Trochę wiało, wiatr był dotkliwie zimny, mimo złudnego blasku słońca.
– Zauważyłeś nazwisko tych, co mieszkają na samej górze? – spytał Gunvald Larsson.
Kollberg kiwnął głową.
– Są tam dwie nadbudówki, ale jedna jest chwilowo nie zajęta.
– A druga?
– Mieszka tam ktoś nazwiskiem Eriksson. Mężczyzna z córką, jak się wydaje.
– Aha.
Streszczając: ktoś dobrze strzela, ma sposobność posługiwania się karabinem maszynowym, zna Kollberga i Larssona, nie lubi policjantów, zna się na windach i przypuszczalnie nazywa się Eriksson.
Szli szybko.
Syreny wyły z bliska i z daleka.
– Chyba go trzeba będzie z zewnątrz ująć – powiedział Kollberg.
– Może – powiedział Gunvald Larsson, nie wyglądał na przekonanego.
Jeżeli na Dalagatan i w najbliższej jej okolicy ludzi jakby wymiotło, to na Odenplan było ich mnóstwo. Na trójkątnym placu po prostu roiło się od czarno-białych samochodów i mundurów policji, i jak można było oczekiwać, ten masowy zjazd ściągnął także licznych widzów. Pospiesznie zarządzona blokada spowodowała zamieszanie w komunikacji, właściwie zatory potworzyły się już w całym śródmieściu, ale tu były najbardziej groźne. Odengatan aż do Valhallavägen zapchana była unieruchomionymi pojazdami, ze dwadzieścia autobusów utknęło w bałaganie przy samym placu, a wiele wolnych taksówek, które się od początku na tym miejscu znajdowały, bynajmniej nie przyczyniało się do polepszenia sytuacji. Kierowcy gremialnie opuścili wozy i zmieszali się z policją i gapiami.
Wszyscy byli ciekawi, o co właściwie chodzi.
Coraz więcej ludzi napływało ze wszystkich stron, a zwłaszcza od stacji metra. Obraz uzupełniało mnóstwo policjantów na motocyklach, dwa wozy straży pożarnej i jeden helikopter. Tu i ówdzie grupa mundurowych policjantów usiłowała utorować sobie drogę w różny sposób, często łokciami.
Gorzej by nie mogło wyglądać, nawet gdyby świętej pamięci Nyman prowadzał te ćwiczenia, pomyślał Kollberg przepychając się wraz z Gunvaldem Larssonem w kierunku stacji metra, gdzie jak się zdawało umiejscowiony był punkt ciężkości całej akcji. Tam też natknęli się na osobę, z którą chyba warto było pomówić, mianowicie na Hanssona z piątki, czyli pierwszego intendenta, Normana Hanssona, weterana, który swój obwód znał na wylot.
– Czy to ty masz tu bazę? – spytał Kollberg.
– Nie, uchowaj Boże.
Hansson rozejrzał się z przestrachem wokoło.
– Więc kto jest odpowiedzialny za to zamieszanie?
– Wielu by można znaleźć kandydatów, ale intendent Malm właśnie przyjechał. Tam w furgonetce.
Przecisnęli się do samochodu.
Malm był wypielęgnowanym, eleganckim mężczyzną, lat około czterdziestu pięciu, o pięknym uśmiechu i falistych włosach. Fama głosiła, że utrzymywał dobrą kondycję dzięki przejażdżkom konnym po Djurgården. Jego polityczna prawomyślność była ponad wszelkie podejrzenia, a dokumenty świadczyły o pierwszorzędnych zasługach, ale jego kwalifikacje policyjne były nader wątpliwe. Niektórzy ośmielali się nawet powątpiewać, czy w ogóle istnieją.
– Coś okropnego, jak ty wyglądasz, Larsson – powiedział.
– Gdzie jest Beck? – spytał Kollberg.
– Nie miałem z nim żadnego kontaktu. A poza tym to jest wypadek dla specjalistów.
– Jakich specjalistów?
– Od spraw porządkowych, oczywiście – powiedział Malm z irytacją. – A tu komendant wyjechał, a szef policji porządkowej ma zwolnienie. Skontaktowałem się jednakże z szefem, jest w Stocksund i…
– Znakomicie – powiedział Gunvald Larsson.
– Co masz na myśli? – podejrzliwie spytał Malm.
– Że jest poza zasięgiem strzału – niewinnie wyjaśnił Gunvald Larsson.
– Też coś! W każdym razie, ja objąłem komendę. Przypuszczam, że przyszliście z miejsca zbrodni. Jak oceniacie położenie?
– Jakiś wariat siedzi na dachu z karabinem maszynowym i strzela do policjantów – powiedział Gunvald Larsson.
Malm spojrzał wyczekująco, ale dalszy ciąg nie nastąpił. Gunvald Larsson zaczął dla rozgrzewki zabijać rękami.
– Jest od wewnątrz zabarykadowany – powiedział Kollberg. – A dachy otaczających domów są niższe. Ponadto chwilami chowa się w nadbudówce na samej górze. Jak do tej pory nie widzieliśmy go. Innymi słowy trudno się będzie dostać.
– O, są różne sposoby – powiedział Malm wyniośle. – Mamy większe możliwości.
Kollberg zwrócił się do Hanssona.
– A co z tym samochodem, który został ostrzelany na Odengatan?
– W diabły poszedł – powiedział Hansson ponuro. – Dwóch rannych, jeden w ramię, drugi w nogę. Czy mogę coś zaproponować?
– Co takiego – powiedział Gunvald Larsson.
– Żebyśmy się stąd przenieśli. Na jakieś miejsce leżące poza obrębem blokady, na przykład na teren gazowni przy Torsgatan.
– Gdzie dawniej była stara gazownia? – zapytał Kollberg.
– Tak. Teraz już rozebrana. Tam będzie węzeł komunikacyjny.
Kollberg westchnął. Stary ceglany zbiornik gazu był budynkiem unikalnym. Osoby przewidujące prowadziły kampanię, by go uratować. Oczywiście bez powodzenia. Czy może być coś ważniejszego niż węzeł komunikacyjny? Kollberg potrząsnął głową. Dlaczego cały czas myśli o rzeczach postronnych? Coś z nim widać nie w porządku.
– Czy helikoptery mogą tu lądować? – spytał Malm.
– Tak.
Malm spojrzał na Gunvalda Larssona i dodał:
– A to jest… poza zasięgiem strzału?
– Tak. Jeżeli ten szaleniec nie ma także granatnika.
Malm długo milczał. Potem przyjrzał się swym współpracownikom i powiedział ostrym i wyraźnym głosem:
– Moi panowie. Mam pomysł. Przeniesiemy się indywidualnie na teren gazowni przy Torsgatan. Zbiórka za… – spojrzał na zegarek. – Za dziesięć minut.
27
Gdy Martin Beck i Rönn przybyli na Torsgatan, było wpół do drugiej. Wszystko wydawało się dobrze zorganizowane.
Malm zakwaterował się w starej wartowni szpitala przy lewym wjeździe, a wkoło siebie skupił nie tylko znaczne środki materialne, ale i większość policjantów którzy jak dotąd odegrali znaczniejszą rolę w tym dramacie. Nawet i Hult tam był, i Martin Beck od razu powiedział:
– Szukałem cię.
– Ach tak. A po co?
– To już nie ma znaczenia. Dlatego, że Åke Eriksson posłużył się twoim nazwiskiem dzwoniąc wczoraj wieczorem do pani Nyman.
– Åke Eriksson?
– Tak.
– Åke Reinhold Eriksson?
– Tak.
– Czy to on zamordował Stiga Nymana?
– Tak się wydaje.
– I siedzi teraz tam na górze?
– Tak. Prawdopodobnie.
Hult nic więcej nie powiedział i nie zmienił wyrazu twarzy, tylko tak zacisnął swe guzowate, czerwone ręce, że kostki odznaczały się pod skórą jak białe plamy.
Człowiek z dachu, o ile można się było rozeznać, od chwili gdy ćwiczył strzelanie do celu na opuszczonym wozie patrolowym, żadnych nowych działań nie podejmował.
Choć studiowano teren domu przez lunetę, w dalszym ciągu nie było właściwie wiadomo, czy jeszcze żyje. A policja jeszcze jednego strzału nie oddała.
– Ale sieć się zaciąga – powiedział Malm z zadowoleniem.
Cały kwartał, w którym dom się znajdował, był przeczesywany przez policjantów.
Większość z nich miała przenośne radiostacje i każdy mógł nawiązać łączność z kolegami i z centralą, mieszczącą się w wozie zaparkowanym przed portiernią. Na strychach przyległych do obserwowanego domu kamienic znajdowali się specjaliści od gazów łzawiących, zaś strzelcy wyborowi leżeli w pogotowiu w miejscach uznanych za punkty strategiczne.