Выбрать главу

– Chodźmy nad samą wodę, chciałbym ci coś powiedzieć. Zanim zaczął mówić, objął ją ramieniem. Podeszli, jak mogli najbliżej, do miejsca, w którym fale wdzierały się na piaszczysty brzeg.

– Przyjrzyj się dobrze wszystkiemu, co nas teraz otacza: wzburzonej wodzie i ziemi, której złość oceanu wcale nie wzrusza, panującym nad wszystkim górom, drzewom, światłu, innemu o każdej minucie dnia, zmieniającemu kolor i intensywność blasku, przelatującym nad naszymi głowami ptakom, rybom, które nie chcą dać się złapać mewom, i same polują na inne ryby. Wsłuchaj się w tę harmonię dźwięków, w szum fal, wiatru i piasku. A w środku tego niesamowitego koncertu istnieje życie i nieożywiona materia; istniejesz ty, ja i wszyscy inni ludzie. Ilu z nich dostrzeże to, co ci przed chwilą opisałem? Ilu z nich zastanawia się nad tym, że mają szczęście budzić się ze snu każdego ranka, widzieć, czuć, dotykać, słyszeć i doznawać wrażeń? Ilu z nich potrafi zapomnieć na chwilę o kłopotach i smutkach, by zachwycić się tym niesamowitym, czarownym spektaklem, który gra dla nas świat? Sądzę, że największą nieświadomością człowieka jest jego własne fizyczne istnienie. Ty jesteś tego świadoma, bo grozi ci niebezpieczeństwo i to sprawia, że jesteś kimś wyjątkowym. Dzięki temu darowi wiesz, że aby żyć, potrzebujesz innych ludzi i nie masz wyboru. Staram się odpowiedzieć ci na pytanie, które mi bezustannie zadajesz: jeśli nie podejmę ryzyka, całe to piękno, energia, ta pulsująca życiem materia, wszystko to stanie się dla ciebie niedostępne już na zawsze. Właśnie dlatego to robię, chcę spróbować przywrócić ci świat. Ta chęć nadała mojemu życiu zupełnie nowy sens. Ile jeszcze razy życie da mi szansę zrobienia czegoś równie ważnego? Lauren nie odezwała się ani słowem, spuściła wzrok i wpatrywała się w piasek. I tak szli, tuż obok siebie, aż do samochodu.

O dziesiątej wieczorem Paul zaparkował ambulans przed domem Arthura i zadzwonił do drzwi. „Jestem gotów” – powiedział. Arthur podał mu torbę. – Włóż ten fartuch i okulary. To neutralne szkła.

– A nie masz przypadkiem sztucznej brody?

– Wytłumaczę ci wszystko po drodze. Chodź wreszcie, musimy tam przyjechać tuż przed końcem zmiany, dokładnie o jedenastej. Jedziesz z nami, Lauren, będziesz nam potrzebna.

– Mówisz do swojego ducha? – spytał Paul.

– Do kogoś, kto tu jest z nami, tylko ty go nie widzisz.

– Arthurze, czy to jakiś dowcip, czy naprawdę dostałeś bzika?

– Ani jedno, ani drugie. Tego nie można zrozumieć, więc szkoda czasu na tłumaczenia.

– Chyba byłoby najlepiej, gdybym zmienił się teraz w tabliczkę czekolady. Siedziałbym sobie spokojnie w aluminiowym opakowaniu i nie musiałbym się denerwować.

– Całkiem niezłe wyjście. No dobra, pospiesz się.

I poszli na parking, jeden przebrany za lekarza, drugi za sanitariusza.

– Twój ambulans walczył chyba na wojnie!

– Bardzo cię przepraszam, ale wziąłem to, co było, a ty jeszcze pyskujesz! Od tej chwili masz do mnie mówić napisami, jak w kinie. I to po niemiecku! Ja chyba śnię!

– Przecież żartowałem, karetka jest w porządku.

Paul usiadł za kierownicą, Arthur obok, a Lauren przycupnęła między nimi.

– I co, doktorze, włączamy syrenę i koguta?

– Czy możesz chociaż raz być poważny?

– O nie, stary, na to nie licz. Jeśli spróbuję być poważny i pomyślę, że oto siedzę w kradzionym ambulansie i jadę z moim własnym wspólnikiem gwizdnąć trupa ze szpitala, to z pewnością oprzytomnieję i twój cały misterny plan pójdzie do diabla. Dlatego zrobię wszystko, żeby być jak najmniej poważny; chcę trwać w przekonaniu, że przyśnił mi się sen z pogranicza koszmaru. Chociaż, wiesz co, ta afera ma swoje dobre strony. Zawsze uważałem, że niedzielne wieczory są beznadziejnie nudne i trochę pieprzu bardzo im się przyda.

Lauren parsknęła śmiechem.

– To cię naprawdę śmieszy? – zapytał Arthur.

– Skończ w końcu te numery i przestań gadać do siebie!

– Nie mówię do siebie.

– Racja, z tyłu siedzi duch! Więc przestań gadać do niego, bo mnie to okropnie denerwuje!

– To jest ona!

– Jaka znów „ona”?

– To kobieta. W dodatku słyszy wszystko, co mówisz!

– Ja też chcę ją słyszeć!

– Jedź!

– Zawsze tak się zachowujecie, gdy jesteście sami? – spytała Lauren.

– Często.

– Co często? – zdziwił się Paul.

– Nie mówiłem do ciebie.

Paul gwałtownie zatrzymał karetkę.

– Co ty znowu wyprawiasz?!

– Słuchaj, skończ z tym! Bo zaraz zwariuję!

– Ale z czym?

– Z czym, z czym – powtórzył Paul, wykrzywiając twarz. – Z tym cholernym gadaniem do siebie!

– Paul, ja naprawdę nie mówię do siebie. Rozmawiam z Lauren.

Zaufaj mi, proszę!

– Arthurze, jesteś kompletnym czubkiem. Trzeba natychmiast przerwać to wariactwo, potrzebujesz pilnej pomocy.

Arthur zaczął mówić podniesionym głosem:

– Czy wszystko trzeba powtarzać ci dwa razy?! Wielkie nieba, przecież proszę tylko, żebyś mi w końcu zaufał!

– Więc natychmiast wytłumacz mi całą tę historię! Chcesz, żebym ci zaufał? To mów! Tu i teraz! – krzyczał Paul. – Zachowujesz się jak świr, wyprawiasz jakieś szaleństwa, gadasz sam do siebie, wierzysz w duchy i pakujesz mnie w jakieś niezłe bagno!

– Błagam cię, jedź już, spróbuję wszystko ci wyjaśnić. Będziesz musiał się postarać, żeby to zrozumieć.

I podczas gdy ambulans mknął przez miasto, Arthur tłumaczył przyjacielowi to, czego wytłumaczyć się nie dało. Opowiedział mu wszystko od samego początku, od spotkania w szafie po dzisiejszy wieczór.

Na chwilę zapomniał, że Lauren jest razem z nimi, mówił także o niej, o jej życiu, spojrzeniach, wątpliwościach i sile. O długich z nią rozmowach, uroku wspólnie spędzanych chwil i ostrych sprzeczkach.

Paul przerwał mu w pół słowa.

– Jeśli ona naprawdę tu jest, to wdepnąłeś w niezły bajzel, stary.

– Niby dlaczego?

– Bo to, co właśnie powiedziałeś, jest najprawdziwszym wyznaniem miłosnym.

Paul odwrócił głowę, zerknął na przyjaciela i mówił dalej, z tryumfalnym uśmiechem na twarzy:

– W każdym razie widzę, że przynajmniej ty sam wierzysz w tę historię.

– Jasne, że w nią wierzę, ale dlaczego tak mówisz?

– Bo się naprawdę zarumieniłeś. Jeszcze nigdy nie widziałem, żebyś się czerwienił. – I ciągnął dalej, patetycznym tonem: – O pani, której ciało mamy zamiar wykraść, jeśli jesteś tu rzeczywiście z nami, mogę przysiąc na własną głowę, że mój kumpel wpadł po uszy! Nigdy dotąd nie widziałem go w podobnym stanie.

– Zamknij się i jedź!

– Muszę chyba uwierzyć w twoje bajki, bo jesteś moim przyjacielem i nie pozostawiasz mi wyboru. Jeśli przyjaźń nie polega na tym, żeby dzielić z kimś wszystkie wariactwa, to pytam: na czym polega prawdziwa przyjaźń? No, dojechaliśmy na miejsce. Oto twój szpital.

– Jak Abott i Costello! – odezwała się milcząca dotąd Lauren.

Miała radosną twarz i promienne oczy.

– Co teraz robimy?

– Podjedź pod Izbę Przyjęć i zaparkuj. Włącz koguta. Wysiedli wszyscy troje z karetki i podeszli do rejestracji, gdzie urzędowała dyżurna pielęgniarka.

– Kogo przywieźliście? – spytała.

– Nikogo, za to chcemy kogoś wam zabrać! – odpowiedział Arthur nieznoszącym sprzeciwu tonem. – Kogo takiego?

Przedstawił się jako doktor Bronswick i oznajmił, że przyjechał zająć się swoją pacjentką, niejaką Lauren Kline, i przewieźć ją do swojej kliniki jeszcze dziś wieczorem. Pielęgniarka natychmiast poprosiła o potrzebne dokumenty. Miała złą minę, że też musieli przyjechać właśnie teraz, podczas zmiany ekip dyżurnych! To zajmie co najmniej pół godziny, a jej dyżur kończy się dokładnie za pięć minut. Arthur przeprosił za kłopot; nie mogli przyjechać wcześniej, mieli mnóstwo pacjentów. „Mnie też jest przykro” – skwitowała pielęgniarka. Poinformowała, że ich pacjentka leży w sali 505 na piątym piętrze. Dodała, że podpisze stosowne dokumenty i, wychodząc, zostawi je na siedzeniu karetki. Zawiadomi też o przewozie swoją zmienniczkę. A w ogóle to nie jest odpowiednia pora na transfery chorych! Arthur nie mógł się powstrzymać i zauważył, że na to nigdy nie ma odpowiedniej pory, „zawsze jest za wcześnie albo za późno”. Pominęła uwagę milczeniem i wskazała im drogę.