Выбрать главу

Doktor Stern umieścił kateter we właściwym miejscu, a pojemnik z solą fizjologiczną podał jednemu z policjantów.

– Niech pan to trzyma w górze, muszę mieć wolne ręce. Odwrócił się do kolegi i polecił mu wstrzyknąć pięć miligramów adrenaliny do kroplówki, sto dwadzieścia pięć miligramów solu – medrolu i natychmiast przygotować defibrylator. W tej samej chwili temperatura ciała Lauren zaczęła gwałtownie spadać, a wykres elektrokardiogramu stał się nieregularny.

W dole zielonego ekranu małe czerwone serce pulsowało nierówno. Słychać było krótkie, powtarzające się buczenie – dźwięk sygnalizujący groźbę migotania komór. – No, maleńka, trzymaj się! Musi mieć straszny krwotok wewnętrzny. A co z brzuchem? – Miękki. Krwawi pewnie udo. Gotowy do intubacji? Nie minęła nawet minuta, a Lauren miała już rurkę w krtani. Podłączono ją do respiratora. Stern zapytał o bilans danych. Frank odpowiedział, że oddech stał się regularny, a ciśnienie spadło do pięciu. Nie zdążył dokończyć zdania: krótki, przenikliwy pisk aparatu przerwał mu w pół słowa. – Jest migotanie, daj trzysta dżuli! Philip potarł o siebie obie elektrody.

– W porządku, możesz ruszać! – zawołał Frank. – Odsunąć się, włączaj!

Pod wpływem impulsu ciało uniosło się gwałtownie, wygięło w łuk, a potem opadło.

– Za mało!

– Daj trzysta sześćdziesiąt, zaczynamy od nowa!

– Trzysta sześćdziesiąt, chyba to pomoże.

– Odsunąć się!

Ciało znów się uniosło i opadło, bezwładne.

– Daj pięć miligramów adrenaliny i znowu trzysta sześćdziesiąt. Odsunąć się! Kolejny impuls, ciało podskoczyło.

– Ciągle nic! Tracimy ją. Wstrzyknij ampułkę lidokainy do kroplówki. Dobra, odsunąć się! Ciało wyprężyło się.

– Wstrzyknę pięćset miligramów bretylium, a ty ładuj trzysta osiemdziesiąt. Szybko!

Po następnym wstrząsie ciało Lauren znów się uniosło. Jej serce zdawało się reagować na wstrzyknięte środki i zaczęło bić stałym rytmem, ale trwało to zaledwie chwilę. Gwizd, który ustał na kilka sekund, rozległ się ze zdwojoną siłą… „Zatrzymanie akcji serca” – stwierdził Frank. Philip natychmiast przystąpił do masażu serca z jakąś niezwykłą zaciekłością. Starając się utrzymać ją za wszelką cenę przy życiu, błagał: „Nie bądź głupia, jest taka piękna pogoda, wracaj, nie rób nam tego”. Następnie kazał koledze ponownie włączyć aparaturę. Frank próbował go uspokoić: „Philip, to nic nie da”. Ale Stern nie dawał za wygraną i wrzasnął, aby czym prędzej uruchomił defibrylator. Frank usłuchał. Po raz kolejny kazano wszystkim się odsunąć. Ciało dziewczyny podskoczyło, ale zapis elektrokardiogramu pozostał płaski. Philip znów rozpoczął masaż serca, na czoło wystąpiły mu kropelki potu. Zmęczenie potęgowało desperację młodego lekarza, czuł się bezradny.

Kolega zdawał sobie sprawę, że Stern stracił poczucie rzeczywistości. Powinien był przerwać reanimację już kilka minut wcześniej, w momencie zgonu, tymczasem nadal kontynuował masaż.

– Podaj jeszcze pół miligrama adrenaliny i przełącz na czterysta.

– Philip, przestań, to nie ma sensu, ona nie żyje. Co ty wyprawiasz?!

– Stul pysk i rób, co ci każę!

Policjant ze zdziwieniem spojrzał na klęczącego obok Lauren lekarza, ale ten nie zwrócił na to uwagi. Frank wzruszył ramionami, wstrzyknął nową dozę leku do kroplówki i naładował defibrylator. Kiedy na aparacie było czterysta, Stern nie poprosił nawet, żeby się odsunąć, i przyłożył elektrody.

Wskutek gwałtownego wstrząsu ciało uniosło w górę klatkę piersiową. Zapis pozostał jednak beznadziejnie płaski. Ale lekarz nawet na niego nie spojrzał, już wiedział, jaki będzie efekt, zanim podjął ostateczną próbę. Uderzył pięścią w pierś Lauren.

– Cholera, cholera! Frank objął go mocno ramionami i potrząsnął.

– Uspokój się, Philip, tracisz głowę. Przestań! Masz stwierdzić zgon i wynosimy się stąd. Puściły ci nerwy, musisz odpocząć. Philip był zlany potem, miał nieprzytomne oczy. Frank podniósł głos, ujął w dłonie głowę przyjaciela i zmusił go do spojrzenia prosto w oczy.

Jeszcze raz nakazał mu spokój, a ponieważ nie było żadnej reakcji, wymierzył siarczysty policzek. Uderzenie odniosło skutek, do Sterna zaczął docierać głos przemawiającego łagodnie kolegi: „Wracamy, bracie, musisz dojść do siebie”. Frank, wyczerpany, ostatkiem sił podniósł się z ziemi i odszedł, rzucając dookoła bezradne spojrzenie. Znieruchomiali niczym słupy soli policjanci ze zdumieniem przypatrywali się obu lekarzom. Frank, idąc, oglądał się co chwila za siebie; sprawiał wrażenie zdesperowanego. Philip wciąż klęczał, zwinięty w kłębek. W końcu powoli uniósł głowę i oznajmił zachrypniętym głosem: „Zgon. Jest siódma dziesięć”. Spojrzał na osłupiałego policjanta, wciąż trzymającego w ręku kroplówkę. „Zabierzcie ją, to koniec. Nie możemy już nic więcej dla niej zrobić”. Wstał, podszedł do kolegi, wziął go pod ramię i pociągnął w stronę karetki. Funkcjonariusze odprowadzili wzrokiem wsiadających do karetki lekarzy. Jakieś dziwne te doktorki! – zauważył jeden z nich. Drugi spojrzał na niego poważnie.

– Widziałeś już kiedyś, jak ginie policjant?

– Nie.

– No to nie możesz zrozumieć tego, co przeżyli. Chodź, pomożesz mi. Trzeba ją delikatnie położyć na noszach i zanieść do wozu.

Karetka zniknęła już za zakrętem. Funkcjonariusze zabrali z chodnika bezwładne ciało Lauren, położyli na noszach i przykryte kocem wnieśli do radiowozu. Kilku zapóźnionych gapiów rozchodziło się powoli; przedstawienie właśnie się skończyło.

W ambulansie panowała kompletna cisza. Frank pierwszy przerwał milczenie:

– Philip, co z tobą?

– Ona nie ma jeszcze trzydziestki, to lekarka, w dodatku piękna jak marzenie. Można umrzeć z zachwytu.

– Ale ona umarła! Czy to coś zmienia, że jest piękną lekarką?

Mogła być paskudna i pracować w supermarkecie. To przeznaczenie, nie można nic na to poradzić, widać wybiła jej godzina. Zaraz wrócimy, pójdziesz się położyć i spróbujesz wziąć się w garść.

Dwie przecznice za nimi radiowóz mijał skrzyżowanie, kiedy zajechała mu drogę taksówka. Rozwścieczony policjant gwałtownie zahamował i włączył syrenę; skruszony kierowca „Limo Service” natychmiast się zatrzymał i grzecznie przeprosił za nieuwagę. Ciało Lauren zsunęło się z noszy na podłogę.

Funkcjonariusze otworzyli tylne drzwi, młodszy z nich wziął dziewczynę za nogi, starszy za ramiona. Jego twarz znieruchomiała, kiedy ujrzał poruszającą się klatkę piersiową.

– Ona oddycha!

– Co takiego?

– Mówię ci, że ona oddycha, wskakuj za kierownicę i pędź do szpitala!

– Coś podobnego! Miałem rację, coś mi nie grało z tymi konowałami!

– Zamknij się i jedź. Nic z tego nie rozumiem, ale ci dwaj jeszcze mnie popamiętają!

Radiowóz z ogromną prędkością wyprzedził karetkę. Siedzący w niej lekarze spojrzeli na siebie zaskoczonym wzrokiem. To byli „ich gliniarze”. Philip chciał włączyć syrenę i popędzić za nimi, ale Frank stanowczo zaprotestował. Na dzisiaj miał serdecznie dosyć.

– Dlaczego oni tak gnają?

– A skąd mogę wiedzieć? – odpowiedział Frank. – I wcale nie jestem pewien, czy to byli oni. Wszyscy gliniarze są do siebie podobni.

Dziesięć minut później ambulans zaparkował przed szpitalem obok radiowozu z otwartymi drzwiami. Philip wysiadł z karetki i poszedł w stronę recepcji. Przyśpieszył kroku. Nawet nie pozdrowił dyżurującej pielęgniarki; od razu przystąpił do rzeczy:

– W której jest sali?

– Ale kto, doktorze Stern?

– Ta młoda kobieta, którą właśnie przywieźli.

– Jest w bloku trzecim, zajął się nią Fernstein. Zdaje się, że należała do jego zespołu.