wtarabaniwszy się na tylne siedzenie, nim Kristiansson zdążył w sposób świadomy celu zrobić użytek ze swej energii.
Kvant nie odwracając głowy powiedział:
– Jak u diabła ciężkiego można być takim tępakiem, Kalle. Samemu pakować głowę w paszczę Zadka. Wszystko to twoja wina.