Выбрать главу

On chyba też stracił apetyt, bo wyszedł z kuchni, nie zaszczyciwszy spojrzeniem nieszczęsnego lasagne.

Nie mogła się doczekać, żeby zatrzasnąć za nim drzwi. Pobiegła do przedpokoju. Zwrócony tyłem do niej położył dłoń na klamce i właśnie wówczas wpadł mu w oko kapelusz Sebastiana. Zatrzymał się i spojrzał na Leith, która w wojowniczej postawie stała na progu, najwyraźniej czekając na jego wyjście.

Nagle kapelusz ze świstem pomknął w jej kierunku. Złapała go odruchowo.

– Pozbądź się tego! – rozkazał Naylor i wyszedł. Kapelusz Sebastiana wisiał spokojnie na swoim miejscu, kiedy na drugi dzień rano Leith wychodziła do pracy. Wciąż jeszcze była wściekła na Naylora. Jak on śmiał pomyśleć, że mogłaby być dla kogoś przygodą na jedną noc…? Nawet, jeśli wydawało mu się, że ma na to niezbity dowód. To… zabolało.

Buntowała się przeciwko niemu całe popołudnie. Arogancka małpa, myślała, piekląc się w duchu i miała szczerą nadzieję, że wczoraj poszedł do łóżka z pustym żołądkiem. Chociaż nie. To nie w jego stylu.

W krótkich przerwach, między jednym napadem buntu a drugim, zastanawiała się, czy istotnie miał zamiar zabrać ją do Parkwood.

Około czwartej po południu dostała odpowiedź na swoje wątpliwości. Zadzwonił telefon. Słuchawkę podniósł Jimmy.

– Do ciebie – oznajmił tak służbiście, że od razu wiedziała, iż na drugim końcu linii musi być ktoś ważny.

Przypuszczała, że to jeden z wysoko postawionych urzędników firm, z którymi miewała kontakty. Dziwne było jedynie to, że Jimmy nie wymienił nazwiska.

– Leith Everett – oznajmiła służbiście.

– Bądź gotowa jutro o jedenastej! – polecił głos, który poznałaby wszędzie. Ton nie był ani na jotę przyjemniejszy niż ostatniej nocy.

– Tak, proszę pana! – odparła krótko i cisnęła słuchawkę na widełki.

Do diabła z nim, niech go piekło pochłonie! – myślała ze złością, kiedy pochwyciła spojrzenie Jimmy'ego. Od razu stwierdziła, że jej asystent wie, kto dzwonił. Wyraz twarzy chłopca świadczył o palącej go ciekawości. Bo niby dlaczego sam wielki szef firmy miałby dzwonić do niej osobiście? Jeżeli jeszcze Jimmy przypomni sobie, że pan Massingham chciał rozmawiać z nią w zeszły poniedziałek, to Bóg jeden wie, co jego płodna wyobraźnia może wykombinować!

Jimmy otworzył usta, ale Leith uznała, że należy położyć kres wszelkim spekulacjom z jego strony.

– Nie pytaj! – ostrzegła surowo.

Zamknął usta. Nagle na jego twarzy wykwitł szeroki uśmiech.

– Nawet mi się nie śniło, słowo daję, Leith! – odparł.

Leith pracowicie sortowała swoją garderobę. Stwierdziła ze zdziwieniem, że choć do tej pory nigdy nie miała trudności z podjęciem decyzji, tym razem naprawdę nie wie, co ma wziąć ze sobą do Parkwood. W dalszym ciągu nie była zupełnie przekonana do tej podróży i nieraz zadawała sobie pytanie, po co w ogóle to robi. Odpowiedź przyszła niemal natychmiast, nieuchronna i niezmienna – praca i hipoteka.

Wielkie nieba! – pomyślała i nagle straciła cierpliwość do samej siebie. Przecież to tylko na jedną noc, do diabła! Chwyciła ulubioną suknię i włożyła ją do walizki wraz z jakimiś spodniami i swetrem, na wszelki wypadek. Nagle odezwał się telefon.

– Tu Travis… czy jesteś sama?

Leith zrozumiała jego wahanie, natknął się tu przecież ostatnio na swojego ukochanego kuzyna…

– Tak, jestem sama – odpowiedziała.

– Zdębiałem, kiedy wczoraj Naylor otworzył mi drzwi – stwierdził Travis, uważając to za coś zupełnie naturalnego.

– Ja… często spotykam się z nim… od jego pierwszej wizyty – wykrztusiła Leith, a nieubłagane “jeśli zależy ci na pracy" znowu zadźwięczało jej w uszach.

– Zdążyłem to zauważyć, w końcu pracujesz w tym samym budynku i w ogóle. Naylor musi naprawdę myśleć o tobie poważnie – zauważył Travis, jakby chciał dać jej uczciwej naturze jeszcze jeden twardy orzech do zgryzienia. – A co ty o nim sądzisz?

– J-jeszcze za wcześnie o tym mówić – zdołała wykrztusić. – Dlaczego sądzisz, że myśli o mnie poważnie?

– Nigdy przedtem żadnej kobiety nie przyprowadził do domu – szybko odparł Travis i dodał ciepłym głosem: – Tak się cieszę, że to właśnie ty, Leith.

– Och, Travis! – wybuchnęła bezradnie.

– Wiem, wiem, jeszcze za wcześnie o tym mówić… ale gdybyś miała jakieś wątpliwości, nie dopuściłabyś, aby sprawy zaszły tak daleko. Znam cię przecież.

Leith nie wiedziała, jak na to zareagować.

– Wiem, że to dla ciebie trudny okres – ciągnął Travis, wyraźnie przytłoczony własnymi problemami. -Wiem też, że nienawidzisz okłamywać Naylora, choć mam nadzieję, że już nie będziesz musiała tego robić… ale, czy mogę dalej liczyć na twoją dyskrecję?

Leith zawahała się i miała ogromną ochotę wyjaśnić mu wszystko. Już otworzyła usta, by opowiedzieć o swojej umowie z Naylorem, ale ze zdumieniem stwierdziła, że nie jest w stanie tego zrobić.

– Mogę na ciebie liczyć, Leith? – nalegał Travis.

– Oczywiście i dobrze o tym wiesz – odparła, odkrywając, zeTravis ma ochotę na zwierzenia. Wczoraj wieczorem dzwonił do mieszkania Rosemary kilka razy, aż wreszcie doszedł do wniosku, że jego ukochana musi wciąż jeszcze być u rodziców.

– Nie miałem odwagi zadzwonić do niej wprost – wyjaśnił. – Przyszedłem do ciebie, ponieważ miałem nadzieję, że zadzwonisz do Rosemary w moim imieniu, a gdyby jej rodziców nie było w domu, pozwolisz mi z nią porozmawiać. Pewnie uznasz mnie za bezczelnego typa?

Biedny Travis – pomyślała Leith, czując, jak wzbiera w niej współczucie.

– Wcale nie uważam cię za bezczelnego typa – odezwała się łagodnie.

– Jeśli jesteś pewna… – zaczął i nagle zamilkł. – Nie zadzwoniłabyś do Rosemary teraz? Powiedz jej tylko, że o niej myślę.

Porozumiała się z przyjaciółką natychmiast po zakończeniu rozmowy z Travisem. Przekazała jej wiadomość.

– To miło – odparła Rosemary i Leith zrozumiała, że jej rozmówczyni nie jest sama.

Idąc do łóżka miała pretensje do całego świata. Bardzo lubiła Rosemary i doceniała jej delikatność w stosunku do rodziców, Travis jednak był niezwykle cierpliwy… czy teraz nie mogłaby go wyciągnąć z piekła, w którym tkwi?

Ona sama także przeżywała katusze, kiedy w sobotę rano czekała na Naylora. I znowu powracało natrętne pytanie: dlaczego, u licha, tak pokornie poddawała się jego władzy? Nie znajdując odpowiedzi poczuła, że znowu się buntuje.

Bunt ten podpowiadał jej, by uczesała włosy w stylu starej panny i włożyła grube okulary, kiedy pojawi się Jego Lordowska Mość. Jeżeli w końcu tego nie zrobiła, to nie z obawy przed grubiańskimi uwagami, którymi mógłby… nie, nie mógłby – poprawiła się w myśli – którymi zasypałby ją zaraz przy drzwiach. Raczej dlatego, że uważała, iż ten weekend będzie wystarczająco trudny bez prowokowania tego potwora zaraz na wstępie.

Naylor nie kazał jej długo czekać. Zadzwonił do jej drzwi tuż przed jedenastą.

– Dzień dobry – przywitała go sztywno i zaprowadziła do salonu. Miała zamiar zadać mu kilka pytań, zanim udadzą się gdziekolwiek.

Wzięła głęboki, uspokajający oddech i na moment wyzbyła się furii, gdy pochwyciła spojrzenie obejmujące jej zgrabną sylwetkę w eleganckim białym kostiumie z granatowymi lamówkami. Był ubrany z większą swobodą niż ona. Leith doszła do wniosku, że jeśli w garniturze prezentował się dobrze – ba, wspaniale! -to w tym niedbałym stroju jego wysmukła postać nabierała jeszcze większego wdzięku.

– Spakowałam torbę na jedną noc, ale przed wyjazdem… – zaczęła ostro, w tej jednak chwili przekonała się, że i on także ma coś do powiedzenia – i powie to, choćby miał jej przerwać w pół słowa.