– Malin? – pytająco zdziwił się Martin Beck.
– Tak. Dziewczynka. Zabrali mu małą. To i mieszkanie też pewnie straci.
– Przepraszam – powiedział Martin Beck. – Nie bardzo rozumiem. Kto mu zabrał córkę? Bo przecież chyba o jego córce pan mówi?
– Tak, Malin – dotknął ramienia żony. – Imię ma po babci. Myślałem, że panowie wiedzą, że Opieka Społeczna zabrała ją Åkemu.
– Dlaczego? – spytał Martin Beck.
– A dlaczego policja zamordowała jego żonę?
– Proszę odpowiedzieć na pytanie. Dlaczego zabrano mu dziecko?
– Ech, już przedtem próbowali, a teraz udało im się wreszcie dostać zaświadczenie, że on się dzieckiem zajmować nie może. My oczywiście prosiliśmy, żeby mogła być u nas, ale jesteśmy za starzy, powiedzieli. I mieszkanie tu nieodpowiednie.
Kobieta spojrzała na Martina Becka, ale napotkawszy jego wzrok, szybko wlepiła oczy w filiżankę. Powiedziała cicho, ale z oburzeniem:
– Jakby u obcych ludzi mogło jej być lepiej. I zawsze tu lepiej niż w mieście.
– Przecież dawniej zajmowali się państwo wnuczką, nieprawdaż?
– Tak, wiele razy – powiedziała kobieta. – Na poddaszu jest pokoik, może tam mieszkać. Dawny pokój Åkego.
– Åke miewał taką pracę, że nie zawsze mógł przypilnować małej – rzekł mężczyzna. – Uważają, że jest nieustabilizowany. To się teraz tak nazywa. Że nie może utrzymać pracy, to chyba mieli na myśli. A to nie tak łatwo w dzisiejszych czasach. Bezrobocie z każdym dniem coraz gorsze. Ale on był zawsze taki dobry dla Malin.
– I kiedy to się stało? – spytał Martin Beck.
– Z Malin? Przedwczoraj po nią przyszli. I zabrali.
– A on wczoraj bardzo był z tego powodu roztrzęsiony? – wtrącił Rönn.
– Pewnie, że był. Chociaż nic nie mówił. Bo i z tym komornym też. My nie mamy możliwości, żeby mu pomóc. Emerytura mała.
– Nie starcza mu na komorne?
– Nie. I pewnie go niedługo wyrzucą. Komorne takie wysokie, aż dziw, że ludzi w ogóle stać na to.
– A gdzie mieszka?
– Na Dalagatan, w nowym ładnym domu. Jak ten dom, gdzie przedtem mieszkał, zburzyli, nie mógł dostać nic innego. Wtedy oczywiście lepiej zarabiał, więc myślał, że jakoś da radę. To jeszcze nie takie znów straszne. Najgorzej z małą.
– Chciałbym się czegoś więcej dowiedzieć o tej sprawie z Opieką Społeczną – powiedział Martin Beck. – Przecież oni tak ni stąd, ni zowąd nie mogą zabrać ojcu dziecka.
– Nie mogą?
– W każdym razie twierdzę, że przedtem musi być przeprowadzony dokładny wywiad.
– No, ja też tak przypuszczam. U nas ktoś był. Rozmawiał z moją i ze mną, oglądał dom, a najwięcej o Åkego wypytywał. Wesoły to Åke nie jest, od czasu jak Maria umarła, to pan chyba rozumie. Ci z Opieki mówili, że jego depresja, znaczy się, że wciąż jest taki smutny, ujemnie wpływa na psychikę dziecka, pamiętam, tak właśnie mówili, oni to zawsze tak ładnie się wyrażają. I że nie jest dobrze, że Åke miewa pracę w różnych dziwnych porach. No i że z pieniędzmi u niego kiepsko, komornego nie może zapłacić i różne takie. Pewnie sąsiedzi z tej kamienicy zgłosili do Opieki Społecznej, że on często zostawia Malin w nocy samą, że dziecko nie dostaje regularnie jeść i różne takie.
– A nie wie pan, z kim jeszcze rozmawiała Opieka Społeczna?
– Z jego pracodawcą. Zdaje się, że próbowali dotrzeć do wszystkich jego byłych szefów.
– Do jego szefa w policji także?
– Pewnie, jasne. Ten był przecież najważniejszy. Jak się zdaje.
– A on pewnie nie wystawił mu specjalnie dobrej opinii – powiedział Martin Beck.
– Nie. Åke, mówił, że on już rok jakiś temu, kiedy Opieka zaczęła przewiadywać się o życie Åkego, napisał do Opieki i wystawił mu taką opinię że zniszczyła wszelkie szanse zostawienia mu Malin.
– A wie pan, kto to zaświadczenie z policji pisał? – spytał Martin Beck.
– Wiem. Komisarz Nyman, ten sam, co pozwolił, żeby żona Åkego umarła, palcem nawet nie kiwnął.
Martin Beck i Rönn wymienili szybkie spojrzenia.
Pani Eriksson spojrzała na męża, a potem na nich, wylękniona, jak zareagują na to nowe oskarżenie. Przecież teraz oskarżał ich kolegę. Podała talerz z ciastem najpierw Rönnowi, który wziął gruby kawałek biszkoptowej babki, potem Martinowi Beckowi, który podziękował.
– A jak syn był tu wczoraj, mówił coś o komisarzu Nymanie?
– Powiedział tylko, że to przez niego zabrali Malin. Nic więcej. On w ogóle nie jest gadatliwy, nasz Åke, a wczoraj jeszcze zawzięciej milczał niż zwykle. No nie, Malin?
– Tak – powiedziała żona zgarniając okruchy ze swega talerzyka.
– A co robił wczoraj wieczorem? – spytał Martin Beck.
– Zjadł z nami obiad. Potem oglądał telewizję. A potem poszedł na górę do swego pokoju. A my się położyliśmy.
Martin Beck zauważył przedtem, że telefon jest w przedpokoju i spytał:
– A czy w ciągu wczorajszego wieczoru syn korzystał z telefonu?
– Dlaczego pan o to wszystko pyta – powiedziała kobieta. – Czy Åke coś zrobił?
– Muszę prosić państwa, byście zechcieli najpierw jednak odpowiedzieć na nasze pytania – powiedział Martin Beck. – Dzwonił stąd do kogoś wczoraj?
Siedząca naprzeciw nich para milczała przez chwilę. Potem mężczyzna powiedział:
– Może. Nie wiem. Może przecież telefonować, kiedy zechce.
– Więc nie słyszeli państwo, żeby rozmawiał przez telefon?
– Nie. Myśmy zresztą siedzieli przed telewizorem. Przypominam sobie, że raz wyszedł i zamknął drzwi za sobą, czego nie robi, jak idzie tylko do toalety. Telefon jest w przedpokoju, więc jak telewizor włączony, trzeba drzwi zamykać, żeby nie przeszkadzał.
– O której to mogło być? To znaczy, o której dzwonił?
– Dokładnie nie wiem. Ale oglądaliśmy film. Wyszedł tak jakoś w środku. Koło dziesiątej chyba. Dlaczego pan chce wiedzieć?
Martin Beck nie odpowiedział. Rönn uporawszy się z babką powiedział nagle:
– Chciałbym przypomnieć, że syn państwa to znakomity strzelec. Jeden z najlepszych, jacy wtedy byli w policji. Ciekawe, czy ma teraz jakąś broń.
Matka spojrzała na Rönna z nowym wyrazem w oku, a ojciec wyprostował się dumnie. W ciągu ostatnich dziesięciu lat rodzice z pewnością mieli łatwo dające się zliczyć sposobności usłyszenia kogoś mówiącego z uznaniem o ich synu.
– Tak – powiedział ojciec. – Åke zdobył wiele nagród. Nie ma ich tu, niestety, są u niego w domu na Dalagatan. A jeśli chodzi o broń…
– Sprzedać to powinien – wtrąciła matka. – To drogie rzeczy, a on potrzebuje pieniędzy.
– Wie pan, jaką ma broń? – spytał Rönn.
– Owszem. Wiem. Sam, jak byłem młody interesowałem się strzelaniem. Przede wszystkim ma broń ze straży obywatelskiej czy obrony cywilnej, czy jak to się tam teraz nazywa. Dosłużył się przecież oficerskiego stopnia, nieźle, można powiedzieć.
– Jaką ma broń? – uparcie powtórzył Rönn.
– Przede wszystkim karabin, Mauser. Potem pistolet. W pistolecie już wiele lat temu zdobył złotą odznakę.
– Jaki pistolet?
– Hammerli International. Pokazywał mi. I ma także…
– Co ma?
Mężczyzna zawahał się.
– Nie wiem, ma przecież zezwolenie na jedno i drugie, chyba panowie sami rozumieją.
– Zapewniam, że nie zamierzamy aresztować syna za nielegalne posiadanie broni – rzekł Marcin Beck. – Co więcej?
– Amerykański samoczynny karabin. Ale na to też musi mieć zezwolenie, bo stawał z nim do zawodów.