– Zostawię otwarte drzwi, proszę wejść. Ona z pewnością się nie obudzi, ale proszę uważać na każde wypowiedziane do niej słowo, bo z pacjentami w śpiączce nigdy nic nie wiadomo. Tak w każdym razie uważają lekarze, choć ja mam na ten temat własne zdanie.
Arthur nie szedł, tylko wprost skradał się do łóżka. Lauren stała przy oknie i zachęcała, żeby się do niej zbliżył:
– No, śmiało, przecież pana nie ugryzę. A on wciąż się zastanawiał, co tu właściwie robi. Podszedł do łóżka i spojrzał. Były do siebie podobne jak dwie krople wody. Cera leżącej kobiety była tylko bledsza od cery uśmiechającego się do niego sobowtóra, ale oprócz tego szczegółu nic ich nie różniło. Cofnął się o krok. – Ja chyba śnię! Czy to pani siostra bliźniaczka? – Naprawdę można przy panu wpaść w czarną rozpacz. Nie mam żadnej siostry. To ja tam leżę, we własnej osobie. Niech mi pan pomoże, czasem trzeba uwierzyć w rzeczy niewiarygodne. To nie żaden szwindel ani sen. Arthur, mam tylko pana, proszę mi w końcu uwierzyć i nie odwracać się do mnie plecami. Nie dam rady bez pańskiej pomocy, jest pan jedyną osobą na ziemi, do której mogę przemówić po sześciu miesiącach milczenia. Tylko pan czuje moją obecność i słyszy, co mówię.
– Ale dlaczego ja?!
– Nie mam najmniejszego pojęcia. W tym wszystkim brakuje logiki.
– ”W tym wszystkim” – to brzmi przerażająco.
– A pan sądzi, że ja się nie boję?
Swoim strachem mogłaby obdzielić całe miasto. Przypatrywała się przecież własnemu ciału, widziała, jak nieubłaganie więdnie – niczym warzywo – podłączone do cewnika i kroplówki. Nie potrafi odpowiedzieć mu na pytania; sama je sobie zadaje od dnia wypadku. „Mam tak wiele znaków zapytania, że trudno to sobie wyobrazić”. Była smutna, mówiła mu o swoich wątpliwościach i lękach: jak długo trwać będzie ta niesamowita sytuacja? Czy choć na parę dni mogłaby stać się kobietą z krwi i kości, twardo stąpającą po ziemi i przytulającą do serca tych, których kocha? Po co tyle lat poświęciła medycynie, skoro miała skończyć w ten sposób? Ile jeszcze dni będzie biło jej serce? Przeczuwała rychły koniec i oblatywał ją blady strach. „Jestem ludzką zjawą, Arthurze, duchem i człowiekiem”. Odwrócił wzrok, unikając jej spojrzenia.
– Aby umrzeć, trzeba przedtem odejść. A pani wciąż tu jest. Wracajmy lepiej do domu. Jestem bardzo zmęczony, pani także. Zabieram panią.
Objął ją ramieniem i mocno przytulił, jakby chciał pocieszyć. Odwrócił się do wyjścia i niemal wpadł na pielęgniarkę, która mu się dziwnie przyglądała. – Skurcz pana złapał? – Nie, dlaczego?
– Trzyma pan ramię uniesione w górę. I dłoń jest zaciśnięta. To z pewnością skurcz.
Arthur gwałtownie puścił ramię Lauren i rękę trzymał teraz wzdłuż tułowia.
– Pani naprawdę jej nie widzi?
– Kogo?
– Nikogo!
– Nie chciałby pan odpocząć przed wyjściem? Nagle zmienił się pan na twarzy.
Pielęgniarka usiłowała go pocieszyć. Taki widok zawsze wywołuje szok, „to całkiem normalne”, „to minie”. Arthur odpowiedział bardzo powoli, zupełnie jakby brakowało mu słów: „Nie, dziękuję, lepiej już sobie pójdę”. Zapytała, czy odnajdzie drogę do wyjścia. Zebrał się w sobie i odparł, że wyjście znajduje się na końcu korytarza.
– No to zostawiam pana, mam jeszcze coś do zrobienia w pokoju obok. Muszę zmienić pościel, zdarzył się mały wypadek.
Arthur pożegnał się i ruszył przed siebie korytarzem. Patrząca za nim pielęgniarka zobaczyła, że znowu uniósł ramię do góry, i usłyszała szept: „Wierzę pani, Lauren, naprawdę pani wierzę”.
Zmarszczyła brwi, a potem pokiwała głową ze zrozumieniem:
„Tak, tak, to prawdziwy wstrząs. Trzeba czasu, żeby się pozbierać”. Oni tymczasem wsiedli do windy. Arthur wbił oczy w podłogę. Nie odzywał się; ona także milczała. Wyszli ze szpitala. Od zatoki wiał północny wiatr, przynosząc ze sobą zacinający deszcz. Zrobiło się przejmująco zimno. Arthur podniósł kołnierz płaszcza i otworzył drzwi od strony pasażera.
„Na razie koniec z magicznymi sztuczkami, proszę wsiąść normalnie jak wszyscy”. Uśmiechnęła się do niego i grzecznie usiadła.
W drodze powrotnej nie zamienili ze sobą ani słowa. On koncentrował się na drodze, ona oglądała chmury. Przemówiła dopiero pod domem:
– Zawsze lubiłam noc, dla jej ciszy, sylwetek bez cieni, spojrzeń, jakich nie spotka się za dnia. To jakby dwa światy, które dzielą się miastem, wzajemnie się nie znając, nie domyślając się nawet swojego istnienia. O zmroku pojawia się wiele istot ludzkich, by potem zniknąć o świcie. Nie wiadomo, dokąd idą. Znamy ich tylko my, pracownicy szpitala.
– Musi jednak pani przyznać, że to zwariowana historia. Trudno w nią uwierzyć.
– Zgadzam się, ale chyba nie będziemy tego roztrząsać przez resztę nocy i zaczynać wszystkiego od początku! Zresztą ile jeszcze tej nocy mi zostało? Niewiele! Proszę zaparkować samochód. Zaczekam na górze.
Arthur zaparkował przed domem, nie chciał budzić sąsiadów otwieraniem garażu. Schodami dotarł do drzwi mieszkania.
Lauren siedziała po turecku na środku salonu.
– Nie trafiła pani w kanapę? – spytał rozbawiony.
– Nie, celowałam w dywan i proszę, udało mi się.
– Kłamczucha! Jestem pewien, że chciała pani usiąść na kanapie.
– A ja powtarzam, że na dywanie!
– Kiepska z pani aktorka.
– Chciałam panu zrobić herbatę, ale… Powinien pan się położyć, niewiele snu panu zostało.
Chciał znać szczegóły wypadku. Opowiedziała mu o humorach starego „Anglika”, uwielbianego przez nią triumpha, o planach spędzenia weekendu w Carmelu na początku ubiegłego lata i jak jej wyprawa znalazła finał na Union Square. Nie pamiętała, jak to się stało.
– A pani chłopak?
– Co mój chłopak?
– Jechała pani do niego?
– Wcale nie o to chce mnie pan zapytać. – Lauren uśmiechnęła się. – Pytanie miało brzmieć: „Czy ma pani chłopaka?”
– No więc: czy miała pani chłopaka?
– Dzięki za czas przeszły! Zdarzało mi się, że miałam. – To nie jest odpowiedź. – A co to pana obchodzi?
– Nie obchodzi. Nie będę się mieszał w cudze sprawy. Odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku sypialni. Ponownie zaproponował, żeby Lauren zajęła łóżko, a on się prześpi w salonie. Podziękowała mu za uprzejmość i oznajmiła, że na kanapie będzie jej doskonale. Był zbyt zmęczony, by zastanawiać się nad wydarzeniami mijającej nocy. Mogli zresztą porozmawiać o tym jutro. Życzył jej dobrej nocy i już miał zamknąć drzwi, kiedy nagle spytała: „Mógłby pan pocałować mnie w policzek?” Zaskoczony, odwrócił głowę. „Wygląda pan jak dziesięcioletni chłopiec, a przecież proszę tylko o niewinnego buziaka w policzek. Od pół roku nikt nie trzymał mnie w ramionach”. Zawrócił, podszedł do niej i mocno uścisnął. Ucałował w oba policzki. Lauren przytuliła głowę do jego piersi. Arthur poczuł się niezręcznie, ogarnęło go wzruszenie. Niezgrabnie objął rękami jej szczupłe biodra. Przycisnęła policzek do jego ramienia. – Dziękuję, Arthurze, dziękuję za wszystko. Niech pan już idzie spać, rano będzie pan wykończony. Obudzę pana. Poszedł do sypialni, zdjął sweter i koszulę, spodnie rzucił na krzesło i wśliznął się pod kołdrę. Zasnął prawie natychmiast. Pozostała w salonie Lauren zamknęła oczy, skoncentrowała się i wylądowała na oparciu fotela stojącego obok łóżka, z trudem utrzymując równowagę. Uważnie przyjrzała się śpiącemu. Arthur miał pogodną twarz, dostrzegła nawet błąkający się w kącikach ust uśmiech. Przypatrywała się dłuższy czas, aż w końcu i ją zmorzył sen. Spała po raz pierwszy od wypadku. Kiedy obudziła się koło dziesiątej, Arthur pogrążony był w głębokim śnie. „Niech to diabli!” – wrzasnęła. Usiadła obok łóżka. Mocno potrząsnęła śpiącym. „Wstawać! Jest strasznie późno!” Przekręcił się na drugi bok i wymamrotał: