Выбрать главу

Dodał jeszcze, że nie ma już wyboru, musi zrobić wszystko, by nie pozwolić jej umrzeć…

Ale Lauren bała się właśnie tego, „co jeszcze nie istnieje”.

Arthur uspokajał ją, mówiąc, że następny dzień będzie taki, jakim ona sama zechce go uczynić. Będzie mogła żyć poprzez to, co ofiaruje innym i co sama zechce od nich wziąć. „Każdy jutrzejszy dzień dla wszystkich jest wielką tajemnicą, ale ta tajemnica powinna prowokować do śmiechu i urzeczywistnienia marzeń, nie zaś do strachu i odrzucenia”. Całował powieki Lauren, zacisnął jej dłoń w swojej, potem przywarł do jej pleców. Nad ich głowami zapadła głęboka noc.

Właśnie porządkował bagażnik starego forda, kiedy dostrzegł tuman kurzu od strony drogi w górnej części parku. Pilguez zjeżdżał w dół prywatną drogą, nie zachowując żadnych środków ostrożności. Zatrzymał wóz przed gankiem. Arthur podszedł do niego, ręce miał zajęte wyciągniętymi z bagażnika rupieciami.

– Dzień dobry, czym mogę służyć? – spytał.

– Jadę prosto z Monterey. W agencji nieruchomości dowiedziałem się, że ten dom jest niezamieszkany, a właśnie chcę coś kupić w tej okolicy. Więc przyjechałem, żeby wszystko obejrzeć, ale widzę, że się spóźniłem. Pan zdążył kupić posiadłość przede mną.

Arthur odpowiedział, że dom nie został kupiony i nigdy nie był wystawiony na sprzedaż. Posiadłość należała do jego matki i właśnie zaczął się tu urządzać. Ponieważ zrobiło się upalnie, zaproponował szklaneczkę lemoniady, ale stary glina podziękował, nie chciał przeszkadzać. Jednak Arthur nalegał.

Poprosił gościa, by usiadł na werandzie, to potrwa tylko pięć minut. Zamknął bagażnik, wszedł do domu i po chwili powrócił z tacą, na której stały dwie wysokie szklanki i butelka lemoniady.

– Bardzo ładny dom – zagaił Pilguez. – Pewnie w okolicy nie ma wielu takich?

– Nie wiem, nie przyjeżdżałem tu przez długie lata.

– To co pana tak nagle skłoniło do powrotu?

– Sądzę, że po prostu nadeszła odpowiednia pora. Wie pan, spędziłem tutaj dzieciństwo, a po śmierci matki nie mogłem znaleźć w sobie dość siły, żeby tu wrócić. A potem nagle poczułem, że jestem gotów.

– Tak po prostu? Bez żadnego ważnego powodu?

Arthur poczuł się niezręcznie. Ten nieznajomy bezceremonialnie zaczął mu zadawać bardzo osobiste pytania.

Zupełnie jakby coś wiedział, ale nie chciał się z tym zdradzić.

Artur nie skojarzył swoich podejrzeń ze sprawą Lauren. Sądził raczej, że facet jest z agencji nieruchomości; taki, co to koniecznie chce się zaprzyjaźnić, by potem łatwiej „urobić” swoją przyszłą ofiarę.

– Nie sprzedam tego domu w żadnym przypadku! – powiedział oschłym tonem.

– I ma pan rację, rodzinnego domu nie wystawia się na sprzedaż.

Uważam nawet, że byłaby to profanacja.

Arthur zaczął coś podejrzewać i Pilguez wyczuł, że czas się wycofać. Musi się już zbierać, zresztą gospodarz wspomniał coś o zakupach, więc nie chciałby go dłużej zatrzymywać, tym bardziej że sam wybiera się do miasteczka, „może poszuka jakiegoś innego domu”. Wylewnie podziękował za poświęcony mu czas i poczęstunek. Obaj wstali z ławki. Pilguez wsiadł do samochodu, zapuścił motor, pożegnał Arthura gestem ręki i odjechał.

– Czego on chciał? – spytała Lauren, pojawiając się przy bramie.

– Podobno kupić dom.

– To mi się nie podoba.

– Mnie też nie, chociaż nie wiem, dlaczego.

– Myślisz, że to był gliniarz?

– Nie wydaje mi się. Sądzę natomiast, że wpadamy w paranoję, bo niby jak mogliby nas wytropić? Myślę, że to agent od nieruchomości, który chciał się rozejrzeć i wybadać teren. Nie martw się, proszę. A teraz: zostajesz czy jedziesz ze mną?

– Jadę! – oznajmiła.

Dwadzieścia minut po ich odjeździe Pilguez pieszo zbliżał się przez ogród do domu.

Kiedy stwierdził, że drzwi wejściowe są zamknięte, postanowił obejść dom dookoła. Wszystkie okna na parterze były pozamykane, ale tylko jedno zasłaniały okiennice. I właśnie ten jeden zamknięty pokój wzbudził podejrzenia starego policyjnego wygi. Poczuł, że coś tu nie gra. Nie widział sensu, by zostawać tu dłużej, więc wrócił prosto do samochodu. Z telefonu komórkowego zadzwonił do Nathalii. Rozmowa była bardzo ożywiona. Pilguez wyjaśnił, że nadal nie ma poszlak ani niezbitych dowodów, ale instynkt podpowiada mu, że Arthur siedzi w tej sprawie po uszy. Nathalia wierzyła w jego przenikliwość, ale, jak dotąd, Pilguez nie miał pozwolenia na przeszukanie domu. Nie mógł więc nękać porządnego obywatela, zwłaszcza że motyw działania ciągle pozostawał nieznany. Ale inspektor był przekonany, iż klucz do tej zagadki tkwił właśnie w motywie. I to bardzo poważnym, skoro zrównoważony na pierwszy rzut oka człowiek, niepotrzebujący nagle znacznej sumy pieniędzy, decyduje się na takie ryzyko. Pilguez nie potrafił rozwikłać tej sprawy. Wziął pod uwagę wszystkie klasyczne rozwiązania, ale żadne z nich nie wydawało się sensowne. W końcu przyszedł mu do głowy blef: postanowił skłamać, aby odkryć prawdę, zaskoczyć i wziąć w obroty Arthura; obserwować jego reakcję i sposób zachowania, który mógłby potwierdzić lub wykluczyć podejrzenia. Włączył silnik, wjechał na teren posiadłości i zaparkował przed domem. Arthur i Lauren wrócili godzinę później. Wysiadając z forda, architekt zmierzył Pilgueza ostrym wzrokiem. Inspektor ruszył w jego stronę.

– Wyjaśnijmy sobie dwie sprawy – zaczął Arthur. – Po pierwsze, dom nie jest na sprzedaż, a po drugie, to teren prywatny!

– Wiem, wiem i guzik mnie to obchodzi, czy jest na sprzedaż, czy nie. Nadeszła pora, żebym się przedstawił.

Mówiąc to, wyjął odznakę. Podszedł do Arthura i zajrzał mu z bliska w oczy.

– Muszę z panem pomówić.

– Wydaje mi się, że właśnie pan to robi!

– Ale to będzie długa rozmowa.

– Mam czas!

– Mogę wejść do środka?

– Bez nakazu – nie!

– Skoro tak, popełnia pan duży błąd!

– To pan popełnił duży błąd, okłamując mnie! A ja pana zaprosiłem i nawet poczęstowałem!

– Czy możemy przynajmniej usiąść na ganku?

– Możemy, proszę bardzo!

Przysiedli obaj na balustradzie. U podnóża prowadzących na ganek schodków stała przerażona Lauren. Arthur mrugnął do niej porozumiewawczo, chcąc ją uspokoić, pokazać, że panuje nad sytuacją i że nie powinna się niepokoić.

– A więc w czym mogę panu pomóc? – zwrócił się do policjanta.

– Może mi pan podać motyw. Bez niego jestem w ślepym zaułku.

– Jaki motyw? Motyw czego?

– Będę z panem szczery, ja wiem, że to pan.

– Choć ryzykuję, że mogę się panu wydać prostodusznym naiwniakiem, to jednak przyznam panu rację. Tak, to jestem ja, od urodzenia, nigdy nie cierpiałem na schizofrenię. O czym pan właściwie mówi?

Chciał mówić o ciele Lauren Kline. Ciele, które Arthur wraz ze swym wspólnikiem porwał starym ambulansem z Memorial Hospital w nocy z niedzieli na poniedziałek. Powiedział, że karetka została odnaleziona w warsztacie. Postępując zgodnie z przyjętą taktyką, doszedł do przekonania, że ciało znajduje się w tym domu, w jedynym pokoju o zamkniętych okiennicach. „Nie mogę zrozumieć tylko jednej rzeczy: dlaczego? Właśnie to nie daje mi spokoju”. Niedługo miał przejść na emeryturę i uważał, że nie zasłużył sobie, by zakończyć karierę nierozwiązaną zagadką. Interesowało go jedynie to, co kierowało Arthurem. „Mam w nosie, czy wsadzę pana za kratki. Przez całe życie wysyłałem ludzi do pierdla. A potem wychodzili po łatach i zaczynali od nowa. Za przestępstwo tego typu dostanie pan nie więcej niż pięć lat, więc mam to gdzieś. Chcę tylko zrozumieć”. Arthur miał minę, jakby nie nadążał za słowami policjanta. – Co to za historia z ciałem i karetką?