– Powiedział, że Emily jest… w szufladzie.
Wolno skierowała się do białych metalowych drzwi w głębi prosektorium.
Kaldak dopadł ich przed nią. Pchnął je.
W ścianie w głębi pomieszczenia zobaczyła dwie szuflady lodówki. Głęboko zaczerpnąwszy tchu, zmusiła się, by do nich podejść.
– Tylko dwie. Dobrze. Przynajmniej nie zmitrężymy czasu. – Kaldak zatrzymał się przy szufladzie z lewej strony. – Chyba powinnaś wiedzieć, że Esteban otrzymał dziś rano wynik sekcji zwłok.
Zatrzymała wzrok na jego twarzy.
– Twierdziłeś, że nie wiesz, czy…
– Nie wiem, kogo dotyczyły. Nie zadaję Estebanowi pytań. – Jego twarz była wyprana z uczuć. – Widziałaś kiedyś ciało po sekcji?
Pokręciła głową.
– Nieprzyjemny widok. Nie chcę, żebyś mi tu zemdlała i żebym potem musiał cię stąd wynosić.
Za nic, to by zburzyło jego plany. Ujął uchwyt szuflady.
– Ja zajrzę. Zatrzymała go.
– Nie ufam ci.
Wzruszył ramionami i odsunął się.
– Jak sobie życzysz.
Jeszcze raz głęboko zaczerpnęła tchu i sięgnęła po uchwyt. Szuflada łatwo się wysunęła.
Pusto.
Ogarnęła ją ulga. Zasunęła szufladę i podeszła do drugiej.
Boże, spraw, żeby ta też była pusta, modliła się żarliwie. Czuła na sobie wzrok Kaldaka, gdy sięgała do uchwytu.
Oby tamto okazało się kłamstwem.
Błagam…
Szuflada wysunęła się równie lekko jak pierwsza.
Ale nie była pusta.
W żołądku Bess się zagotowało i błyskawicznie odwróciła się od lodówki. Ledwo zdążyła do umywalki w pomieszczeniu obok, nim zwymiotowała.
– Ostrzegałem cię, że to niepiękny widok. – Kaldak stał przy niej, przytrzymywał ją w pasie. – Gdybyś mnie posłuchała, nie musiałabyś…
– Zamknij się.
– To była twoja siostra? Pokręciła głową przecząco.
– Rico.
– Przewodnik.
– Posłałam go do najbliższego miasta, żeby powiadomił stację sanitarno-epidemiologiczną. Kiedy zjawiły się ciężarówki, sądziłam, że mu się udało… Przez myśl mi nie przeszło, że coś mogło mu się stać. Wyjeżdżając z Tenajo, nie był chory. – Odwróciła się twarzą do Kaldaka. – Co mu się stało? To ty go?…
– Nie ruszałem go. Nawet nie wiedziałem, że go przechwycili.
– Mówię ci, że nie był chory – powtórzyła z mocą. – Tak samo jak ja.
– Minęły dwa dni. Jeśli zachorował po wyjeździe z Tenajo, mógł umrzeć w ciągu sześciu godzin od wystąpienia pierwszych objawów.
– Tak szybko? – szepnęła.
– Nawet szybciej, jeśli nie był silny i zdrowy. Był silny. Silny, młody, pełen życia. Wzdrygnęła się na wspomnienie tego Rica, którego zobaczyła w chłodni.
– Nie wiem, czy ci wierzyć.
– Guzik mnie to obchodzi – odparł beznamiętnie. – Ale najprawdopodobniej padł ofiarą zarazy. Inaczej nie byłoby powodów do robienia sekcji. – Odwrócił się od niej. – Opłucz twarz. Masz wyglądać normalnie, kiedy będziemy mijać kontrolę.
Posłusznie odkręciła wodę i zaczęła ochlapywać twarz.
– Otwórz drzwi.
Kaldak wlókł przez prosektorium strażnika z zewnątrz.
– Co robisz?
– Nie chcę, żeby go od razu znaleźli.
Ramieniem pchnął drzwi i pociągnął strażnika do chłodni.
– Nie żyje? Przytaknął.
– Musiałeś go zabić?
– Nie, ale to pewniejszy sposób. – Wyciągnął pustą szufladę, ułożył w niej strażnika i zatrzasnął. – Martwi nie wchodzą w paradę.
Zimny, spokojny, pozbawiony emocji.
– A co z tym drugim?
– Żyje. Związałem go i wsadziłem do schowka na szczotki w korytarzu.
– Dlaczego jego nie zabiłeś?
Wzruszył ramionami.
– To tylko wystraszony mięczak. Nie stanowi zagrożenia. – Wziął ręcznik leżący przy umywalce. – Nie ruszaj się.
– Co ty wy… – Ręcznikiem tarł jej lewy policzek. Odepchnęła jego rękę i cofnęła się. – Przestań.
Rzucił jej ręcznik.
– Potrzyj drugi. Potrzebujesz kolorków. Jesteś za blada. Wszystko musi wyglądać normalnie, wszystko musi iść gładko. Kto by się przejmował trupem wepchniętym do szuflady. Kto by się przejmował Rikiem, którego życie zgasło jak płomyk.
– Rób, co ci mówię. Spadamy stąd. Zostawiłem twoją Josie w wozie. Mogła się obudzić i zacząć płakać.
Josie. Tak, musi myśleć o Josie.
Potarła prawy policzek ręcznikiem, potem rzuciła go na stolik.
Kaldak podniósł ręcznik i schludnie odwiesił na miejsce.
– Ruszamy.
Po paru minutach wrócili do dżipa i dotarli do budki wartowniczej przy wysokiej bramie, zamykającej wyjazd ze szpitala.
– Nie odzywaj się ani słowem.
Kaldak wychylił się, tak że światło latarki, z którą wynurzył się strażnik, padało wyłącznie na jego twarz.
– Otwierajcie bramę.
Strażnik się zawahał.
– Na co czekacie? Znacie mnie – ciągnął Kaldak. – Otwierać bramę.
Wartownik niespokojnie zerknął na Bess i torbę u jej stóp.
– Nie otrzymałem instrukcji, że mam wypuścić kobietę.
– Więc teraz je otrzymujecie. Otwierać bramę. – Uśmiechnął się. – Mam zresztą lepszy pomysł: zadzwońcie do Estebana. Oczywiście, pułkownik bardzo nie lubi, gdy się go wyrywa ze snu. Prawie tak samo jak ja, gdy się mnie zatrzymuje w drodze.
Strażnik pośpiesznie się odsunął i nacisnął dźwignię, otwierając bramę.
Kaldak wcisnął gaz i dżip wyrwał się naprzód. Wrota za nimi się zamknęły.
– Zadzwoni do Estebana? – spytała Bess, sięgając po torbę. Otworzyła suwak i wzięła Josie w ramiona. Dziewczynka ciągle jeszcze mocno spała.
– Niewykluczone. – Silniej wcisnął pedał gazu. – Choć Estebana nie zdziwi, że cię zabrałem. Chciał, żebym czysto załatwił sprawę. Ale bomba wybuchnie, kiedy zobaczą, że nie ma małej, a w kostnicy znajdą strażnika.
Przeszył ją zimny dreszcz. W jej ucieczce niewiele było elementów czystych, gładkich i łatwych. A ona, skończona idiotka, właśnie podróżuje z mordercą.
– Dokąd jedziemy?
Zerknął na nią i odsłonił zęby w uśmiechu.
– Przerażona? Doskonale. Więc siedź i myśl sobie o tym. W tej chwili najchętniej skręciłbym ci kark. Z tego zabitego strażnika jeszcze jakoś bym się wyłgał, ale oczywiście musiałaś zabrać smarkulę, co?
– Owszem, musiałam.
Z niepojętych przyczyn jego złość sprawiła, że strach nieco ustąpił. Po zimnej precyzji, z jaką zabił strażnika, wątpiła, czy groźby stanowiły element jego modus operandi. Gdyby zamierzał ją zabić, po prostu by to zrobił. Przynajmniej taką miała nadzieję.
– Dokąd jedziemy? – powtórzyła.
– Jak najdalej od San Andreas. A teraz śpij. Obudzę cię, gdy dotrzemy na miejsce.
– Sądzisz, że zaufałabym ci na tyle, żeby zasnąć? Właśnie powiedziałeś, że skręcisz mi kark.
– To taka przelotna koncepcja. A ty uznałaś, że nie mówię poważnie, prawda?
Za dobrze w niej czytał. Zaczynała bardziej się obawiać jego spostrzegawczości niż brutalnej siły.
– Uważam, że jesteś zdolny do wszystkiego.
– Tak, to prawda. Więc zamknij się i nie prowokuj mnie.
– Dlaczego mi pomogłeś w ucieczce?
Zacisnął ręce na kierownicy.
– Zawrę z tobą ugodę. Jeśli zamkniesz tę przeklętą gębę i dasz mi pomyśleć, odpowiem ci na pytania, gdy dotrzemy na miejsce.
– To znaczy gdzie?
– Do Tenajo.
Popatrzyła na niego zdumiona.
– Jedziemy do Tenajo? Dlaczego?
– Kiedy będziemy na miejscu.
– Teraz.
– Boże, ależ ty jesteś uparta. – Odwrócił się i popatrzył jej prosto w oczy. – Sądziłem, że będziesz chciała tam wrócić. Ostatni raz widziałaś swoją siostrę w Tenajo.