Wcale nie znała Paula, a jemu poradziła, żeby zmienił ton. Ona w końcu też nie jest głucha, słuch ma doskonały, to tylko inni jej nie słyszą. Arthur był wykończony i nic z tego nie rozumiał, a ona zakłócała mu spokój. Przecież dopiero co się przeprowadził i marzył o odpoczynku!
– Niech pani będzie tak miła i zabierze swoje rzeczy. Proszę wracać do domu. Może w końcu wyjdzie pani z tej szafy? – Spokojnie, to nie takie proste, jeszcze nie mam odpowiedniej precyzji, chociaż w ostatnich dniach zrobiłam duże postępy. – Jakie postępy? O czym pani mówi? – Proszę zamknąć oczy, spróbuję. – Co pani spróbuje?
– Wyjść z tej szafy, przecież sam pan tego chciał! No, niech pan zamyka oczy i zamilknie na dwie minuty. Muszę się skoncentrować. – Z pani jest kompletny świr!
– O, jaki pan uprzejmy! Niech pan w końcu zamknie oczy i przestanie gadać! Chce pan tak spędzić resztę nocy? Arthur, kompletnie zrezygnowany, zamknął oczy. Dwie sekundy później usłyszał dochodzący z salonu głos:
– Całkiem nieźle! Co prawda trochę obok kanapy, ale i tak całkiem nieźle.
Szybko wyszedł z łazienki i zobaczył ją siedzącą na środku pokoju. Zachowywała się, jakby nic się nie stało.
– Widzę, że zostawił pan dywany, bardzo mnie to cieszy, ale ten obraz na ścianie jest naprawdę okropny.
– Wieszam, co chcę i gdzie chcę, a teraz mam zamiar iść spać.
Skoro nie chce mi pani powiedzieć, kim jest, przestało mnie to obchodzić. Proszę się stąd wynosić! Czas do domu!
– Ależ ja jestem we własnym domu! To znaczy byłam. To wszystko jest takie dziwne.
Arthur pokiwał głową. Wynajął to mieszkanie dziesięć dni temu i z pewnością to on był teraz u siebie.
– Wiem, to teraz pańskie mieszkanie. Jest pan moim lokatorem post mortem,. Co za zabawna sytuacja!
– Opowiada pani jakieś bzdury. Właścicielką jest kobieta około siedemdziesiątki. Co to ma znaczyć – ten lokator „post mortem”?
– Aleby się ucieszyła, gdyby mogła pana usłyszeć! Ma sześćdziesiąt dwa lata i jest moją matką. W mojej obecnej sytuacji jest także moim pełnomocnikiem. Lecz to ja jestem faktyczną właścicielką mieszkania.
– Ma pani pełnomocnika?
– No tak, w obecnych okolicznościach miałabym spore kłopoty z podpisywaniem dokumentów.
– Leczy się pani w szpitalu?
– Tak, ale już nic więcej nie mogę powiedzieć.
– Muszą się bardzo niepokoić pani nieobecnością. Proszę mi zdradzić, o który szpital chodzi, zawiozę tam panią.
– Niech pan szczerze powie, ma mnie pan za wariatkę, która uciekła ze szpitala?
– Nie, ale…
– Bo jak na pierwsze spotkanie już dość przykrych rzeczy od pana usłyszałam.
Było mu naprawdę wszystko jedno, czy ma do czynienia z CALL – GIRL, czy oryginalną wariatką; czuł się wykończony i marzył tylko o łóżku. Nie wstała jednak, tylko ciągnęła dalej:
– Jak mnie pan widzi?
– Nie rozumiem pytania.
– No, jaka jestem, nie widzę siebie w lustrze, więc jaka jestem? – Podekscytowana, bardzo podekscytowana – odpowiedział niewzruszony.
– Ale ja chcę wiedzieć, jak wyglądam fizycznie. Arthur zastanowił się chwilę, a potem opisał ją jako wysoką dziewczynę o ogromnych oczach, ładnych ustach i łagodnej twarzy, będącej całkowitym zaprzeczeniem jej zachowania. Mówił o długich, gestykulujących z wdziękiem rękach. – A gdybym pana spytała, gdzie jest stacja metra, to podałby pan wszystkie przesiadki na tej linii? – Pani wybaczy, ale nie rozumiem. – Czy każdą kobietę opisuje pan tak szczegółowo? – A pani jak tu weszła? Ma pani zapasowe klucze? – Nie potrzebuję kluczy. To zupełnie niesamowite, że pan naprawdę mnie widzi.
Nie mogła mówić o niczym innym. Fakt, że jest widziana, był dla niej nieomal cudem. Powiedziała, że bardzo spodobał jej się sposób, w jaki ją opisał. Poprosiła, by usiadł obok niej na podłodze. „To, co zamierzam panu opowiedzieć, jest trudne do zrozumienia, a jeszcze trudniej w to uwierzyć. Jeśli jednak zechciałby pan wysłuchać mojej historii i zaufać mi, to może w końcu uwierzyłby mi pan. To ogromnie ważne, bo chyba jest pan, wcale o tym nie wiedząc, jedyną osobą na świecie, której mogę powierzyć swój sekret”.
Arthur zrozumiał, że nie ma wyboru, będzie musiał wysłuchać tego, co dziewczyna ma mu do powiedzenia. I chociaż nie pragnął niczego więcej jak pójść wreszcie do łóżka, usiadł obok niej. Miał wysłuchać najbardziej nieprawdopodobnej opowieści, jaką kiedykolwiek zdarzyło mu się usłyszeć. Nazywała się Lauren Kline, twierdziła, że jest lekarzem. Pół roku temu miała wypadek samochodowy, bardzo poważny wypadek, będący wynikiem awarii układu kierowniczego. „Od tamtej pory jestem w śpiączce. Proszę, niech pan jeszcze nie wysnuwa żadnych wniosków i pozwoli mi to wytłumaczyć”. Przebiegu wypadku w ogóle nie pamiętała. Odzyskała świadomość na sali pooperacyjnej po przebudzeniu z narkozy. Targały nią przedziwne uczucia; słyszała dokładnie wszystko, co się dookoła niej działo, nie mogła jednak ani mówić, ani wykonać najmniejszego ruchu. Początkowo przypisywała to skutkom narkozy. „Ale się myliłam, mijały całe godziny, a ja nie mogłam obudzić się w sensie fizycznym”. Jej świadomość rejestrowała wszystko, ale nie była zdolna porozumieć się z otoczeniem. Przeżyła największy w swym życiu strach, przez wiele dni była przekonana, że jej ciało jest całkowicie sparaliżowane. „Nawet nie potrafi pan wyobrazić sobie, co przeszłam. Do końca życia pozostawać więźniem własnego ciała…”
Bardzo pragnęła śmierci, ale jak można ze sobą skończyć, skoro nie sposób poruszyć nawet palcem u nogi? Matka spędzała całe dnie przy jej łóżku. „Uduś mnie – błagała ją w myślach – weź poduszkę i uduś”. A potem do sali wszedł lekarz, poznała go po głosie; to był jej profesor. Pani Kline spytała go, czy Lauren słyszy, kiedy się do niej mówi. Fernstein odpowiedział, że trudno w tej sprawie wyrokować, niektóre badania wskazują, iż ludzie w podobnej sytuacji odbierają jakieś bodźce zewnętrzne. Trzeba więc uważać na to, co się przy niej mówi. „Mama chciała też wiedzieć, czy pewnego dnia się obudzę”.
Odpowiedział spokojnie, że nauka jest tu bezradna, należy jednak zachować nadzieję. Zdarzało się już, co prawda nieczęsto, że po wielu miesiącach śpiączki chorzy nagle się budzili. „Naprawdę wszystko jest możliwe – dodał. – Głęboka śpiączka jest jeszcze tajemnicą dla medycyny”. Te słowa dziwnie pocieszyły Lauren, jej ciało nie było sparaliżowane! Diagnoza nie napawała optymizmem, ale nie brzmiała jak ostateczny wyrok. „Bo, wie pan, na paraliż nie ma ratunku. W śpiączce tkwi jednak iskierka, maleńka iskierka nadziei”. Tygodnie wlokły się wolno, coraz wolniej. Aby o nich zapomnieć, zaczęła żyć w świecie wspomnień, wyobrażała sobie, że przebywa w innych miejscach, jak najdalej od szpitala. Marzyła pewnej nocy o świecie za drzwiami sali, wyobraziła sobie znajdujący się tam korytarz, pielęgniarki obładowane aktami chorych lub pchające wózki, kolegów lekarzy, zaglądających kolejno do sal…
– Wtedy zdarzyło się to po raz pierwszy: nagle znalazłam się pośrodku korytarza, który tak intensywnie sobie wyobrażałam. Początkowo myślałam, że to wyobraźnia płata mi takie figle; przecież dobrze znam to miejsce, w końcu pracuję w tym szpitalu. Jednak było to bardzo realistyczne. Widziałam dokładnie szpitalny personel, Betty otwierała szafę, brała z niej opatrunki, zamykała drzwi, Stefan spieszył się gdzieś i drapał po głowie. To taki tik nerwowy, jeszcze ciągle go ma. Słyszała otwierające się drzwi windy, czuła zapach jedzenia dostarczanego dyżurnym lekarzom. Jednak nikt jej nie widział, ludzie przechodzili obok, nawet nie próbując jej wyminąć, kompletnie nieświadomi jej obecności. Poczuła się bardzo zmęczona i wróciła do leżącego na łóżku ciała. Podczas kilku następnych dni nauczyła się przemieszczać po terenie szpitala. Pomyślała o stołówce – i za chwilę tam była, podobnie w Izbie Przyjęć: ciach – mach, i już jest na miejscu. Po trzech miesiącach swoistego treningu nabrała takiej wprawy, że wyszła poza teren szpitala. Siedziała z francuskim małżeństwem przy stoliku jednej ze swych ulubionych restauracji, obejrzała w kinie połowę filmu i spędziła kilka godzin w mieszkaniu matki: „Więcej nie powtórzyłam tego eksperymentu, to za bardzo boli być tam i nie móc nawiązać żadnego kontaktu”. Ale Kali wyczuła jej obecność, kręciła się w kółko, warcząc, co doprowadzało Lauren do szaleństwa. Wróciła więc tutaj, w końcu to przecież było jej mieszkanie, tu czuje się najlepiej.