Выбрать главу

– Co powiedziałaś Travisowi? – rzucił.

– Kiedy? – zapytała, czując, że jej ręce już zaciskają się w pięści, a rozmawiali niecałe pięć minut!

– Chcesz powiedzieć, że nie kontaktował się z tobą od ostatniego czwartku?

– Chciałbyś sprawozdania punkt po punkcie? – zapytała, uznając, że najlepszą obroną jest atak. – A może wystarczy ci to, że Travis sądzi, iż jestem zakochana w tobie po uszy.

Naylor przez chwilę przyglądał się jej w milczeniu i bardzo nieprzyjaźnie.

– Gdzie twoja torba? – zapytał, wierny zasadzie, że odpowiada wyłącznie na wybrane pytania.

– Chwileczkę!

Nie miała zamiaru ruszyć się z miejsca, dopóki nie uporządkuje paru spraw.

– Czy to w porządku, że zapraszasz mnie do domu państwa Hepwood? – zagadnęła, wytrzymując jego złowieszcze spojrzenie.

– Na wszelki wypadek informuję cię… choć pewnie i tak o tym wiesz, że mieszkam z wujostwem od dziesiątego roku życia. Ich dom jest moim domem- stwierdził lodowatym tonem. – Zraniłbym ich do żywego, gdybym myślał inaczej.

Leith mogła to sobie wyobrazić. Przyszło jej do głowy następne pytanie, na które wprawdzie znała odpowiedź, ale postanowiła je zadać.

– Ale nie mieszkasz z nimi przez cały czas?

– Wygodniej mi we własnym mieszkaniu w mieście – odparł krótko.

No pewnie – pomyślała Leith, ale nie mogła pojąć, dlaczego nagle odezwało się w niej coś, co dziwnie przypominało zazdrość. Wyobraziła sobie bowiem rząd blondynek defilujący przez jego mieszkanie.

– I jakże mnie przedstawisz? – zagadnęła kwaśno.

– Jako moją dziewczynę… a jakżeby inaczej?

– Nie masz wyrzutów sumienia, że ich oszukujesz?

– Po tym wszystkim, co dla mnie zrobili – syknął wściekle – miałbym więcej wyrzutów sumienia pozwalając, by ich najmłodszy, ukochany syn zrujnował sobie życie, uganiając się za jakąś…

– Czy ktoś już powiedział ci, jak bardzo jesteś odrażający? – zawołała gniewnie… i doszła do wniosku, że może powtarzać obelgi do upadłego, a jego to nawet nie dotknie.

Nagle jednak gburowaty nastrój Naylora ulotnił się, a jego miejsce zajęła wszechobecna drwina. Kołysząc się na piętach zajrzał w ciskające pioruny zielone oczy.

– Ależ ty jesteś piękna, kiedy się wściekasz! – zawołał przekornie.

Parkwood był to duży dom, położony w uroczej posiadłości otoczonej lasami i polami. Leith uznała go za bardzo idylliczne miejsce. Przyjechali na około dwadzieścia minut przed lunchem, co wystarczyło akurat na ogólną prezentację. Potem Leith zdążyła jedynie obejrzeć swój pokój i umyć ręce, zanim dołączyła do Naylora, Cicely i Guthrie Hepwoodów oraz Travisa. Wbrew własnym oczekiwaniom spodobała jej się atmosfera tego domu.

– Naylor powiedział mi, że jesteś jedną z jego najlepszych pracownic – zauważyła podczas jedzenia Cicely Hepwood, schludna, miła kobieta.

Leith posłała Naylorowi wymowne spojrzenie. Siedział tuż obok niej i na to oczywiste kłamstwo nawet nie zaróżowiły mu się uszy! W końcu w jej oddziale było wielu starszych stażem pracowników.

– Pewnie dlatego polecił szefowi działu pilnować, żebym nie miała za dużo wolnego czasu – odparła swobodnie. Przyszło jej na myśl, że rosnąca sterta dokumentów na jej biurku może być zasługą jego troskliwości. Spojrzała na niego jeszcze raz – tym razem to on jej się przyglądał.

– Czy to prawda? – zapytała. Myśli musiała mieć wypisane na twarzy, bo bez trudu pojął, o co jej chodzi i nawet się uśmiechnął.

– Miałaś o tym nie wiedzieć… zrobiłem to, żeby nie przychodziły ci do głowy żadne głupie pomysły.

Ty diable! – pomyślała, ale uśmiechnęła się także, ponieważ byli w towarzystwie. Doskonale pojęła, co chciał przez to powiedzieć. Uważa widocznie, że jeśli zadba o to, by nie brakowało jej pracy ani w biurze, ani w domu, to nie będzie miała dość czasu na spotykanie się z Travisem.

– Biedna Leith – wtrącił się Travis. – Naylor próbuje zrobić z ciebie pracusia.

Leith pochwyciła ostre spojrzenie, jakie Naylor posłał kuzynowi.

– Nie ma szans – zaśmiała się beztrosko i szybko zmieniła temat, chwaląc wino, które doskonale pasowało do posiłku. – Czy ten gatunek wina też pan importuje, panie Hepwood?

Wszyscy mieli w tym momencie nieco rozbawione miny i napięcie, które wyczuwała, zniknęło w magiczny sposób.

– Mój wuj nie pozwoliłby nigdy, żeby na jego stole znalazło się wino z innej piwnicy, niż jego własna – dobrodusznie wyjaśnił Naylor.

Posiłek dobiegł końca w przyjemnym nastroju.

Kilka minut spędzili na dyskusji nad tym, czy Cicely Hepwood powinna odwołać wizytę w szpitalu u chorego przyjaciela, którą mieli zaplanowaną na popołudnie.

– Nie możesz tego zrobić! – stwierdził Naylor. – Nie wiedzieliście o wizycie Leith. A poza tym oboje mamy zamiar wybrać się na spacer.

To akurat było dla Leith nowiną, ale nie chciała pozwolić, by jej gospodarze zawiedli chorą osobę.

– Właśnie to planowaliśmy – potwierdziła. Już w chwilę potem Cicely powiedziała, że wyjeżdżają za pół godziny.

– A ty co będziesz robił, Travis? – zapytała młodszego syna z odcieniem niepokoju. Leith rozpoznała ten nastrój z czasów, gdy jej matka usiłowała być równie taktowna wobec Sebastiana.

Niecierpliwie czekała na odpowiedź. Miała wielką ochotę zaprosić Travisa, by towarzyszył jej i Naylorowi, ale jedno spojrzenie na partnera wystarczyło, by przekonać ją, że jeśli to zrobi, gorzko pożałuje.

– Coś tam będę robił – odpowiedział Travis.

– A… będziesz na kolacji? – ostrożnie zagadnęła matka.

– Chyba się o mnie nie martwisz, mateczko? Cicely zaśmiała się wesoło.

– Idę na górę – oznajmiła. – Muszę się przebrać. Leith pomyślała, że to pomysł godny naśladowania, jeśli Naylor rzeczywiście chce ją zabrać na spacer.

– Przepraszam – bąknęła i wraz z gospodynią opuściła pokój.

Przebrała się w spodnie, lekki sweter i buty na płaskim obcasie. Jak dotąd sprawy toczyły się lepiej, niż przypuszczała. Och, nie przeoczyła ani jednego spojrzenia, które posyłał jej Naylor, gdy zwracała się do Travisa… no, ale chyba nie sądził, że będzie go ignorować.

Kiedy w dwadzieścia minut później zeszła ze schodów, Naylor już na nią czekał. Objął wzrokiem całą jej postać, kończąc dopiero na czubkach miękkich pantofli. Z pewnością ma zamiar wywlec ją na jakąś potworną, dziesięciomilową wędrówkę. Dziwne, że serce zatrzepotało jej tak nagle… Owszem, to prawda, sporo czasu upłynęło od dnia, kiedy po raz ostatni przeszła dziesięć mil… a nawet pięć – usprawiedliwiała to trzepotanie.

– Gotowa? – zapytał raczej uprzejmie, a jej serce wykonało kolejny dziwny skok.

– Czy mówimy komuś do widzenia? – zapytała.

– Jeśli masz na myśli Travisa, to możesz o nim zapomnieć – burknął gniewnie.

Bez słowa wyminęła go i pomaszerowała naprzód. Zrównał się z nią już po paru krokach.

– Miniemy stajnie, skręcimy i przetniemy pole – oznajmił.

– Wspaniale!

Następne dziesięć minut upłynęło w całkowitym milczeniu. Leith zatopiła się we własnych myślach. Naylor doskonale zna te tereny, zapewne bawił się tu, kiedy był dzieckiem. Wchodził na drzewa, pływał w rzece… nagle przypomniała sobie coś. Jego rodzice zginęli, kiedy miał zaledwie dziesięć lat. Wrogość w jej sercu rozpłynęła się w nagłej fali współczucia. Po śmierci rodziców chyba raczej nie czuł pociągu do wspinania się na drzewa, ani do pływania.

– Naylor – zwróciła się do niego i na moment jego ból stał się jej własnym.

– Ona wie, jak mam na imię! – zauważył złośliwie. Leith w tej samej chwili zdała sobie sprawę, że po raz pierwszy zwróciła się do niego po imieniu.