Выбрать главу

– Lauren nigdy nie miała czasu na lunch i zawsze wracała późno z pracy.

Nic nie odpowiedział, tylko spuścił głowę.

– W każdym razie Kali zdaje się dobrze pana znać.

– Tak mi przykro z powodu tego, co ją spotkało. Po wypadku odwiedzałem ją dosyć często.

– Nigdy tam pana nie spotkałam.

Zaproponował wspólny spacer. Szli wzdłuż zatoki i Arthur, stwierdziwszy, że dawno już nie był w szpitalu, zaryzykował pytanie o stan zdrowia Lauren. Odpowiedziała, że nic się nie zmienia i to sprawia, że jest coraz mniej nadziei na polepszenie.

Ani słowem nie wspomniała o swojej decyzji, ale opisywała stan córki w taki sposób, jakby chciała przekonać samą siebie.

Arthur milczał jakiś czas, a potem, niczym adwokat, zaczął przemówienie obrończe. „Tak naprawdę lekarze nie wiedzą nic na temat śpiączki…” „Pacjenci w komie słyszą, co się przy nich mówi…” „Niektórzy zbudzili się nawet po siedmiu latach…”

„Nie ma nic świętszego od życia, skoro więc tli się ono w ciele, poza wszelkim zrozumieniem i wbrew logice, to oznacza, że jest przecież nadzieja, nie można się poddawać”. Przywołał na pomoc nawet Boga: „Jedynie On może stanowić o życiu i śmierci”. Pani Kline zatrzymała się gwałtownie i popatrzyła mu prosto w oczy.

– Pan nie spotkał mnie tutaj przypadkiem. Kim pan jest i czego pan chce?

– Ależ ja tylko spacerowałem, proszę pani. A skoro uważa pani, że nasze spotkanie nie jest dziełem przypadku, sama musi pani odpowiedzieć sobie na pytanie: dlaczego? Nie wytresowałem psa Lauren po to, żeby do mnie podbiegł. A jednak to zrobił, choć go nie wołałem.

– Czego pan ode mnie chce? I za kogo się pan uważa, żeby w tak autorytatywny sposób wygłaszać opinie o życiu i o śmierci? Nic pan nie wie, nie rozumie, co to znaczy przebywać tam dzień w dzień, patrzeć, jak leży nieruchoma, i czekać, żeby drgnęła choć jedna rzęsa. Widzieć, że oddycha, ale z obojętną, zamkniętą dla świata twarzą.

W przypływie wzburzenia opowiedziała mu o spędzonych przy szpitalnym łóżku dniach i nocach, podczas których mówiła do córki w szalonej nadziei, że ta ją usłyszy. Życie przestało dla niej istnieć, odkąd Lauren odeszła. Mówiła, jak czekała, sparaliżowana strachem, na telefoniczną wiadomość ze szpitala, że to już koniec. Przecież dała jej życie. Przez lata dzieciństwa budziła ją co rano, ubierała i odprowadzała do szkoły. Wieczorami opatulała kołdrą i opowiadała bajki. Zawsze miała czas, by dzielić z nią każdą radość i każdy smutek. „Kiedy zaczęła dorastać, nauczyłam się znosić jej wybuchy złości bez powodu, dzieliłam z nią pierwsze miłosne zauroczenia, pracowałam po nocach na jej studia, razem przygotowywałyśmy się do egzaminów. Kiedy trzeba było, umiałam się usunąć. Brakowało mi jej nawet wtedy, kiedy żyła jak wszyscy, pełnią życia. A teraz… tego nie może pan wiedzieć. Od jej narodzin budziłam się i zasypiałam, myśląc tylko o niej…” Pani Kline przerwała, wzruszenie i tłumione łzy nie pozwalały jej mówić. Arthur wziął ją pod rękę i zaczął przepraszać.

– Już nie mogę dłużej tego wytrzymać – odezwała się zduszonym głosem. – Proszę mi wybaczyć. Niech pan już idzie, nie powinnam była w ogóle z panem rozmawiać. Arthur ponownie przeprosił, pogłaskał Kali i odszedł wolnym krokiem. Wsiadł do samochodu i spojrzał w lusterko; zobaczył w nim matkę Lauren. Patrzyła, jak odjeżdża. Kiedy wszedł do mieszkania, Lauren stała na niskim stoliku, starając się zachować równowagę.

– Co ty wyczyniasz? – Trenuję. – Właśnie widzę. – Jak ci poszło?

Opowiedział szczegółowo o przebiegu spotkania. Był wyraźnie przygnębiony, że nie udało mu się przekonać starszej pani. – Od początku nie miałeś żadnej szansy, ona nigdy nie zmienia zdania. Jest uparta jak osioł. – Nie bądź taka surowa, ona przeżywa męczarnie. – Byłbyś idealnym zięciem. – Czy w tym stwierdzeniu tkwi jakiś podtekst? – Żaden. Po prostu reprezentujesz typ zięcia uwielbianego przez teściowe.

– Jeśli to miał być dowcip, to średnio ci wyszedł. Poza tym zmieniasz temat.

– Masz rację, ale jedno ci powiem. Ty byłbyś wdowcem, zanimbyś się ożenił.

– Chcesz mi coś ważnego powiedzieć? W dodatku tym cierpkim tonem?

– Nie, nic nie chcę ci powiedzieć. No dobrze, teraz pójdę popatrzeć na ocean, póki jeszcze mogę. Zniknęła nagle, pozostawiając osłupiałego Arthura samego w mieszkaniu. „Co jej się, do licha, stało?” – spytał sam siebie półgłosem. Usiadł przy biurku, włączył komputer i zaczął pisać raport. Decyzję podjął jeszcze w samochodzie, kiedy wracał z Mariny. Nie było innego rozwiązania, teraz należało szybko działać. W najbliższy poniedziałek lekarze chcą „uśpić” Lauren.

Spisał listę rzeczy niezbędnych do realizacji planu. Wydrukował spis i podniósł słuchawkę, żeby zadzwonić do Paula.

– Muszę się natychmiast z tobą zobaczyć.

– O, widzę, że wróciłeś z zaświatów na ziemię!

– To pilne, Paul. Potrzebuję twojej pomocy.

– Gdzie chcesz się spotkać?

– Wszystko mi jedno.

– To przyjedź do mnie.

Pół godziny później Paul otworzył Arthurowi drzwi mieszkania.

Usiedli na kanapach w salonie.

– Co się stało?

– Musisz wyświadczyć mi przysługę, bez zadawania jakichkolwiek pytań. Chcę, żebyś mi pomógł wynieść ciało ze szpitala.

– Czy to jakaś czarna seria? Najpierw był duch, a teraz mamy zająć się trupem? Jeśli zaraz nie przestaniesz, to wkrótce dostaniesz moje zwłoki, proszę bardzo, będą do twojej dyspozycji!

– Tu nie chodzi o trupa.

– To o co? O chorego w znakomitej formie?

– Paul, nigdy nie byłem bardziej poważny. I mam mało czasu.

– I nie mogę zadawać ci pytań?

– Nie potrafiłbyś zrozumieć odpowiedzi.

– Masz mnie za głupka?

– Nie. Tylko nikt nie uwierzy w to, co teraz przeżywam.

– Może jednak dasz mi szansę.

– Chcę, żebyś pomógł mi wynieść ciało pewnej kobiety, która jest w śpiączce. Lekarze mają przeprowadzić eutanazję w poniedziałek. A ja nie mogę do tego dopuścić.

– Zakochałeś się w kobiecie, która jest w śpiączce? Czy to ta historia z duchem?

Arthur mruknął tylko: „Aha”. Paul zamyślił się głęboko, z głową odchyloną na oparciu kanapy.

– Za takie coś psychoanalityk weźmie od ciebie jak nic po dwa tysiące dolców za seans. Zastanowiłeś się chociaż? Jesteś naprawdę zdecydowany?

– Na pewno to zrobię. Z tobą czy bez ciebie.

– Wiesz co, masz talent do prostych spraw!

– Nie musisz tego robić. Chyba wiesz.

– Wiem, nie muszę. Nie dajesz znaku życia przez dwa tygodnie, potem nagle się zjawiasz, sam wyglądasz jak fantom i jak gdyby nigdy nic prosisz mnie, żebym zaryzykował dziesięć lat pudła za porwanie ciała ze szpitala. Pozostaje mi chyba tylko prosić niebiosa, żebym stał się dalajlamą. To moja jedyna szansa.

Czego potrzebujesz?

Arthur wprowadził go w swój plan i powiedział, jak Paul może mu pomóc. Najważniejsze było dostarczenie ambulansu z garażu ojczyma.

– Ach, więc jeszcze mam w to wrobić męża mojej matki! Jestem szczęśliwy, że kiedyś miałem okazję cię poznać, stary. Bo gdybym cię nie znał, jakże moje życie byłoby nudne!

– Wiem, że proszę o wiele.

– Nie, wcale tego nie wiesz! Na kiedy potrzebujesz tego wszystkiego?

Ambulans potrzebny był nazajutrz wieczorem. Zamierzał rozpocząć akcję około dwudziestej trzeciej, więc Paul powinien po niego przyjechać pół godziny wcześniej. Rano Arthur do niego zadzwoni, żeby omówić ostatnie szczegóły. Mocno uścisnął przyjaciela i gorąco mu podziękował. Paul był wyraźnie przejęty, odprowadził przyjaciela aż do samochodu. – Jeszcze raz dzięki za wszystko – odezwał się Arthur, wychylając głowę przez okno.