Выбрать главу

– Masz teraz w sobie tyle czaru, że doprawdy trudno ci się oprzeć. Życzę ci miłego wieczoru.

– Nathalio!

– Tak, George?

– Jesteś cudowna!

– George, moje serce jest już zajęte.

– Nie mierzyłem aż tak wysoko, kochana!

– Sam na to wpadłeś?

– Nie!

– Tak też myślałam.

– Już dobrze, wracaj do domu, sam sobie poradzę.

Nathalia podeszła do drzwi i odwróciła się.

– Jesteś pewien, że dasz sobie radę?

– Jasne! Lepiej zajmij się swoim kotem.

– Jestem uczulona na koty.

– No to zostań i pomóż mi.

– Dobranoc, George!

Zbiegła po schodach, muskając plastik poręczy.

Na piętrze prócz niego nie było nikogo. Policjanci z nocnej służby przebywali na parterze komisariatu. Włączył komputer i wszedł do głównego katalogu. Wystukał słowo „klinika” i podczas gdy komputer rozpoczął poszukiwania, z lubością zapalił papierosa. Kilka minut później drukarka zaczęła wyrzucać gęsto zapisane strony – było ich około sześćdziesięciu. Mruknął coś pod nosem i zaniósł kartki na swoje biurko. „Tylko tyle tego? Aby stwierdzić, które z nich są bez grosza, muszę tylko skontaktować się z jakąś setką banków regionalnych i poprosić o listę prywatnych lecznic, które ubiegały się o kredyty w ciągu ostatnich dziesięciu lat!” Narzekał głośno i złorzeczył, gdy nagle z półmroku korytarza dobiegł go głos Nathalii:

– Dlaczego z ostatnich dziesięciu lat?

– Bo tak mi podpowiada instynkt starego psa tropiciela. Po co wróciłaś?

– Bo tak mi podpowiada instynkt kobiecy. – To ładnie z twojej strony.

– Nie wiem, czy będzie ładnie. Wszystko zależy od miejsca, do którego zaprosisz mnie potem na kolację. Myślisz, że znalazłeś trop?

Wspomniany trop wydawał mu się jednak zbyt oczywisty. Chciał, żeby Nathalia skontaktowała się z dyżurnym kontrolującym miejskie patrole i spytała, czy przypadkiem nie ma jakiegoś raportu o podejrzanym ambulansie, jeżdżącym po mieście w nocy z niedzieli na poniedziałek. „Kto szuka, nie błądzi. Może i nam coś się trafi” – zawyrokował. Nathalia podniosła słuchawkę. Po drugiej stronie linii dyżurny policjant przeglądał terminal, ale nie znalazł żadnego raportu o dziwnie zachowującej się karetce. Nathalia poprosiła, żeby poszerzył poszukiwania na cały region, ale i tam nie było niczego ciekawego. Dyżurny przepraszał, że nie może pomóc, ale żaden ambulans nie popełnił wykroczenia i nie był przedmiotem kontroli w nocy z niedzieli na poniedziałek. Zanim odłożyła słuchawkę, poprosiła, by skontaktował się z nią, jeśli tylko tego typu informacja trafi na jego biurko.

– Przykro mi, ale nic nie mają.

– W takim razie zabieram cię na kolację, bo o bankach i tak się teraz niczego nie dowiemy.

Poszli do „Perry'ego” i usiedli w sali o oknach wychodzących na ulicę. George słuchał Nathalii z roztargnieniem i niewidzącym wzrokiem wpatrywał się w okno.

– Powiedz mi, George, od ilu już lat się znamy?

– Nie zadaje się podobnych pytań, moja śliczna.

– Niby dlaczego?

– Ten, kto kocha, nie liczy!

– Pytam: ile?

– Wystarczająco długo, żebyś nauczyła się mnie tolerować.

Jeszcze za krótko, żebyś przestała mnie znosić.

– O nie! Jestem pewna, że znoszę cię o wiele dłużej!

– Coś mi nie pasuje z tymi klinikami. Szukam motywu. Jaki może być motyw?

– Widziałeś się z jej matką?

– Nie. Spotkam się z nią jutro rano.

– A może to ona? Miała już wszystkiego dosyć. To ciągłe chodzenie do szpitala…

– Nie opowiadaj głupstw, na pewno nie matka, za duże ryzyko.

– Chcę tylko powiedzieć, że może chciała już z tym skończyć.

Zdajesz sobie sprawę, co to znaczy widzieć własne dziecko w takim stanie? Pewnie czasem człowiek wolałby, żeby to się wreszcie skończyło. Już chyba łatwiej pogodzić się ze śmiercią.

– Czy możesz sobie wyobrazić matkę, która organizuje coś takiego dla własnej córki?!

– Nie, masz rację, to zbyt naciągane.

– Jak nie będę miał motywu, to niczego nie znajdę.

– Zawsze pozostają ci kliniki.

– Nie sądzę. Znalazłem się w impasie. Intuicja mnie zawodzi.

– Czemu tak mówisz? Przecież chciałeś, żebym została i pomogła ci w pracy!

– Przede wszystkim chciałem zjeść z tobą kolację! Ci dwaj faceci działali zupełnie jawnie! Drugi raz nie będą mogli powtórzyć podobnego numeru. Wszystkie szpitale w hrabstwie zdwoiły czujność, a nie sądzę, żeby cena za jedno ciało była warta aż takiego ryzyka. Ile może kosztować nerka?

– Dwie nerki, wątroba, śledziona, serce… myślę, że wszystko razem jakieś sto pięćdziesiąt tysięcy dolarów.

– To o wiele drożej niż u rzeźnika!

– Jesteś obrzydliwy.

– Sama widzisz, że to też nie trzyma się kupy. Dla kliniki z problemami finansowymi sto pięćdziesiąt tysięcy dolarów niczego nie zmieni. W tej sprawie nie chodzi o pieniądze.

– A może tu chodzi o dyspozycyjność.

Wyjaśniła, co miała na myśli: ktoś mógł żyć lub umrzeć – zależało to wyłącznie od dawcy i zgodności organu. Ludzie umierają, bo nie mogą na czas otrzymać nerki czy wątroby. Tak więc ktoś, kto dysponuje odpowiednią sumą pieniędzy, mógł zlecić porwanie osoby w stanie nieodwracalnej śpiączki, aby ratować życie jednego ze swych dzieci lub swoje własne.

Pilguez uznał, że taka teoria jest skomplikowana, ale wiarygodna. Ze swej strony Nathalia nie widziała w swoim wywodzie niczego skomplikowanego. To dla niego była nieco zagmatwana. Taki trop znacznie by poszerzał krąg podejrzanych, trzeba by ich szukać nie tylko wśród przestępców. Wiele osób dla ocalenia życia dziecka lub własnego mogłoby wpaść na pomysł uśmiercenia kogoś, kogo i tak uznano za klinicznie martwego. Taki sprawca wcale nie musi poczuwać się do winy za zabójstwo, biorąc pod uwagę cel, jaki mu przyświecał.

– Myślisz, że trzeba sprawdzić wszystkie kliniki, aby znaleźć zamożnego pacjenta, czekającego na przeszczep? – spytała.

– Mam nadzieję, że nie. Zwłaszcza że byłaby to mrówcza praca i na bardzo śliskim gruncie.

Zadzwonił telefon komórkowy Nathalii. Przeprosiła na moment i odebrała. Słuchała uważnie, coś notowała na serwetce, a w końcu kilka razy podziękowała swojemu rozmówcy.

– Kto to był?

– Gość z dyspozytorni, ten, do którego dzwoniłam przed wyjściem.

– I co?

Dyżurny wpadł na pomysł, żeby przesłać informację do nocnych patroli. Chciał się upewnić, czy któraś z ekip nie zauważyła czegoś podejrzanego, czego nie było w raporcie, bo sprawa mogła się wydać policjantom mało istotna.

– No i?

– No i okazało się to wspaniałym pomysłem! Jeden z radiowozów zatrzymał, a potem śledził pewien ambulans. Karetka była stara i kręciła się w rejonie Green Street, Filbert i Union Street. Właśnie wczoraj wieczorem. – Coś mi mówi, że zaczynam czuć trop. Co jeszcze powiedział? – Że policjanci rozmawiali z facetem, który siedział za kierownicą. Powiedział im, że karetka przechodzi na emeryturę po dziesięciu latach wiernej służby. Pomyśleli, że facet jest bardzo przywiązany do swojego samochodu i jeździł tak w kółko, bo nie mógł się z nim rozstać. – Jaki to był model?

– Ford, rocznik siedemdziesiąty pierwszy.

Pilguez zaczął szybko liczyć. Jeśli ford, odstawiony na złomowisko wczorajszego wieczoru po dziesięciu latach służby, został wyprodukowany w siedemdziesiątym pierwszym roku, to znaczy, że przez szesnaście lat trzymano go pod kloszem, a dopiero potem oddano do użytku. Kierowca najwyraźniej zbajerował policjantów. Miał trop!

– Najlepszy kąsek zostawiłam na koniec – dodała Nathalia.