Выбрать главу

– Bo bardzo wysoko stawia się poprzeczkę. – Temu komuś? – Nie, sobie samemu.

Koniecznie chciała, żeby rozwinął temat, ale usiłował się wykręcić. Bał się, że wyda się staroświecki i nieco śmieszny. Ale ona nie miała zamiaru rezygnować. Widząc, że nie uda mu się jej odwieść od interesującego ją wątku, opowiedział o pierwszym takim ideale.

– Rozpoznać szczęście, które ma się u stóp; mieć determinację i odwagę, by się po nie schylić, wziąć je w ramiona… i zatrzymać. To mądrość serca. Bez mądrości serca pozostaje tylko logika, czyli bardzo niewiele. – A więc to ona cię zostawiła! Arthur nie odpowiedział. – I jeszcze nie całkiem się wyleczyłeś.

– Nie musiałem się leczyć, bo nie byłem chory.

– Nie umiałeś jej kochać?

– Nikt z nas nie jest jedynym właścicielem szczęścia. Czasem mamy szansę wydzierżawić jakąś cząstkę i stać się jego lokatorem. Wtedy należy regularnie płacić czynsz, bo szybko może nas ono eksmitować.

– To, co mówisz, napawa otuchą.

– Wszyscy boją się codzienności, jakby chodziło o jakiś fatalizm prowadzący do nudy i przyzwyczajenia. A ja w ten fatalizm nie wierzę…

– A w co wierzysz?

– Wierzę, że codzienność może być źródłem porozumienia i, zupełnie odwrotnie niż w przypadku przyzwyczajenia, można do niej wprowadzić „zbytek i banalność”, nadmiar i powszedniość.

Mówił o niezebranych owocach, które psuły się, leżąc na ziemi.

O „nektarze szczęścia, który nigdy nie zostanie wypity wskutek zaniedbania, zbytniej pewności siebie czy zarozumialstwa”.

– A ty eksperymentowałeś?

– Tak naprawdę nigdy. To tylko teoria, trzeba by sprawdzić ją w praktyce. Wierzę w rozwijającą się namiętność.

Dla Arthura nic nie było bardziej oczywiste i pełne niż para krocząca razem przez czas i życie, akceptująca fakt, że kiedyś czułość i porozumienie zastąpią namiętność. Ale jak to osiągnąć, skoro się dąży do absolutu? Uważał, że nie jest błędem zachowanie w sobie cząstki dziecka i marzeń.

– W końcu zawsze stajemy się różni, ale na początku wszyscy byliśmy dziećmi. A ty też kochałaś?

– A ile znasz osób, które nie kochały? Chcesz wiedzieć, czy kocham? Nie. Tak i nie.

– Dostało ci się od życia?

– Proporcjonalnie do mojego wieku. Można powiedzieć, że całkiem sporo.

– Nie jesteś zbyt rozmowna. Kto to był?

– Jest, nie był. Wciąż żyje. Trzydzieści osiem lat, filmowiec, ładny chłoptaś, bardzo zalatany, trochę egoista… idealny facet.

– No i?

– No i tysiące lat świetlnych dzieli nas od miłości, którą opisałeś.

– No wiesz, każdy ma swój świat! Trzeba tylko zapuścić korzenie w takiej glebie, która najbardziej nam odpowiada.

– Zawsze mówisz takimi metaforami?

– Często. To sprawia, że to, co mówię, brzmi o wiele ładniej. No więc jaka jest ta twoja historia?

Dzieliła cztery lata życia ze swym filmowcem, cztery lata zszywania i prucia. To historia, w której aktorzy wiele razy zbliżali się do siebie, a potem oddalali, jakby dramaturgia chciała dodać kolejny wymiar egzystencji. Uważała ten związek za egotyczny i niezbyt interesujący, podtrzymywany głównie przez fascynację ciał. „Jesteś bardzo zmysłowa?” – chciał wiedzieć. Uznała, że pytanie jest bezwstydne.

– Nie musisz odpowiadać.

– I wcale nie miałam zamiaru! W końcu to on zerwał, na dwa miesiące przed wypadkiem. Tym lepiej dla niego, teraz przynajmniej nie musi czuć się za nic odpowiedzialny.

– Nie żal ci?

– Teraz nie, żałowałam w chwili zerwania. Dzisiaj już wiem, że jedną z podstawowych zasad bycia we dwoje jest hojność dawania.

Przeżyła przynależną jej dawkę przygód miłosnych, które zawsze kończą się z tych samych powodów. Niektórzy tracą swe ideały w miarę upływu lat, ale z Lauren stało się wręcz odwrotnie. Im więcej przybywało jej łat, tym większą była idealistką. „Powtarzam sobie, że aby móc dzielić z kimś kawałek życia, trzeba samemu przestać wierzyć i sprawić, aby ten ktoś zaczął wierzyć, że oto zaczyna się między nami coś ważnego, chyba że nie jest się jeszcze gotowym do dawania.

Nie można dotykać szczęścia koniuszkami palców. Albo dajesz, albo bierzesz. Ja zawsze najpierw daję, zanim coś wezmę, ale definitywnie postawiłam krzyżyk na egoistach, facetach skomplikowanych i takich, którzy wkładają zbyt mało serca w urzeczywistnienie swoich marzeń i pragnień”. Doszła do wniosku, że nadszedł czas na szczerą rozmowę z samym sobą i sprecyzowanie, czego tak naprawdę oczekuje się od życia.

Arthur uznał jej wypowiedź za zbyt porywczą. „Stanowczo za długo dawałam się uwodzić temu, co było zaprzeczeniem moich marzeń. Przebywałam na antypodach tego, co pomogłoby mi rozwinąć skrzydła” – odpowiedziała.

Miała ochotę zaczerpnąć świeżego powietrza, wyszli więc z domu. Arthur zaprowadził ją na Ocean Drive.

– Lubię być nad wodą – powiedział, chcąc przerwać przedłużające się milczenie.

Lauren, zapatrzona w horyzont, nie od razu odpowiedziała.

Wzięta Arthura pod ramię.

– Co takiego przytrafiło ci się w życiu? – spytała.

– Skąd to pytanie?

– Bo nie jesteś taki jak inni.

– Czyżbym miał dwa nosy i to cię tak krępuje?

– Nic mnie nie krępuje, po prostu jesteś inny.

– Inny? Wcale nie czuję się inny. Inny niż kto? Albo niż co?

– Jesteś taki pogodny.

– To wada?

– Gdzie tam, wcale nie, tylko to peszy, zbija z tropi. Wydaje się, że dla ciebie nie istnieją żadne problemy.

– Zawsze szukam rozwiązania, toteż nie boję się problemów.

– Nie, to co innego.

– No proszę, znów ten OPP.

– Jaki znów OPP?

– Osobisty Podręczny Psychiatra.

– Nie musisz odpowiadać. Nie jestem Wielką Inkwizycją, ale mam prawo oceniać pewne rzeczy.

– Rozmawiamy jak stare małżeństwo. Lauren, ja nie mam nic do ukrycia, żadnej strefy cienia, tajemniczych ogrodów i traumatycznych przeżyć. Jestem, jaki jestem, pełen wad.

Nie lubił siebie w jakiś szczególny sposób, ale też nie czuł do siebie niechęci. Potrafił być wolny i niezależny od schematycznych ram życia. Może to właśnie w nim wyczuwał;.

„Nie należę do żadnego systemu, zawsze z tym walczyłem.

Spotykam się tylko z tymi ludźmi, których lubię, chodzę tam gdzie zechcę, czytam książkę dlatego, że mi się podoba, a nie dlatego, że absolutnie wypada ją przeczytać”. Robił to, na co miał ochotę, i nie zadawał sobie pytań Jak” i „dlaczego”, resztą nie zaprzątając sobie głowy.

– Nie chciałabym, żebyś mną zaprzątał sobie głowę. Na chwilę przerwali rozmowę. Weszli do mocno ogrzanej hotelowej kawiarni. Arthur pił cappuccino i chrupał ciasteczka.

– Uwielbiam to miejsce – powiedział. – Panuje tu rodzinna atmosfera, a ja lubię obserwować rodziny. Na kanapie obok siedział może ośmioletni chłopczyk, przytulony do matki. Trzymała w ręku otwartą książkę i opowiadała mu o oglądanych wspólnie ilustracjach. Palcem lewej ręki głaskała go po policzku łagodnym ruchem, pełnym czułości. Dwa dołeczki na buzi chłopca promieniały jak dwa małe słońca. Arthur długo nie odrywał od nich oczu. – Na co tak patrzysz? – spytała Lauren.

– Na chwilę prawdziwego szczęścia. – Gdzie?

– Spójrz na to dziecko. Popatrz na jego buzię, jest w siódmym niebie, to jego własne niebo. – To budzi w tobie wspomnienia?

Zamiast odpowiedzi uśmiechnął się do niej. Wiedział, że chciała spytać, jak się układało między nim a jego matką. – Mama umarła wczoraj, chociaż od tego wczoraj upłynęło już wiele lat. A wiesz, co mnie najbardziej zdumiało nazajutrz po jej odejściu? To, że domy ciągle stały na swoim miejscu, po dwóch stronach ulic, że po tych ulicach jak dawniej jeździły samochody, po chodnikach chodzili ludzie i wcale nie zdawali sobie sprawy, że właśnie zawalił się cały mój świat. Ja o tym dobrze wiedziałem, bo moje życie zmieniło się w pustkę, niczym prześwietlona klisza. Nagle miasto stało się ciche, nie słychać było żadnego dźwięku, jakby wszystkie gwiazdy spadły na łeb na szyję albo po prostu zgasły. W dzień jej śmierci, przysięgam ci, pszczoły nie wyleciały z ula, ani jedna z nich nie fruwała po rozarium, zupełnie jakby i one wiedziały. Jakżebym chciał, choćby na pięć minut, znowu być małym chłopcem, tulonym w jej ramionach i kołysanym dźwiękiem jej głosu! Poczuć znowu to drżenie wzdłuż pleców, kiedy prowadziła mnie bezpiecznie od porannych przebudzeń do wieczornego zaśnięcia, głaszcząc mi palcem podbródek. Nic złego nie mogło mi się wtedy przytrafić; nie obchodziła mnie złośliwość wielkiego Steve'a Hacchenbacha ani wrzaski profesora Mortona, że nie nauczyłem się lekcji, ani wstrętne zapachy dochodzące ze stołówki. Usiłuję ci wytłumaczyć, dlaczego, jak to określiłaś, jestem „pogodny”. Bo w życiu nie można przeżyć wszystkiego, trzeba więc przeżyć to, co najważniejsze, tę „esencję” życia. I każdy z nas ma tę swoją własną, prywatną esencję.