Выбрать главу

Leith wzięła z jego rąk zwinięty w kulę ręcznik i pomyślała, że kubek mocnej kawy dobrze by mu zrobił. Alkohol rozwiązał Travisowi język, mówił nieprzerwanie. Postawiła przed nim kawę, a on wyrzucał z siebie wszystko, co rozdzierało mu serce od chwili, gdy jego oczy po raz pierwszy spoczęły na Rosemary. Leith nie czuła zakłopotania, jedynie smutek, że miłość do jej przyjaciółki doprowadziła Travisa do tego stanu. Bojąc się stracić nawet tę drobną szansę, jaką miał u Rosemary, milczał, choć chciałby krzyczeć o swej miłości na cały świat. Tak bardzo pragnął opowiedzieć o niej swojej rodzinie, ale Rosemary zamierała w strachu na samą wzmiankę o takiej możliwości. Wreszcie przyrzekł jej uroczyście, że poza tym domem imię jej nigdy nie padnie z jego ust.

– Wczoraj wreszcie poczułem, że zwariuję, jeśli coś się nie zmieni. Zadzwoniłem do niej i powiedziałem, że chcę z nią porozmawiać na osobności – zamilkł, myślami błądząc o całe mile stąd.

– Rosemary nie chciała się z tobą spotkać? – domyśliła się Leith.

Potrząsnął głową.

– Idiota ze mnie. Byłem na tyle głupi, żeby nalegać, chciałem ją przyprzeć do muru i powiedziałem… powiedziałem… o Boże, musiałem zupełnie zwariować… że jeżeli nie mogę zobaczyć się z nią na osobności, to nie chcę jej już nigdy widzieć.

– Och,Travisie – współczująco szepnęła Leith. – A co na to Rosemary?

– Nic – odparł drżącym głosem. – Odłożyła słuchawkę, a ja zrozumiałem – odetchnął spazmatycznie – że wszystko skończone.

– Tak mi przykro – były to jedyne słowa, które przyszły jej na myśl. Nagle Travis dźwignął się z miejsca i zaczął mamrotać coś o powrocie do Essex.

– Gdzie twój samochód? – zawołała z niepokojem, kiedy zrobił kilka niepewnych kroków w stronę drzwi.

– Na zewnątrz… jak mi się zdaje.

Deszcz wciąż bębnił o szyby i Leith szybko podjęła decyzję. To naprawdę nie była noc, w którą można było wypuścić zamroczonego alkoholem przyjaciela. A już na pewno nie powinien prowadzić samochodu w takim stanie.

– Lepiej odpocznij trochę – powiedziała, prowadząc go do pokoju. Był jej za to wdzięczny, sądząc po tęsknym spojrzeniu, jakie rzucił w stronę kozetki.

– O, tym razem chyba znajdzie się coś lepszego – zauważyła i wymanewrowała go z salonu do sypialni Sebastiana.

W kwadrans później Travis spał słodko, jak niemowlę. Leith pomogła mu zdjąć marynarkę, krawat i buty, mając jedynie nadzieję, że nic mu nie będzie, jeśli prześpi się w wilgotnych spodniach i koszuli. Okryła go kołdrą, a marynarkę powiesiła na wieszaku w przedpokoju, obok myśliwskiego kapelusza, który Sebastian zostawił przed wyjazdem do Indii.

Sama także położyła się do łóżka. W sumie nie był to aż tak nudny wieczór, pomyślała z ironicznym humorem, który jednak zniknął jak zdmuchnięty, gdy powróciła myśl o hipotece.

Usiłowała zająć głowę czymś innym, rozmyślając nad swą pracą u Vaseya. Dobrze się złożyło, że Jimmy Webb jest jej asystentem. Wspomnienie Jimmy'ego przywiodło jej na myśl piątkową informację – Jimmy zarzekał się, że to święta prawda – że grube ryby od Massinghama już w poniedziałek przeprowadzają się do nowego skrzydła. A to nie wszystko. Jeśli wierzyć Jimmy'emu, przeprowadzał się tam także sam wielki Massingham, władca całego imperium.

Leith nie sądziła, że kiedykolwiek spotka człowieka tak wysoko postawionego. Miała jedynie nadzieję, że jej posada jest bezpieczna. Smutno wyglądałaby jej część hipoteki, gdyby straciła tę dobrze płatną pracę. O części Sebastiana lepiej w ogóle nie wspominać.

Myśli zaczęły jej umykać i mocno zasnęła. Obudził ją natarczywy dźwięk dzwonka, który ktoś bez przerwy naciskał. Zaspana wstała z łóżka, po drodze owijając się szlafrokiem i zapalając światła.

– Co się dzieje, do licha? – zwróciła się z gniewem do stojącego w drzwiach wysokiego, ciemnowłosego nieznajomego.

Nie odpowiedział, zdjął tylko palec z przycisku dzwonka i przyglądał się jej bez uśmiechu, obejmując spojrzeniem potargane kasztanowe włosy i śliczną, zaróżowioną od snu twarz. Obserwował jej delikatne rysy, przesuwając przenikliwy wzrok po zgrabnej figurze, uwydatnionej przez bawełniany szlafrok. Swą niespieszną inspekcję zakończył na obnażonych palcach stóp Leith.

Ona jednak miała dość. Nikt nigdy nie przyglądał się jej tak dokładnie.

– Dobranoc – prychnęła i chciała zatrzasnąć mu drzwi przed nosem… ale zablokował je stopą.

– Co… – zaczęła, już zupełnie trzeźwa, czując pierwsze dotknięcia zimnych igieł strachu.

– Szukam Travisa Hepwooda – wycedził wysoki mężczyzna. Choć nie wyglądał przez to ani trochę łagodniej, znajome nazwisko zmniejszyło jej lęk.

– Travis… – urwała, czując jak jej wrodzona rezerwa rozpływa się bez śladu. Nagle zapragnęła chronić Travisa, który nie był w stanie sam obronić się przed tym człowiekiem, najwyraźniej wściekłym z jakiegoś powodu. Na to przynajmniej wyglądał.

– Po co? – zawołała ostro, a kiedy nie uzyskała odpowiedzi, dodała: – Kim pan jest?

Nie dowiedziała się wprawdzie nazwiska nocnego gościa, ale doznała ulgi, kiedy odpowiedział:

– Jestem jego kuzynem. – I dodał, rozpraszając resztę jej wątpliwości: – Gdyby cię to interesowało, jego matka odchodzi od zmysłów ze strachu o niego. To ona mnie tu przysłała.

Myśli Leith natychmiast skupiły się na jej własnej matce, która, gdyby chodziło o Sebastiana, też szalałaby z niepokoju.

– Proszę, niech pan wejdzie – odezwała się i cofnęła do przedpokoju. Mężczyzna, który na oko miał około trzydziestki, wszedł do środka. Jego oczy natychmiast powędrowały do wieszaka na płaszcze. Domyśliła się, że rozpoznał wiszącą tam marynarkę.

– Gdzie twoja sypialnia? – rzucił ostro.

Usta Leith otworzyły się ze zdumienia: ten facet myśli, iż spała z Travisem. W tej samej chwili doszła do wniosku, że ma już serdecznie dość pyskatego gościa. Próbowała jedynie pomóc Travisowi w ciężkich chwilach i proszę, jaka ją za to spotyka nagroda!

– A kto powiedział, że on chce wyjść? – warknęła, kiedy gwałtownie zerwał marynarkę z wieszaka.

Kuzyn jednak miał wstręt do odpowiadania na pytania inne niż te, które sam uważał za stosowne. Zignorował ją i agresywnie zapytał:

– Naprawdę zależy ci na Travisie?

– Nie mam najmniejszego zamiaru wychodzić za niego, jeśli o to panu chodzi – odparła najspokojniej, jak mogła. Domyśliła się, że została posądzona o pobudki wyłącznie materialistyczne. Ktoś przecież musiał zapłacić za to eleganckie mieszkanie w dobrej dzielnicy. Kuzyn, zdaje się, wiedział dokładnie, kto wykłada pieniądze na ten cel.

Furia, jaką wywołał w niej ten diaboliczny facet, osiągnęła szczyt, kiedy zwrócił się po raz kolejny:

– Przyczepiłaś się do niego na chwilę, bo regularnie płaci czynsz, co? – syknął, tak przekonany o słuszności swego domysłu, że nawet nie zażądał odpowiedzi.

Mimo to odpowiedziała:

– Nie wynajmuję tego mieszkania. Kupuję je! – rzuciła. Nigdy dotąd nie spotkała równie obrzydliwego typa. Jednym tchem rzuciła mu w twarz informację, ile wynosi hipoteka mieszkania i już chciała dać upust kolejnej fali wściekłości, kiedy wpadł jej w słowo:

– Masz jakiś własny dochód?

Wyraźnie dawał do zrozumienia, że ma prawo to wiedzieć!

– Pracuję! – syknęła Leith, mierząc go nieprzyjaznym wzrokiem, a jej zielone oczy ciskały błyskawice.

– Pracuję, cholernie ciężko haruję na każdego pensa, jakiego dostaję!

Objął aroganckim spojrzeniem jej płonącą twarz.

– Święcie w to wierzę – oznajmił zwięźle i wyniośle. Nigdy dotąd Leith nie miała takiej ochoty kogoś uderzyć. Odwróciła się szybko i pomaszerowała do pokoju Sebastiana. Kuzyn Travisa podążył za nią. Leith szybko zapaliła światło. Travis poruszył się we śnie i otworzył jedno nieprzytomne oko. Wzrok Leith jednak powędrował w bok. Widocznie w ciągu nocy zrobiło mu się gorąco i w zamroczeniu pozbył się ubrania, które leżało teraz na podłodze.