Выбрать главу

Odsunął słuchawkę i zmarszczył czoło.

– Odenplan – podpowiedział Kollberg.

– Właśnie. Odenplan, dobrze. Co? Jestem w Instytucie Eastmana. Za kilka minut przejdę na drugą stronę i spróbuję go ująć.

Odrzucił słuchawkę i poszedł do najbliższej umywalni. Zmoczył ręcznik i omotał nim głowę. Krew natychmiast zaczęła się przesączać przez ten prowizoryczny opatrunek.

Potem rozpiął płaszcz i marynarkę. Wyciągnął pistolet umocowany przy prawym biodrze.

Przyjrzał mu się z goryczą, spojrzał na Kollberga i powiedział:

– A ty jaką masz spluwę?

Kollberg potrząsnął głową.

– A prawda. Ty przecież jesteś czymś w rodzaju pacyfisty.

Jego pistolet – jak wszystko, co stanowiło jego własność – był inny, nieprzeciętny. Smith & Wesson .38 Master. Kupił go, bo nie znosił standardowej broni szwedzkiej policji Walther 7.65 mm.

– Wiesz co – rzekł Gunvald Larsson – zawsze miałem cię za wyjątkowego idiotę.

Kollberg kiwnął głową i powiedział:

– A jak sobie wyobrażasz nasze przejście przez ulicę?

25

Domu w Segeltorp nie można by nazwać okazałym. Mały i drewniany, na podstawie architektury sądząc wybudowany został jako letniskowy co najmniej przed półwiekiem. Pierwotnie pomalowany na kolorowo, teraz ukazywał już w niektórych miejscach spłukane z farby surowe drzewo, wciąż jednak jeszcze widać było, że domek był niegdyś jasnożółty, z białymi węgłami i okładzinami okien. Płot otaczający duża działkę, jak się zdawało należącą do domku, przed nie tak wielu laty pomalowano na jaskrawoczerwony kolor, jak również poręcze przy schodach, drzwi wejściowe i balustradę niewielkiej werandy.

Domek stał dość wysoko ponad gościńcem, a ponieważ brama była otwarta, Rönn wjechał stromym podjazdem aż pod boczną ścianę domu.

Martin Beck natychmiast wysiadł i parę razy głęboko wciągnął powietrze, rozglądając się jednocześnie dokoła. Często robiło mu się niedobrze podczas jazdy samochodem.

Ogród był gęsty, zaniedbany, w sadzie, na końcu zarośniętej prawie ścieżki stał stary zardzewiały zegar słoneczny. Na cementowym cokole otoczonym splątanymi krzakami wyglądał patetycznie i nie na swoim miejscu.

Zamykając drzwiczki samochodu Rönn powiedział:

– Zaczynam być głodny. Jak myślisz, jak tu załatwimy, zdąży się jeszcze coś zjeść?

Martin Beck spojrzał na zegarek. Rönn przyzwyczajony był jadać lunch w południe, a już dziesięć po dwunastej. Martin Beck nie przestrzegał pory posiłków, w ogóle niezbyt troszczył się o jedzenie w czasie pracy i zasadniczo jadał wieczorem.

– Oczywiście – powiedział. – Chodź, wejdziemy.

Okrążyli narożnik, weszli po schodkach i zapukali. Mężczyzna około siedemdziesiątki otworzył prawie natychmiast.

– Proszę – powiedział.

Stał w milczeniu i ciekawie przyglądał się gościom, gdy zdejmowali płaszcze w ciasnym przedpokoiku.

– Proszę – powiedział jeszcze raz, odsuwając się, żeby mogli przejść.

W drugim końcu korytarza było dwoje drzwi. Jedne prowadziły do kuchni przez niewielki hall, z którego schody wiodły na pięterko czy może strych, drugie do bawialnego pokoju. Powietrze było tam wilgotne i zatęchłe, i panował półmrok, gdyż wysokie, przypominające paprocie rośliny doniczkowe stojące na parapetach nie dopuszczały światła dziennego.

– Proszę siadać. Zaraz przyjdzie żona. I kawa będzie.

W pokoju królowała grupa mebli w ludowym stylu: sosnowa kanapa o prostym oparciu i pasiastym obiciu, i takież krzesła otaczające duży stół; jego masywny sosnowy blat miał piękne słoje. Martin Beck i Rönn usiedli w rogach kanapy. Przez uchylone drzwi w głębi pokoju widać było wezgłowie mahoniowego łóżka i szafę z owalnymi lustrami w drzwiach. Gospodarz poszedł zamknąć te drzwi, dopiero potem usiadł na krześle po przeciwnej stronie stołu.

Był chudy, przygarbiony, zszarzałą skórę na twarzy i łysej czaszce pokrywały brunatne wątrobiane plamy. Na flanelowej koszuli w szaroczarną kratę miał gruby sweter domowej roboty.

– Właśnie mówiłem mojej, jakeśmy samochód usłyszeli, że bardzo prędko panowie przyjechali. Nie byłem pewny, czy dobrze drogę opisałem, przez telefon.

– Nietrudno było znaleźć – powiedział Rönn.

– Pewnie, panowie policjanci to wszędzie traficie, w mieście i za miastem. Åke, jak był w policji, to też znał miasto, wszędzie trafił.

Wyjął paczkę papierosów John Silver i poczęstował. Martin Beck i Rönn podziękowali odmownie.

– Panowie tu przyjechali żeby pomówić o Åkem – powiedział stary. – Tak jakem przez telefon mówił, nie wiem właściwie, kiedy stąd wyjechał, myśleliśmy, matka i ja, że może zanocuje, ale musiał wracać do domu. Czasem tu sypia. A że to dziś jego urodziny, myśleliśmy, że zostanie, kawę do łóżka by miał podaną.

– Ma samochód? – spytał Rönn.

– A ma. No, idzie matka z kawą.

Wstał, gdy żona wyszła z kuchni niosąc tacę. Postawiła ją na stole. Potem wytarła rękę o spódnicę i przywitała się.

– Eriksson – powiedziała niewyraźnie, gdy wymienili swoje nazwiska.

Nalała kawy i odstawiła tacę na podłogę, nim usiadła obok męża opierając ręce na kolanach. Wyglądała na równą wiekiem mężowi, włosy miała srebrzystobiałe i skręcone trwałą w drobne twarde loki, lecz jej okrągła twarz była niemal zupełnie gładka, a różowość policzków nie budziła podejrzeń o szminkę. Patrzyła na swoje ręce, a gdy nagle ukradkiem spojrzała na Martina Becka, pomyślał, że boi się chyba albo onieśmielają ją obcy.

– Chcemy spytać o parę rzeczy dotyczących syna, pani Eriksson – powiedział Martin Beck. – Jeśli dobrze zrozumiałem męża pani, syn był tu wczoraj wieczorem. Czy wie pani, kiedy odjechał?

Spojrzała na męża, jak gdyby żywiła nadzieję, że za nią odpowie, ale on mieszał kawę nie odzywając się.

– Nie – powiedziała z wahaniem. – Nie wiem. Chyba jak już się położyliśmy.

– A o której to było?

Znowu spojrzała na męża.

– O której to mogło być, Otto?

– Wpół do jedenastej. Może jedenasta. My się zwykle wcześnie kładziemy, ale ponieważ Åke tu był… Chyba raczej wpół do jedenastej.

– Więc nie słyszeli państwo, jak wyszedł?

– Nie – powiedział mężczyzna. – Dlaczego zresztą mielibyśmy wiedzieć? Czy mu się coś stało?

– Nie – powiedział Martin Beck. – My o tym nic nie wiemy. Te pytania to zwykła formalność. Proszę powiedzieć, gdzie syn państwa obecnie pracuje?

Kobieta powróciła do wpatrywania się w swe ręce, a mężczyzna odpowiedział:

– Wciąż jest monterem od wind. Zaczął rok temu.

– A przedtem?

– Cóż, różne rzeczy robił. Jakiś czas był w firmie hydraulicznej, prowadził taksówkę, był dozorcą nocnym, a nim zaczął w tej firmie od konserwacji wind, jeździł na ciężarówce. Wtedy kiedy się uczył na montera, specjalistę od wind.

– A jak tu był wczoraj wieczorem, zachowywał się jak zwykle? – spytał Martin Beck. – O czym mówił?

Mężczyzna nie od razu odpowiedział. Kobieta sięgnęła po ciastko i rozkruszyła je na talerzyku.

– Był chyba taki jak zawsze – powiedział w końcu mężczyzna. – Mówić dużo nie mówił, ale on teraz rozmowny nie jest. Bardzo był oczywiście zgryziony o komorne i o to z Malin.