Przed śmiercią Lili wszystko zaplanowała. Kilka tygodni po pogrzebie Antoine pozamykał wszystkie pomieszczenia, zostawiając jedynie dwa pokoje na dole, w których miał spędzić resztę życia. Odwiózł Arthura na dworzec i wyprawił do szkoły z internatem, gdzie czekało już na chłopca zarezerwowane miejsce. Tam Arthur musiał dorosnąć sam. Szkoła była bardzo sympatyczna, nauczyciele godni szacunku, a czasem nawet przyjaźni. Lili z pewnością wybrała dla niego najlepsze miejsce. Nic w tym małym, zamkniętym świecie nie powinno go smucić. Ale przybywając tutaj, Arthur przywiózł ze sobą wszystkie wspomnienia, jakie pozostawiła mu matka i które wypełniły mu każdą cząsteczkę pamięci. Nauczył się podchodzić do życia z pogodą ducha. Przekazane przez Lili dogmaty pomagały mu tworzyć własną postawę wobec świata, gesty, logiczny sposób myślenia. Był pogodnym dzieckiem, jako młodzieniec zachował wszystkie pozytywne cechy charakteru. W tym okresie rozwinął się w nim niezwykły zmysł obserwacji. Gdy stał się młodym mężczyzną, nigdy nie okazywał zmienności nastrojów. Był niezłym uczniem, ani genialnym, ani miernym, stopnie miał zawsze nieco powyżej średniej. Wyjątek stanowiła historia. Z tego przedmiotu był naprawdę świetny i doskonale zdawał końcowe egzaminy, aż do uzyskania matury, którą zdał bez najmniejszego problemu. Po otrzymaniu świadectwa ukończenia szkoły został wezwany do dyrektorki, pani Senard. Opowiedziała mu, jak dwa lata przed śmiercią Lili przyjechała do szkoły. Wiedziała już, że jest nieuleczalnie chora, a jedynym pewnikiem był brak jakiejkolwiek nadziei. Tylko jednej rzeczy nie mogła przewidzieć: ile jeszcze jej czasu pozostanie. Lili spędziła w szkole wiele godzin, ustalając wszystkie szczegóły edukacji syna. Nauka została opłacona aż do końca studiów, a więc na wiele lat po osiągnięciu przez Arthura pełnoletności. Przed odjazdem matka powierzyła pani Senard wiele spraw i przedmiotów. Wśród tych ostatnich znalazły się klucze od domu w Carmelu, gdzie Arthur dorastał, a także od małego mieszkanka w mieście. Aż do tej pory było ono wynajęte, a teraz, po osiągnięciu przez niego pełnoletności, zostało zwolnione i mógł w nim zamieszkać od razu po maturze. Pieniądze z wynajmu wpływały regularnie na specjalnie w tym celu założone na jego nazwisko konto, na nim też ulokowano wszystkie pozostałe oszczędności matki. Przez lata zebrała się na rachunku spora suma pieniędzy, umożliwiająca ukończenie studiów, i nie tylko.
Arthur sięgnął po leżące na biurku pani Senard klucze. Breloczek, na którym wisiały, miał kształt kuli. Wykonany był z grawerowanego srebra i zaopatrzony w maleńki zameczek. Arthur nacisnął dźwigienkę i kula się otworzyła. Na obu jej bokach ujrzał miniaturowe zdjęcia: na jednym był on, w wieku siedmiu lat, z drugiego uśmiechała się Lili. Ostrożnie zamknął breloczek.
– Jaki kierunek studiów zamierzasz wybrać? – spytała dyrektorka. – Architekturę. Chcę zostać architektem. – Pojedziesz do Carmelu, do domu? – Nie, jeszcze nie teraz. I chyba jeszcze długo nie. – Dlaczego?
– Ona wie, dlaczego, ale to nasz sekret.
Dyrektorka wstała, Arthur zrobił to samo. Kiedy byli już przy drzwiach, objęła go i mocno przytuliła. Do ręki wsunęła mu kopertę i zacisnęła na niej jego palce.
– To od niej dla ciebie – szepnęła mu do ucha. – Prosiła, żebym ci to dała właśnie teraz.
Kiedy otworzyła dwuskrzydłowe drzwi, Arthur ruszył korytarzem. Nie obejrzał się za siebie, szedł, trzymając w jednej ręce ciężkie klucze, a kopertę w drugiej. Dopiero kiedy skręcił w kierunku schodów, dyrektorka zamknęła drzwi gabinetu.
Samochód pokonywał ostatnie kilometry tej długiej nocy.
Reflektory oświetlały biało – pomarańczowe pasy, oznaczające wykute w skale zakręty, urwiska, przydrożne bagna i opustoszałe plaże. Lauren drzemała, Paul prowadził w milczeniu, zatopiony we własnych myślach i skoncentrowany na obserwowaniu drogi. Arthur skorzystał z chwilowego spokoju, dyskretnie wyciągnął schowany w kieszeni list. Wyjął go z sekretery jeszcze w mieszkaniu, razem z dużymi kluczami.
Kiedy otworzył kopertę, otoczył go znajomy zapach, mieszanka dwóch rodzajów perfum, którą matka przygotowywała w dużym flakonie z żółtego kryształu, ze srebrnym korkiem.
Wydobywająca się z koperty woń przywołała w pamięci obraz matki i związane z nią wspomnienia. Wyjął list z koperty i ostrożnie rozłożył papier.
Mój duży Arthurze!
Skoro czytasz te słowa, oznacza to, że w końcu zdecydowałeś się wyruszyć drogą do Carmelu. Jestem bardzo ciekawa, ile masz teraz lat.
Trzymasz w dłoni klucze od domu, w którym spędziliśmy tyle cudownych lat. Wiedziałam, że nie przyjedziesz tu od razu, że wrócisz dopiero wtedy, gdy poczujesz, iż jesteś gotów. Gotów, aby obudzić uśpiony dom.
Drogi Arthurze, niedługo otworzysz drzwi, których skrzypienie jest mi tak bliskie. Obejdziesz wszystkie pokoje przepełnione nostalgią. Zaczniesz powoli otwierać okiennice i wpuścisz do środka słońce, którego tak mi będzie brakować. Wejdziesz do rozarium. Zbliż się z wolna do róż. Pewnie zdążyły już zupełnie zdziczeć, minęło przecież tyle czasu! Zajrzysz także do mojego gabinetu i pewnie się w nim rozgościsz. W szafie znajdziesz małą czarną walizeczkę, otworzysz ją, jeśli będziesz miał na to ochotę i siłę. Wewnątrz są zeszyty, zapisywałam ich strony każdego dnia Twojego dzieciństwa.
Masz całe życie przed sobą. Jesteś jego jedynym panem. Bądź godny tego wszystkiego, co tak kiedyś kochałam. Kocham Cię tam, z góry, i czuwam nad tobą. Twoja matka Lili.
Zaczęło świtać, gdy dotarli do zatoki Monterey. Niebo wyglądało jak spowite bladoróżowym jedwabiem, zaplecionym w długie, falujące wstęgi, zdające się łączyć morze z horyzontem. Arthur wskazywał drogę. Wprawdzie minęły lata, nigdy przedtem nie jechał do domu na przednim siedzeniu, a jednak każdy kilometr był dobrze znajomy, każdy mijany płot czy furtka wywoływały wspomnienia z dzieciństwa. Ruchem ręki wskazał, w którym miejscu należało zjechać z głównej drogi. Za następnym zakrętem powinni zobaczyć okalające posiadłość ogrodzenie. Paul prowadził zgodnie ze wskazówkami; wjechali na ubitą drogę, która rozmiękała pod wpływem zimowych deszczy i wysychała w upalne lata. Za kolejnym zakrętem zobaczyli zieloną, kutą z żelaza bramę. – Jesteśmy na miejscu – oznajmił Arthur.
– Masz klucze?
– Zaraz otworzę. Podjedź pod dom i zaczekaj tam na mnie. Pójdę pieszo.
– Ona idzie z tobą czy zostaje w samochodzie?
Arthur pochylił się do otwartego okna samochodu i powiedział z naciskiem:
– Zwracaj się bezpośrednio do niej!
– O nie! Wolę nie próbować.
– Zostawię cię samego. Myślę, że tak będzie dla ciebie lepiej – ucięła Lauren, zwracając się do Arthura.
Uśmiechnął się do Paula.
– Zostaje z tobą, ty szczęściarzu!
Samochód odjechał, podnosząc za sobą tuman kurzu. Arthur rozejrzał się dookoła. Patrzył na ciągnący się prawie do oceanu szeroki pas ziemi koloru ochry. Rosły na nim sosny parasole, srebrne świerki, sekwoje, granatowce i ceratonie. Ziemię pokrywały zrudziałe od słońca igły. Podszedł do kamiennych schodów obok drogi. W połowie ich wysokości dojrzał po prawej stronie resztki rozarium. Park był zapuszczony, mnogość najrozmaitszych zapachów wywoływała z każdym krokiem niekontrolowaną falę wspomnień.
Wokół słychać było świerszcze; milkły na chwilę, gdy przechodził obok, by zaraz potem śpiewać jeszcze piękniej.
Wysokie drzewa kołysał lekko poranny wiatr. Słychać było muzykę oceanu, kiedy fale rozbijały się o skały. I wtedy zobaczył dom, uśpiony i cichy, taki, jaki zachował przez lata w pamięci. Wydał mu się mniejszy, fasada lekko ucierpiała, za to dach pozostawał w idealnym stanie. Okiennice były zamknięte.