Podczas całego zabiegu Paul dwa razy był bliski omdlenia.
Teraz stał nieruchomo i mruczał: „Nigdy w to nie uwierzę!”
Serce cukrzyka, nareszcie uwolnione od uciskającego płynu, powoli odnajdywało swój normalny rytm. Pielęgniarka wylewnie podziękowała Arthurowi. „Teraz już sama się nim zajmę, doktorze” – powiedziała. Pożegnali się i wyszli na korytarz. Ale Paul nie mógł się powstrzymać. Zawrócił, wsunął głowę przez otwarte drzwi i patrząc na zdumionego stażystę, rzucił tylko jedno słowo: „Zero!”
Dogonił idącego przed nim Arthura.
– Ale narobiłeś mi strachu!
– To ona mi pomogła, wszystko mi podpowiadała – szepnął Arthur.
Paul pokręcił głową. „Zaraz się obudzę, a kiedy do ciebie zadzwonię i opowiem ci mój sen, ten koszmar, który właśnie przeżywam, będziesz zrywał boki ze śmiechu. I już słyszę twoje kpiny”.
– Chodź, stary, nie mamy czasu do stracenia – przerwał mu Arthur.
Weszli wszyscy troje do pokoju 505. Arthur odszukał kontakt. Zamigotały jarzeniówki. Podszedł do łóżka. – Pomóż mi – zwrócił się do Paula. – To ona?
– Nie, facet z tamtej sali. Jasne, że ona! Rozłóż nosze i postaw je wzdłuż łóżka.
– Jakbyś całe życie nie robił nic innego! – Dobra, wsuń ręce pod jej kolana, tylko uważaj na kroplówkę. Podnosimy ją na trzy. Trzy!
Ciało Lauren znalazło się na noszach. Arthur otulił je kołdrą, zdjął ze stojaka plastikową butelkę z kroplówką i umocował nad głową leżącej.
– Koniec pierwszego etapu. Teraz szybko na dół, ale nie za prędko, żeby nie zwracać uwagi. – Tak jest, doktorze! – odpowiedział Paul, zdenerwowany.
– Fantastycznie sobie obydwaj radzicie – szepnęła Lauren. Podeszli do windy. Z głębi korytarza dobiegło ich wołanie pielęgniarki. Arthur odwrócił się powoli.
– Tak, siostro?
– Pacjent ma się dobrze, wszystko jest w porządku. Może pomóc?
– Nie, dziękuję. Tu też wszystko jest w porządku. – Jeszcze raz dziękuję. – Naprawdę nie ma za co.
Drzwi windy otworzyły się i weszli do środka. Arthur i Paul jednocześnie wydali z siebie długie westchnienie.
– Trzy topmodelki, dwa tygodnie na Hawajach, Testa Rossa i jacht!
– Co tam mruczysz?
– O moim honorarium! Właśnie obliczam moje honorarium za dzisiejszy występ!
Kiedy wysiedli z windy, hall był zupełnie pusty. Pokonali go prawie biegiem. Przełożyli ciało Lauren do karetki i zajęli miejsca jak poprzednio.
Na fotelu Arthura leżały dokumenty, a wraz z nimi karteczka:
Proszę zadzwonić do mnie jutro, brakuje dwóch informacji w karcie przewozowej Karen 415 – 725 – 00 – 00, wewnętrzny 2154.
PS: życzę powodzenia.
Karetka wyjechała z parkingu Memorial Hospital.
– Okazuje się, że to nie takie trudne gwizdnąć chorego – zauważył Paul.
– Bo chyba niewiele osób to robi – odpowiedział Arthur. – Wcale się im nie dziwię. Dokąd teraz?
– Najpierw do mojego mieszkania. A potem do miejsca, które też pogrążone jest w śpiączce. Wkrótce je razem obudzimy. Ambulans jechał szybko Market Street i wkrótce dotarł do Van Ness. Nikt się nie odzywał.
Zgodnie z planem należało teraz pojechać do domu Arthura i przenieść ciało Lauren do samochodu. Potem Paul miał odstawić ambulans do warsztatu ojczyma, a w tym czasie Arthur powinien znieść na dół wszystkie rzeczy potrzebne do podróży i pobytu w Carmelu. Starannie opakowane leki czekały w dużej lodówce General Electric.
Kiedy podjechali pod dom, Paul uruchomił pilota, by otworzyć garaż. Ale drzwi nawet nie drgnęły. – Jakbym oglądał kiepski kryminał – zeźlił się. – Co się dzieje? – spytał Arthur.
– Nie wiem, ale w kiepskich kryminałach sąsiad zawsze udaje macho, podchodzi i pyta: „A cóż to za burdel?” I wszystko się udaje. Ale w naszym kryminale jest inaczej, twój pilot nie chce otworzyć garażu, siedzimy w kradzionej karetce, z tyłu leży ciało i stoimy przed twoim domem w porze, kiedy wszystkie psy będą chciały siusiać i sąsiedzi wylegną tłumnie na spacerek.
– A niech to szlag!
– Streściłeś to, co przed chwilą mówiłem.
– Dawaj pilota!
Paul podał, wzruszając ramionami. Arthur naciskał nerwowo guzik, ale drzwi nadal nie chciały się otworzyć.
– A w dodatku bierze mnie za debila!
– Bateria wysiadła – skwitował Arthur.
– Jasne. Bateria. – Paul był sarkastyczny. – Większość geniuszy daje się przyskrzynić przez takie właśnie duperele.
– Lecę na górę po nową. Ty pokręć się karetką dookoła domu i wracaj.
– Módl się lepiej, żebyś znalazł chociaż jedną w tych twoich szufladach, geniuszu.
– Nie kłóć się z nim, tylko leć na górę – wtrąciła się Lauren.
Arthur wyskoczył z ambulansu i jak bomba pognał do mieszkania. Wtargnął do środka i zaczął przetrząsać wszystkie szuflady. W zasięgu wzroku nie było jednak żadnej baterii.
Wyrzucił na podłogę zawartość sekretery, komody i kuchennych szafek. Tymczasem Paul po raz piąty okrążał kompleks budynków.
– Jak nie natknę się na policyjny patrol, to chyba jestem największym idiotą w mieście – mruczał Paul, zaczynając właśnie szóste okrążenie. W tym momencie zza rogu wyjechał radiowóz. „Wyszło na to, że nie jestem idiotą, chociaż byłoby lepiej, gdybym miał wariackie papiery!”
Radiowóz zatrzymał się obok ambulansu, policjant dał ręką znak Paulowi, żeby opuścił szybę. Paul otworzył okno.
– Zabłądził pan?
– Nie, czekam na kumpla, poszedł po swoje rzeczy, a potem odstawiamy Daisy do garażu.
– A kto to jest Daisy?
– To nasz ambulans, to jego ostatni dzień. Już się wysłużył, jeżdżę nim od dziesięciu lat. Ja i on – dziesięć lat razem! Ciężko się z nim rozstać, pewnie mnie pan rozumie… Tyle wspomnień, niezły kawałek życia.
Policjant przytaknął ruchem głowy. Jasne, że rozumiał, ale poprosił, żeby Paul nie kręcił się zbyt długo po okolicy.
Ryzykuje, że mieszkańcy wezwą policję. W tej dzielnicy ludzie są wścibscy i nieufni. „Wiem, sam tu mieszkam, panie władzo.
Zaraz zejdzie mój kolega i znikamy. Dobranoc!” Policjant też życzył mu spokojnej nocy i radiowóz odjechał. Siedzący za kierownicą policjant założył się ze swym kolegą o dziesięć dolarów, że facet z karetki na nikogo nie czeka.
– On tylko nie może się rozstać z tym wrakiem. Dziesięć lat! Musi mu być żal.
– Pewnie. Ale tacy jak on manifestują pod ratuszem i krzyczą, że rząd nie daje im nowych wozów. – No, ale dziesięć lat razem… To jak członek rodziny. – Jak rodzina… Jasne, że się można przywiązać. Mieszkanie Arthura wyglądało jak pobojowisko. Nagle zatrzymał się na środku salonu, jakby zbawienny pomysł przyszedł mu do głowy.
– Pilot od telewizora – podpowiedziała Lauren. Spojrzał na nią zaskoczony, zrozumiał i chwycił czarne pudełeczko. Zerwał brutalnie tylną ściankę, wyciągnął kwadratową baterię i natychmiast włożył ją do pilota od drzwi garażu. Podbiegł do okna i nacisnął guzik.
Paul zaczynał właśnie dziewiąte okrążenie, złorzecząc na cały świat. Nagle spostrzegł, że drzwi garażu się otwierają. Wjechał do środka, modląc się, by zamknęły się za nim szybciej, niż się otworzyły. „Miałem rację, to była bateria. Ale z niego dupek!”
Tymczasem Arthur dotarł do garażu schodami.
– Wszystko gra?
– U ciebie czy u mnie? Chętnie wyprałbym z ciebie flaki!
– Lepiej mi pomóż, jest jeszcze mnóstwo roboty.
– A co ja innego robię?! Nic, tylko ci pomagam! Bardzo ostrożnie przenieśli ciało Lauren do auta. Ułożyli je na tylnym siedzeniu, okryli kocami, a butelkę z kroplówką umocowali między oparciami. Jej głowa opierała się o drzwi, z zewnątrz wyglądało to, jakby dziewczyna smacznie spała.