Выбрать главу

Ta jego bezczelność, ta cholerna bezczelność!

– Nie pańska sprawa – rzuciła przez ramię.

– Żebyś wiedziała, że moja! – wybuchnął. – Travis miał roboty na co najmniej trzy tygodnie, ale z twojego powodu musiał chyba pracować jak szalony. Jest już w mieście!

Leith wiedziała dobrze, że ten szalony wysiłek nie był bynajmniej spowodowany myślą o niej i wzruszyła ramionami.

– Pewnie zajrzał, kiedy mnie nie było – oznajmiła beztrosko.

– Nieprawda! Od szóstej siedzę tu i obserwuję wejście.

Wizja dumnego Naylora Massinghama, wysiadującego na czatach przez całą godzinę, wydała się Leith szalenie miła. Tak miła, że omal się nie uśmiechnęła. Powstrzymała się w porę, ale ponieważ on zachowywał się agresywnie, sama też się nie krępowała.

– A co pan tu robi, jeśli wolno zapytać? – syknęła zjadliwie.

– Nie wstydź się… nazywaj mnie Naylorem! – ryknął i wtedy poczucie humoru Leith wzięło górę. Wybuchnęła serdecznym śmiechem, który zaskoczył go całkowicie. Wodził wzrokiem, od jej rozbawionych oczu do ust, z takim wyrazem twarzy, że zaczęła dzielnie walczyć o kontrolę nad sobą, pewna, iż Naylor lada moment rzuci się na nią i udusi. Jednak po kilku sekundach on także dostrzegł komizm sytuacji i… zawtórował jej!

Jak śmiech zmienia twarz – pomyślała Leith. Serce jej zatrzepotało leciutko na widok roześmianych ust, które zawsze lubiła – niezależnie od ich właściciela. Odwróciła się pospiesznie i skierowała ku tylnemu wejściu do budynku. Poszedł za nią, co niezbyt ją zaskoczyło.

– Wejdź… jeśli właśnie nie miałeś zamiaru tego zrobić – zaprosiła.

– Jaka miła! – mruknął.

Leith domyśliła się, że powód jego długiego dyżuru pod jej domem pozna dopiero wtedy, gdy wpuści go do środka. Grzeczność nic nie kosztuje.

– Umieram z głodu – powiedziała już w przedpokoju. – Sądzę, że ty też nic nie jadłeś.

Jeśli nawet Naylor był zaskoczony tym niespodziewanym zaproszeniem, nie okazał tego.

– Czy mam nakryć do stołu? – zapytał.

Pół godziny później siedział na kanapie, pogrążony w lekturze prenumerowanego przez Leith czasopisma finansowego. W kuchence mikrofalowej rozmrażał się sernik, a w piekarniku grzało się lasagne domowej roboty. Leith uciekła na chwilę do sypialni, dopiero tam zdała sobie sprawę z tego, co wyprawia. Zaprosiła go na kolację! Na litość boską, można by pomyśleć, że ma ochotę na jego wizytę!

Wiedziała dobrze, że to niemożliwe. Jeśli nawet zapomni o tym, czego już przez niego doświadczyła, to i tak skoczą sobie do oczu, zanim kolacja dobiegnie końca! Wzruszyła ramionami i poszła do kuchni, aby przygotować sałatkę.

Była w trakcie przyprawiania sosu, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi. Przez krótki, słodki moment miała nadzieję, że to Sebastian wrócił do domu. Sebastian jednak miał klucz. Rosemary także jeszcze nie wróciła, a skoro Naylor wspomniał, że Travis przyjechał z Włoch… cóż, istniała spora szansa, iż niespodziewanym gościem jest właśnie kuzyn Naylora.

O, niech to! – pomyślała. Dzwonek rozległ się ponownie. Co teraz robić, u licha? Naylor myśli, że Travis jest jej kochankiem, a ona nie może zaprzeczyć, żeby nie wciągnąć w to Rosemary.

Wybiegła z kuchni otworzyć drzwi. Okazało się, niestety, że zastanawiała się zbyt długo, bo kiedy dotarła do przedpokoju, ujrzała Naylora, chmurnego i zimnego jak góra lodowa. On także domyślił się, że nieoczekiwanym gościem jest Travis i zdecydował się otworzyć drzwi osobiście. Leith była w zbyt poważnych opałach, aby jeszcze wściekać się na jego swobodę.

– Dobry Boże! A ty co tu robisz?! – usłyszała i rozpoznała głos zaskoczonego Travisa.

Jeżeli spodziewała się, że Naylor zawaha się albo zrobi unik teraz, kiedy nadeszła chwila realizacji jego planu, spotkał ją gorzki zawód. Udowodnił za to, że rzeczywiście bardzo troszczy się o swoją rodzinę.

– Cześć, Travis – zawołał wesoło. – Chodź, Leith jest w kuchni, przygotowuje mi kolację.

To całkiem niegłupia myśl – doszła do wniosku Leith i cichaczem wróciła do kuchni, równie szybko, jak z niej wybiegła. Nie zdziwiła się także, kiedy po chwili pojawił się Naylor, ciągnąc za sobą Travisa.

– Travis! Jak miło cię widzieć – powiedziała z uśmiechem, nie zwracając uwagi na surową minę Massinghama.

Travis wydawał się niezdolny wymówić słowa, więc, aby przerwać niezręczne milczenie, dodała:

– Chyba uda mi się z tego lasagne wycisnąć trzy porcje, jeśli…

Na szczęście Travis otrząsnął się już z osłupienia.

– Nie, Leith, dziękuję. Jadłem niedawno. Chciałem… chciałem tylko powiedzieć ci, że wróciłem.

O, moje biedactwo – pomyślała Leith, nagle zdając sobie sprawę, że musiał się bardzo stęsknić za Rosemary. Sądził widocznie, że wróciła i pozwoli zaprosić się na filiżankę kawy.

– Czy miałeś… – Leith chciała zapytać go o podróż, ale Naylor widocznie uznał, że dał im dość czasu na ochłonięcie.

– Mam nadzieję, że to nie moje lasagne tak pachnie spalenizną, kochanie – zauważył. Doprawdy, jego tupet zwalał z nóg!

Pobiegła do kuchni po to tylko, żeby przekonać się, że nic się nie przypala.

– Zobaczymy się w czasie weekendu – mówił Naylor do Travisa. My! – Właściwie przyszedłeś akurat w chwili, kiedy miałem zaprosić Leith do Parkwood. Co o tym sadzisz, Leith?

Starczyło mu odwagi, żeby przywołać ją do porządku.

– Lasagne jest w porządku – wymamrotała, grając na zwłokę i cały czas myśląc o trzech ratach hipotecznych, które musi zapłacić, a których nie zapłaci na pewno, jeśli straci pracę. Nie, nie straci pracy. Będzie tańczyć tak, jak jej zagra pan Naylor Ja-mam-wszystkie-asy Massingham. Zapomni o swoim buncie.

– To brzmi zachęcająco – odparła z uśmiechem. Pomyślała, że prowadząc Travisa w krainę szczęśliwości pali za sobą mosty. No i co z tego? Dobrze, że ma słowo Naylora, jeśli chodzi o pracę.

– Zostawiam was sam na sam z lasagne – odezwał się Travis.

– Zobaczymy się więc w weekend-oznajmiła Leith i nabrała ochoty, żeby zrobić swemu pracodawcy jakiś brzydki kawał, kiedy ten, niby wytrawny pan domu, odprowadził Travisa do drzwi.

Wrócił za chwilę.

– Jak na człowieka, który był zakochany po uszy, przyjął to całkiem dobrze – zauważył z odcieniem podziwu. – Myślałem, że starczy mu męskości, żeby…

Leith miała jednak w głowie zupełnie coś innego.

– Jak śmiałeś zaprosić mnie do Parkwood w jego obecności? – wpadła mu w słowo. – Jak…?

– Wolałabyś, żebym zrobił to za twoimi plecami?

– Naylor odpowiedział agresją na agresję.

– Nie dałeś mi szansy! – wybuchnęła. – Żadnej szansy. Ty…!

– Nie przyszło mi do głowy, że zechcesz odmówić – rzucił znacząco.

Uznał jednak, że nie wyczerpał tematu.

– Możesz powiedzieć „nie", kiedy tylko zechcesz! – syknął po chwili.

Tak, i stracić pracę – pomyślała, kipiąc złością. Świnia! W bezsilnej furii spróbowała zaatakować Naylora od innej strony.

– A co powiedzą rodzice Travisa? – zapytała nieprzyjaźnie.

– Na temat czego?

– Nie sądzisz, że zdziwią się, jeśli to ty przywieziesz mnie do Parkwood, a nie Travis?

– A dlaczegóż to? Travis nie wspomniał w domu ani słowem o pannie Leith Everett. Co prawda, ja także dowiedziałem się dopiero wtedy, kiedy zobaczyłem jego samochód przed twoim domem. O ile dobrze rozumiem takie zachowanie, byłaś dla niego niewiele znaczącą znajomością, na jedną noc.

Oddech u wiązł jej w piersi. Delikatnie powiedziane!

– Dzięki – syknęła przez zaciśnięte zęby. Zaraz wciśnie mu to lasagne do gardła, zamiast na talerz.