Выбрать главу

Nie chciałbym być nieuprzejmy, ale mam jeszcze sporo pracy.

Może jeszcze kiedyś nadarzy się okazja do rozmowy.

Pilguez pokiwał ze smutkiem głową, podniósł się z krzesła i sięgnął po płaszcz. Lauren przez cały czas siedziała na kuchennym blacie. Teraz zeskoczyła na podłogę i ruszyła za nimi do przedpokoju.

Przed drzwiami gabinetu inspektor przystanął i spojrzał na klamkę.

– Czy już pan otworzył to pudełko wspomnień?

– Nie, jeszcze nie – odparł Arthur.

– Czasem jest bardzo trudno sięgnąć do przeszłości. Trzeba mieć dużo siły i tyle samo odwagi.

– Coś o tym wiem. Staram się to w sobie odnaleźć.

– Jestem pewny, że się nie mylę, młody człowieku, mój instynkt nigdy mnie nie zawiódł.

Kiedy Arthur usiłował jak najprędzej pozbyć się niewygodnego gościa, klamka nagle poruszyła się, jakby ktoś nacisnął ją od wewnątrz. Drzwi się otworzyły. Odwrócił się, zaskoczony.

Lauren stała w progu, uśmiechała się smutno.

– Dlaczego to zrobiłaś? – wyszeptał ze ściśniętym gardłem.

– Bo cię kocham.

Pilguez odwrócił się także. Z miejsca, w którym stał, natychmiast zobaczył leżące na łóżku ciało i podłączoną do niego kroplówkę.

Jeszcze żyje, dzięki Bogu – pomyślał. Wszedł do pokoju, zostawiając Arthura w korytarzu, zbliżył się i przyklęknął obok łóżka. Lauren objęła Arthura ramionami i pocałowała czule w policzek.

– Ty byś nie mógł tego zrobić, ale ja nie chcę, żebyś przeze mnie zmarnował resztę życia. Pragnę, żebyś był wolny. Chcę twojego szczęścia.

– Ale to ty jesteś moim szczęściem.

Położyła mu palec na ustach.

– Nie, nie w ten sposób, nie w takich okolicznościach.

– Do kogo pan mówi? – zapytał stary policjant bardzo przyjaznym głosem.

– Do niej.

– Teraz musi mi pan naprawdę wszystko wyjaśnić, jeśli chce pan mojej pomocy.

Arthur spojrzał na Lauren oczami pełnymi rozpaczy.

– Musisz mu powiedzieć całą prawdę. Bez względu na to, czy ci uwierzy, czy nie, trzymaj się prawdy.

– Przejdźmy do salonu – zwrócił się do inspektora. – Postaram się wszystko panu wyjaśnić.

Usiedli na dużej kanapie w salonie i Arthur opowiedział mu wszystko od początku. O tym, jak pewnego wieczoru w mieszkaniu znalazł w łazienkowej szafie nieznajomą kobietę i usłyszał od niej następujące słowa: „To, co zamierzam panu opowiedzieć, jest trudne do zrozumienia, a jeszcze trudniej w to uwierzyć. Jeśli jednak zechciałby pan wysłuchać mojej historii i zaufać mi, to może w końcu uwierzyłby mi pan. To ogromnie ważne, bo chyba jest pan, wcale o tym nie wiedząc,' jedyną osobą na świecie, której mogę powierzyć swój sekret”. Pilguez słuchał, nie przerywając mu ani słowem. Późnym wieczorem, kiedy Arthur skończył swoją opowieść, wstał i uważnie przyjrzał się swojemu rozmówcy. – Widzi pan, inspektorze, z taką historią może mnie pan spokojnie włączyć do kolekcji pańskich szaleńców! – Czy ona tu jest razem z nami? – spytał Pilguez. – Siedzi w fotelu naprzeciwko i przygląda się panu. Inspektor podrapał się po brodzie i kiwnął głową. – Oczywiście – powiedział. – Oczywiście. – Co zamierza pan teraz zrobić? – zapytał Arthur. Zamierzał mu uwierzyć! A gdyby Arthur spytał, dlaczego, powiedziałby mu, że odpowiedź jest bardzo prosta. Aby wymyślić podobną historię i uwierzyć w nią do tego stopnia, by narażać się potem na takie ryzyko, musiałby być nie wariatem, szaleńcem, ale kompletnym debilem. A mężczyzna, który kilka godzin wcześniej opowiadał mu przy stole historię miasta, miasta, któremu on, Pilguez, służył od trzydziestu lat, nie miał w sobie nic z debila. „Pańska historia musi być cholernie prawdziwa, skoro zdecydował się pan na te wszystkie działania. Nie za bardzo wierzę w Boga, ale wierzę w ludzką duszę. Poza tym jestem tuż przed emeryturą. Ale przede wszystkim chcę panu uwierzyć”.

– Co teraz pan zrobi?

– Czy mogę zawieźć ją do szpitala moim samochodem, nie narażając jej na żadne niebezpieczeństwo?

– Tak, może pan – odpowiedział Arthur. W jego głosie wyczuwało się rozpacz.

Pilguez zapewnił go, że dotrzyma obietnicy i wyciągnie Arthura z opresji.

– Ale ja nie mogę się z nią rozstawać! Nie mogę dopuścić, by poddali ją eutanazji!

To już była odrębna batalia. „Chłopie, nie mogę załatwiać wszystkiego naraz!” I tak sam się narażał, zabierając ciało, wioząc je nocą przez trzy godziny, kombinując po drodze, jak ma wytłumaczyć, że znalazł ciało, ale nie znalazł porywacza.

Ponieważ porwana żyła i właściwie nie stała jej się żadna krzywda, sądzi, że bez większych trudności uda mu się umorzyć sprawę. Jeśli chodzi o resztę, nie mógł zrobić nic więcej, „ale to chyba i tak sporo, prawda?”

– Tak. I bardzo dziękuję – zgodził się Arthur.

– No dobrze, zostawię wam jeszcze tę jedną noc. Przyjadę około ósmej rano, niech pan przygotuje ją do podróży.

– Dlaczego pan to wszystko robi?

– Już mówiłem, bo czuję do pana nie tylko sympatię, ale i szacunek. Pewnie nigdy się nie dowiem, czy pańska historia jest prawdziwa, czy może tylko się panu przyśniła. W każdym razie, gdyby przyjąć pański tok rozumowania, działał pan dla jej dobra. Można by nawet przyjąć, że działał pan w obronie własnej, a także w obronie osoby znajdującej się w niebezpieczeństwie, ale osobiście nic mnie nie obchodzą te prawne kruczki. A ci, co działają w imię dobra czy lepszej sprawy i nie liczą się z wynikającymi z tego konsekwencjami, tylko robią, co do nich należy, są dla mnie ludźmi dużej odwagi. No, dosyć już tego gadania, korzystajcie z czasu, który wam pozostał.

Policjant wstał. Arthur i Lauren odprowadzili go do wyjścia. Kiedy otworzyli drzwi, do domu znów wtargnął gwałtowny podmuch wiatru. – Do jutra – rzekł.

– Do jutra – odparł Arthur, chowając ręce do kieszeni. Pilguez zniknął w ulewnym deszczu.

Arthur przez całą noc nie zmrużył oka, a wczesnym rankiem wszedł do gabinetu. Przygotował ciało Lauren do podróży, potem udał się na górę, by spakować walizkę. Pozamykał wszystkie okiennice, odciął dopływ gazu i elektryczności. Musieli oboje wrócić do San Francisco, bo Lauren nie mogła pozostawać długo z dala od swojego ciała; czuła wtedy ogromne wyczerpanie. Rozmawiali o tym w nocy i uzgodnili, że tak właśnie postąpią. Jak tylko Pilguez zabierze ciało, oni także wyruszą w drogę powrotną do miasta. Inspektor przyjechał punktualnie o ustalonej porze. Kwadrans zabrało im opatulenie Lauren kocami i ułożenie jej na tylnym siedzeniu samochodu policjanta. O dziewiątej dom był już pozamykany i opustoszały, a dwa auta jechały w kierunku miasta. Pilguez dotarł do szpitala około południa, a Lauren i Arthur znaleźli się w mieszkaniu mniej więcej o tej samej porze. Pilguez dotrzymał słowa. Odstawił swoją nieruchomą pasażerkę do Izby Przyjęć. W niecałą godzinę ciało Lauren znalazło się z powrotem w pokoju, z którego zostało zabrane. Inspektor wrócił na komisariat i od razu udał się do gabinetu przełożonego. Nikt nigdy nie poznał treści ich rozmowy, która trwała ponad dwie godziny. Wiadomo tylko, że po wyjściu z gabinetu szefa Pilguez, z grubymi aktami pod pachą, podszedł do biurka Nathalii. Rzucił papiery, spojrzał jej prosto w oczy i polecił włożyć akta do szuflady spraw definitywnie umorzonych. Arthur i Lauren zadomowili się w mieszkaniu przy Green Street; popołudnie spędzili w Marinie, spacerując wzdłuż wybrzeża. Pojawił się nowy promyk nadziei: nic nie wskazywało na to, by ponownie wszczęto procedurę zmierzającą do przeprowadzenia eutanazji. Wydarzenia i przeżycia ostatnich dni tak wstrząsnęły matką Lauren, że postanowiła zmienić decyzję. Zjedli kolację u „Perry'ego” i wrócili około dziesiątej, by obejrzeć film w telewizji. Życie nabrało normalnego rytmu. Każdy kolejny dzień sprawiał, że powoli zapominali o sprawie, która jeszcze niedawno zaprzątała ich umysły.