Ale w tej chwili Josie nie może płakać. Nie teraz. Dla uciszenia dziecka Bess musiała się uciekać do środków uspokajających, zabranych z torby Emily. Dziś jednak pościg był tak intensywny, że nie miała czasu podać małej kolejnej porcji i lek prawie przestał działać.
Poślizgnęła się, upadła, dźwignęła na nogi i znowu upadła.
Przed nią rozciągał się zagajnik, uczepiony stromego zbocza.
Żołnierze zbliżali się do grani.
Jest już prawie przy zagajniku.
Boże, spraw, żeby zdołała się tam ukryć.
Dotarła do drzew.
Nic.
Świerki były cienkie, igliwie rzadkie. Nawet gdyby się wspięła na drzewo, bez trudu by ją wypatrzyli.
Przewrócony pień. Gałęzie rozpostarte na ziemi.
Rzuciła się tam, dała pod nie nura, jak szalona rozgarniając twardą ziemię, by się pod nią ukryć. Suche gałęzie zapewniały baldachim, ale wystarczy się zbliżyć, by ją pod nimi dostrzec. Albo usłyszeć, jeśli nie zapanuje nad chrapliwym oddechem.
Albo jeśli Josie się nie uciszy.
– Proszę, Josie. Błagam, maleńka.
Kwilenie dziewczynki stało się głośniejsze.
Żołnierze się zbliżali. Widać weszli do zagajnika. Rozmawiali.
Oby nie przerywali rozmowy. Może nie usłyszą Josie.
Umilkli.
Wstrzymała oddech.
Josie, dzięki Bogu, ucichła.
Nad nią poruszyło się drzewo.
Przygotowała się na najgorsze.
Nie, wchodzili na pień i przeskakiwali nad nim. Widziała ich nogi, gdy lądowali z drugiej strony.
Josie poruszyła się w zawiniątku.
Nie.
Żołnierze znowu wymieniali uwagi. Źle znosili upał i nie chcieli spędzać całego dnia na wspinaczce. Nie lubili Estebana. To sukinsyn.
Amen.
Josie znowu zakwiliła.
Serce Bess na chwilę przestało bić.
Ptak?
Perez obejrzał się i powiódł wzrokiem po zagajniku.
Pewnie powinni to sprawdzić. Kazano im iść za każdym tropem. Esteban byłby wściekły, gdyby zgubili kobietę. Posłał wszystkich, żeby przeszukiwali te pieprzone wzgórza. Nawet jego. Przejąwszy stanowisko Galveza, Perez wyobrażał sobie, że odziedziczył przyjemną robotę, tymczasem znowu poci się i klnie z innymi, prostymi żołnierzami.
– Widzisz coś? – spytał Jimenez.
Zagajnik tonął w głębokim cieniu. Perez niczego nie wypatrzył. Ale czy coś usłyszał?
Omal się nie przewrócił na tej cholernej, śliskiej skale, gdy zbiegali ze zbocza. Kostka do tej pory go boli. Pieprzyć Estebana. To był ptak.
– Musiałem złapać oddech. – Odwrócił się i podjął wędrówkę w dół zbocza. – Nic nie widzę.
Dziękuję, Panie Boże.
Bess poczuła, jak wszystkie mięśnie jej się rozluźniają, gdy uświadomiła sobie, że żołnierze nie usłyszeli Josie.
Opuścili zagajnik, teraz przeszukują wzgórze, czy nie ma tam śladów jej obecności.
Jeśli uda jej się tu dalej tkwić bez ruchu, jeśli uda się jej zmusić Josie do zachowania spokoju…
Może się im powiedzie.
Żołnierze już prawie zniknęli jej z oczu. Jeszcze chwila, a będzie mogła wstać i poszukać schronienia na noc.
A może lepiej nie ustawać w wędrówce? Ile dzieli ją od wybrzeża? Oddaliła się od Tenajo o dobre czterdzieści pięć kilometrów, czyli zostało jeszcze jakieś trzydzieści.
Trzydzieści kilometrów. Wydaje się to tak niewiele, gdy się je przemierza samochodem. Pieszo to cała wieczność. Niemożliwe, żeby…
Nie jest niemożliwe. Głupia wymówka, bo jest zmęczona. Nie ustąpi. Josie jej potrzebuje. Emily jej potrzebuje.
Dziecko znowu zakwiliło.
– Nie marudź, mała. Idziemy. – Ostrożnie wysunęła się spod drzewa. – Potrzebuję odrobiny pomocy. Zgoda?
Potrzebuje znacznie więcej niż odrobiny pomocy. Ale wykorzysta, co się da.
Zapadał zmrok. Za ciemno, żeby szukać śladów tej cholernej baby. A więc dzisiejszej nocy jeszcze nic jej nie grozi.
Esteban zacisnął pięści i wpatrywał się we wzgórza.
Cztery dni. Ci durnie szukają od czterech dni i ciągle jeszcze jej nie znaleźli. Kaldak zniknął bez śladu, ale żeby nie potrafili schwytać kobiety? Już niemal słyszał, jak się z nich naśmiewa.
Nie, za mocno dociskali Grady, żeby ją bawiło takie polowanie. Dziś po południu zauważyli na skałach krew.
Dlaczego się nie podda?
Czyjaś dłoń zasłoniła jej usta, Bess natychmiast się ocknęła. Ktoś na niej siedział. Pot. Piżmo. Mężczyzna… Żołdacy Estebana. Znaleźli grotę…
Przetoczyła się na bok i z całej siły zamachnęła się pięścią. Trafiła na ciało.
– Nie ruszaj się. Nic ci nie zrobię.
Kaldak!
Znowu uderzyła.
– Do cholery, chcę ci pomóc.
Z posłania, które Bess przygotowała pod ścianą groty, rozległ się przenikliwy płacz Josie. Kaldak znieruchomiał.
– Co, u licha?
Rozluźnił uścisk. Bess szarpnęła się w górę, potem na bok, zrzucając z siebie napastnika, i poderwała się na nogi.
Tylko nie zawal sprawy, powtarzała w duchu. Tylko nie zawal sprawy.
Obróciła się błyskawicznie, waląc dźwigającego się mężczyznę pięścią w brzuch. Chwyciła go za ramię i przerzuciła przez swój bark na ziemię.
Chwyciwszy Josie i biegnąc do wyjścia, usłyszała przekleństwo.
Kaldak podstawił jej nogę. Upadła na lewy bok, instynktownie osłaniając małą. Odepchnęła od siebie dziecko. Kolanem wycelowała prosto w krocze Kaldaka.
Stęknął z bólu, ale przewrócił ją na plecy i wskoczył na nią. Ręce zacisnął wokół jej szyi.
Zabije ją. O Boże, ona nie chce umierać. Z całej siły wbiła paznokcie w jego dłonie.
– Przestań – syknął przez zaciśnięte zęby. – Nie przywykłem do oporu. Mógłbym ci skręcić kark bez najmniejszego… – Głęboko zaczerpnął tchu i powoli rozluźnił uchwyt. – Posłuchaj, nie zamierzam cię skrzywdzić. Nie zamierzam skrzywdzić Josie. Staram się wam pomóc.
– Gadaj zdrów.
– Więc uciekaj. Zachowaj się jak idiotka. Za dzień, może dwa, Esteban cię dopadnie. Teraz znajduje się w obozie, niecałe sześć kilometrów stąd.
Zmierzyła go wzrokiem.
– Skąd wiesz, skoro z nim nie jesteś?
– Tropił cię. A ja jego. Jego łatwiej znaleźć niż ciebie. Pokręciła głową.
– Kiedy ci uciekłam, ściągnąłeś żołnierzy.
– Nie musiałem. Osiem godzin po twojej ucieczce z Tenajo przetrząsali te wzgórza. Gdybym się przyłączył do Estebana, to czybym teraz tu był?
Josie znowu się rozpłakała.
– Potrzebuje cię – powiedział Kaldak. – A nam potrzeba ciszy, ona nie może płakać. Puszczę cię, jeśli obiecasz, że mnie wysłuchasz.
– Zaufałbyś mi?
– Nie, ale uważam cię za inteligentną kobietę, która rozważy wszystkie za i przeciw. Mogę cię wyciągnąć z tych gór.
– Sama sobie poradzę.
– Możliwe. Ale nie wezwiesz śmigłowca, który by cię stąd zabrał. Chcesz przez kolejny tydzień uciekać przed Estebanem i ryzykować, że znów dopadnie Josie?
Znieruchomiała. Śmigłowiec.
– Zejdź ze mnie.
– Wysłuchasz mnie?
– Wysłucham.
Uwolnił ją od ciężaru swego ciała. Usiadła i wzięła Josie na ręce. Dziecko znowu płakało.
– Musi być cicho – powiedział Kaldak. – Wokół obozu krążą strażnicy.
Ostrzeżenie sprawiło, że podejrzliwość Bess nieco osłabła.
– A czego się spodziewasz? Wystraszyłeś ją. – Mocniej przytuliła niemowlę. – Zresztą jest głodna, a poza tym pewnie ma też mokro. – Sprawdziła pieluchę Josie. Wilgotna. – Skończyły mi się pieluchy. Uciekając z Tenajo, złapałam tylko parę, a potem nie miałam czasu ani warunków, żeby je wyprać. Masz coś, co by się nadawało?
– Może. Sprawdzę w plecaku. – Zrzucił bagaż z pleców. – Na to nie byłem przygotowany.