Выбрать главу

Arthur wpadał od czasu do czasu do biura, by podpisać jakieś dokumenty. Resztę dnia spędzali razem; chodzili do kina, spacerowali godzinami po Golden Gate Park. Któregoś weekendu wybrali się do Tiburon, gdzie przyjaciel Arthura udostępnił mu dom na czas swojej podróży do Azji. W innym tygodniu przez kilka dni pływali żaglówką od zatoczki do zatoczki.

Chodzili na różne spektakle w mieście, oglądali musicale, balety, bywali na koncertach i przedstawieniach teatralnych. Czas płynął wolno, zupełnie jakby trafiły im się długie, leniwe wakacje, kiedy człowiek niczego nie może sobie odmówić. Chcieli żyć teraźniejszością. Nie myśleli o tym, co przyniesie jutro, interesowało ich, co się w danej chwili działo. Nazywali to teorią sekund. Mijający ich ludzie brali Arthura za nieszkodliwego wariata, widząc, jak mówi sam do siebie lub trzyma ramię w górze, jakby kogoś obejmował. W restauracjach, w których często bywali, kelnerzy przyzwyczaili się do tego dziwnego mężczyzny, który przychodził sam, siadał przy stoliku i nagle pochylał się, jakby dotykał czyjejś, niewidocznej dla innych ręki, a potem podnosił ją do ust, mówił do siebie łagodnym i czułym głosem i przytrzymywał drzwi, przepuszczając przodem nieistniejącą osobę. Niektórzy sądzili, że postradał zmysły, inni przypuszczali, że niedawno został wdowcem i, nie mogąc się pogodzić z utratą żony, wydaje mu się, że ciągle jest przy nim. Arthur przestał zwracać na to uwagę, napawał się każdą podarowaną im przez los chwilą. W ciągu tych kilku tygodni stali się najbliższymi sobie ludźmi, kochankami i towarzyszami życia. Paul przestał się w końcu niepokoić, uznał, że przyjaciel przechodzi jakiś kryzys. Odetchnął z ulgą na wiadomość, że porwanie nie pociągnie za sobą żadnych konsekwencji, kierował sprawnie firmą w przekonaniu, że pewnego dnia jego wspólnik odzyska równowagę psychiczną i wszystko ułoży się jak dawniej. Nie spieszyło mu się, mógł poczekać. Za najważniejsze uznał, że ten, którego nazywał swoim bratem, miewa się całkiem nieźle, a wkrótce – w co głęboko wierzył – będzie miewał się jeszcze lepiej, bez względu na to, czy pozostanie w swoim własnym świecie, czy pewnego dnia powróci do rzeczywistości. I tak minęły trzy spokojne miesiące, bez wstrząsów i nieprzewidzianych zdarzeń. A potem nadszedł ten wtorkowy wieczór. Spędzili go w domu, a potem leżeli w łóżku. Po wymianie czułości powrócili do czytanej wspólnie książki; czytali ją razem, bo Lauren nie mogła samodzielnie przewracać kartek. Zasnęli tuż przed świtem, przytuleni do siebie. Około szóstej nad ranem Lauren gwałtownie usiadła na łóżku i wykrzyknęła jego imię. Natychmiast się obudził i otworzył szeroko oczy. Siedziała ze skrzyżowanymi nogami, jej twarz była blada, niemal przezroczysta.

– Co się stało? – zapytał pełnym niepokoju głosem.

– Obejmij mnie szybko, błagam!

Natychmiast usłuchał. Nie zdążył ponownie zadać pytania, bo położyła mu rękę na pokrytym delikatnym zarostem policzku, pogłaskała delikatnie po brodzie. Pogładziła po karku i objęła z niezwykłą czułością. Kiedy zaczęła mówić, jej oczy wypełniły się łzami.

– Nadszedł ten moment, kochany, zabierają mnie, zaczynam znikać.

– Nie! – krzyknął, przytulając ją jeszcze mocniej.

– Dobry Boże, jak ja nie chcę cię opuszczać! Tak bym chciała, żeby nasze wspólne życie trwało wiecznie, chociaż tak naprawdę jeszcze się nie zaczęło.

– Nie możesz teraz odejść, tak nie można, walcz z nimi, błagam!

– Nic nie mów, posłuchaj, czuję, że mam już niewiele czasu.

Dałeś mi coś, czego istnienia nawet nie podejrzewałam; zanim cię poznałam i zaczęłam z tobą wspólne życie, nie wyobrażałam sobie, że miłość może dostarczyć tylu prostych, a tak niezwykłych doznań. To wszystko, co przeżyłam przed spotkaniem ciebie, nie jest warte ani jednej sekundy, którą spędziliśmy we dwoje. Chcę, żebyś wiedział, jak bardzo cię kochałam. Nie wiem, czy odpływam ku jakimś nieznanym brzegom, ale jeśli jakiś brzeg w ogóle gdzieś istnieje, będę cię dalej stamtąd kochać, ze wszystkich sił i z całą radością, jaką wypełniłeś moje życie.

– Nie chcę, żebyś odeszła!

– Ciiii, cicho, nic nie mów, słuchaj!

Mówiła dalej, a jej postać stawała się coraz bardziej przezroczysta. Skóra przypominała kolor wody. Czuł, że w jego ramionach pojawia się coraz większa próżnia, że z każdą chwilą jest coraz mniej Lauren. Jej kontury powoli zaczęły się zacierać.

– Mam ciągle przed oczyma barwę twoich uśmiechów – mówiła.

– Dziękuję za każdy twój śmiech, za każdą czułość. Chcę, żebyś żył, byś znów powrócił do normalnego życia, kiedy mnie już nie będzie.

– Bez ciebie już bym nie mógł! – Nie, pamiętaj, że tego, co nosisz w sobie, nie możesz zatrzymywać wyłącznie dla siebie. Powinieneś ofiarować to innej kobiecie, nie wolno ci tego zmarnować. – Lauren, błagam cię, nie odchodź. Spróbuj walczyć. – Nie mogę, to silniejsze ode mnie. To nie boli, wiesz, mam tylko wrażenie, że się ode mnie oddalasz, twój głos dochodzi do mnie jak zza gęstej mgły, stajesz się niewyraźny. Arthurze, tak bardzo się boję. Tak się boję zostać bez ciebie. Zatrzymaj mnie jeszcze choć na chwilę.

– Obejmuję cię z całej siły, już mnie nie czujesz? – Prawie wcale, kochany.

Rozpłakali się oboje, w zupełnej ciszy i jakby wstydliwie; teraz już naprawdę zrozumieli sens i znaczenie każdej sekundy życia, wartość każdej chwili, znaczenie i wagę każdego słowa. Jeszcze raz spróbowali przylgnąć do siebie. A po kilku minutach niedokończonego pocałunku po prostu zniknęła. Ramiona Arthura nie obejmowały już niczego, nie było już nic prócz przerażającej pustki. Ogarnęło go uczucie nieznanej dotąd rozpaczy, osunął się na łóżko, głośno płacząc. Drżał na całym ciele. Głowa bezwładnie chwiała się na boki niekontrolowanym ruchem. Tak mocno zaciskał palce, że na poranionych dłoniach pokazała się krew. „Nie!!!”, które wykrzykiwał niczym dzikie, śmiertelnie zranione zwierzę, odbijało się echem po meblach i wprawiało w drżenie szyby okienne. Usiłował wstać, ale zachwiał się i upadł na podłogę; ramiona wciąż trzymał w uścisku. Stracił przytomność, odzyskał ją dopiero po kilku godzinach. Był blady i zupełnie wyzuty z sił. Doczołgał się do parapetu, na którym Lauren tak lubiła przesiadywać. Położył się na nim i tak pozostał, nieruchomo, patrząc przed siebie niewidzącym wzrokiem.

Arthur zanurzył się głęboko w świat pustki i przyzwyczaił się do jej głuchego dźwięku, który przytłumionym echem wypełnia wnętrze głowy. A potem ta pustka przeniknęła jego żyły i dotarła do serca, które odtąd każdego dnia biło innym rytmem. W pierwszych dniach czuł niepohamowany gniew, zwątpienie i zazdrość. Nie zazdrość o innych, lecz o skradzione mu chwile, o przemijający czas. Złowroga pustka przenikała do każdego zakamarka, zmieniała emocje i doznania, wyostrzała je, polerowała, sprawiała fizyczny ból. Na początku wydawało się, że pustka chce go chwilowo zranić, ale nie, zadomowiła się na dobre i stawała się coraz dotkliwsza. Odczuwał brak ukochanej osoby i miłości każdą najmniejszą cząsteczką swojego ciała, szarpało nim pożądanie, nozdrza szukały znajomego zapachu, ręka – łona, które chciała pogłaskać. Wypełnione łzami oczy nie widziały już nic oprócz wspomnień, skóra żądała dotyku innej skóry, dłoń bezsilnie chwytała tylko pustą przestrzeń, palce zaciskały się w rytmie narzuconym przez umysł, a noga bezmyślnie balansowała w powietrzu. W takiej otępiającej rozpaczy spędził kilka długich dni i nocy. Miotał się między biurkiem, na którym pisał listy do ducha, a łóżkiem. Leżał i patrzył w sufit, nawet go nie widząc. Telefon milczał; Arthur nie zauważył, że aparat spadł na podłogę, a słuchawka leżała obok. Nic by go to zresztą nie obchodziło, i tak nie czekał na żaden telefon. Teraz nic nie miało znaczenia.