Dotarli do samolotu. Kaldak pchnął ją na podłogę i wskoczył za nią.
– Dawaj, Cass! – krzyknął.
Drzwi były jeszcze otwarte, gdy śmigłowiec wzbijał się do góry.
Jeden z wojskowych podskoczył i chwycił się płóz. Kaldak nadepnął mu na rękę i mężczyzna spadł na ziemię.
Kule dudniły o śmigłowiec.
A jeśli trafią w zbiornik paliwa?
Wreszcie. Są już wysoko nad ziemią. Tu kule ich nie dosięgną.
Popatrzyła na Kaldaka. Skinął głową. Ulga sprawiła, że nogi ugięły się jej w kolanach.
– Krwawisz. – Spoglądał na jej bluzkę. – Dostałaś?
– W bok. Nic wielkiego. Chyba tylko draśnięcie. Zaraz się… O Boże.
Josie zapadła w podejrzany bezruch.
Bess błyskawicznie rozsupłała koc. Był zakrwawiony.
Josie.
– Sukinsyn. Sukinsyn. Sukinsyn. – Łzy płynęły jej po policzkach. – Strzelali do niej. Postrzelili Josie. – Kula, która ją musnęła, musiała przeszyć ciało dziewczynki. – Przeklęci dzieciobójcy.
– Nie żyje?
– Właśnie sprawdzam. Rana. Krew. Za dużo krwi.
– Żyje. Ledwo.
– Uratujemy ją?
– Nie wiem. Znam się na pierwszej pomocy, ale nie jestem lekarzem. Może. Jeśli uda mi się powstrzymać krwotok. – Szybko uwijała się przy dziecku. – Zawieź ją do szpitala.
– Nie mogę was wystawiać na ryzyko. Wylądujemy dopiero…
– Przestań gadać. Guzik mnie obchodzi, dokąd nas zabierzesz. – Popatrzyła na niego surowo. – Po prostu odstaw mnie do jakiegoś szpitala, gdzie uzyskam dla niej pomoc.
Kaldak skinął głową.
– Znajdę coś. Przeszedł do kabiny.
– Sukinsyn – powtórzyła.
Nie mogła pohamować łez. Przysięgała sobie, że już nigdy nie dopuści, by serce tak jej krwawiło. A tymczasem – znowu było to samo, bolało nawet bardziej niż kiedykolwiek.
– Trzymaj się, Josie – szepnęła. – Za dużo udało nam się razem przejść. Nie zostawiaj mnie teraz, dziecino.
– Niedługo lądujemy. – Kaldak wrócił. – Jak się czuje?
– Nieprzytomna. Udało mi się powstrzymać krwotok. Chyba, że jest jeszcze wewnętrzny. Gdzie jesteśmy?
– Nad Zatoką Meksykańską. Zlokalizowałem lotniskowiec, USS „Montana”. Mają lekarza i pełne wyposażenie medyczne. Za dziesięć minut powinniśmy wylądować. – Zawrócił do kabiny pilota. – Albo runąć.
– Jak to?
– Lotniskowce nie lubią nieproszonych gości. Mamy z nimi pewne kłopoty, grożą, że nas zestrzelą. – Obejrzał się przez ramię. – Nie przejmuj się. Ja się tym zajmę.
Mocniej przytuliła Josie. W tej chwili potrafiła się martwić wyłącznie o dziecko. Niech Kaldak zajmie się resztą.
Esteban zaciskał pięści, patrząc na znikające w górze światła śmigłowca.
Uciekła. Wymknęła mu się.
Nie.
Wciągnął powietrze. Głęboko, urywanie.
Kaldak mu ją zabrał. Pewnie sobie wyobraża, że ta suka jest już poza zasięgiem Estebana.
Myli się. Każdą ofiarę zawsze się kiedyś dopadnie. Odnajdzie ją.
– Ściągnij tu telegrafistę, Perez.
Ta kobieta musi umrzeć. Nie ma człowieka, którego nie dałoby się jakoś dosięgnąć.
Bess ukryła twarz w dłoniach. Czuła się całkowicie bezradna.
– Co z dzieckiem?
Podniosła wzrok i zobaczyła Kaldaka, który stanął obok niej, przy łóżku Josie.
– Doktor Caudill zrobił, co w jego mocy – odparła ze znużeniem. – Jego zdaniem, został uszkodzony kręg, ale nie jest specjalistą.
– Chcesz, żebym ściągnął specjalistę?
Uśmiechnęła się krzywo.
– Porwiesz go i przywieziesz na lotniskowiec? Kiepski pomysł. Kapitan Hodgell wcale nie był zachwycony, że tu wylądowaliście. Rzeczywiście, mieliśmy ogromne szczęście, że nas nie zestrzelili.
– W końcu nie wiedzieli, czy śmigłowiec nie jest nafaszerowany dynamitem. – Wzruszył ramionami. – Na więcej wtedy nie było mnie stać.
– To było bardzo dużo. Dziękuję.
– Ty rozkazujesz. Ja słucham. – Przykucnął przed nią. – Nie odpowiedziałaś. Chcesz, żebym poleciał po specjalistę?
Pokręciła głową.
– To może poczekać. I tak nie można operować, póki mała nie będzie w lepszej formie. Może w ogóle z tego nie wyjść, Kaldak.
– Kiedy będziesz wiedziała?
– Za godzinę, dwie. Jeśli jej stan się ustabilizuje…
Popatrzył na dziecko, leżące w prowizorycznym łóżeczku, przerobionym ze szpitalnego.
– Ocknęła się?
– Nie. – Próbowała zapanować nad głosem. – Może już nigdy więcej się nie przebudzić.
– Coś mi mówi, że się przebudzi. Doszła tak daleko. Przeżyła Tenajo. Moim zdaniem, śmierć nie jest jej pisana.
– A kula była jej pisana? – odparowała Bess. – To maleństwo. Bóg nie powinien dopuszczać, by coś takiego…
– Ciii… – Przykrył dłonią jej rękę. – Nie oskarżaj Boga. Raczej Estebana.
– Obwiniam Estebana. Najchętniej bym go spaliła na stosie.
– To całkowicie zrozumiałe. – Wypuścił jej rękę, wyprostował się i ruszył do drzwi. – Zaraz wrócę. Powinnaś coś zjeść, ale wiem, że cię nie zmuszę, więc przyniosę, chociaż kawę. Przed nami może być długie czekanie.
– Nie musisz czekać ze mną. Nic nie poradzisz.
Zatrzymał się w drzwiach.
– Nie robię tego dla ciebie. Sądzę, że Josie będzie wiedziała, że tu jestem. Zaraz wracam.
Dopiero po czterech godzinach funkcje życiowe Josie się ustabilizowały. Godzinę później otworzyła oczy.
– Uśmiecha się – szepnęła zdumiona Bess.
– Mówiłem ci, że ona chce przeżyć. – Kaldak musnął policzek niemowlęcia. – Niektóre rzeczy są nam pisane.
– Nie mam nastroju do filozofowania. Ciągle jeszcze nie wiem, czy w ogóle kiedyś postawi pierwszy krok.
Ale w duszy kipiały jej ulga i radość. Przynajmniej Josie przeżyje.
– Doktor Caudill twierdzi, że najlepszym specjalistą od uszkodzeń kręgosłupa jest doktor Harry Kenwood ze szpitala Johnsa Hopkinsa – powiedział Kaldak. – Załatwiłem awionetkę, która jutro rano nas tam zawiezie.
– Serio?
– A teraz naprawdę powinnaś już coś zjeść. – Zmarszczył nos. – I wziąć prysznic. Josie może się pogorszyć, gdy odzyska przytomność na tyle, żeby poczuć twój zapach.
– Dziwne, że wytrzymałeś za mną tyle godzin – burknęła.
– Potraktowałem to jak ćwiczenie samodyscypliny. – Odwrócił się od niej. – Idź się umyć. Przyślę pielęgniarkę, żeby popilnowała Josie, potem skombinuję ci jedzenie i czyste ubranie.
– Czekaj. Obejrzał się na nią.
– Emily… Pokręcił głową.
– Skontaktowałem się z naszymi ludźmi w Meksyku. Ani znaku życia. Ale jeśli idzie pieszo, to mogła jeszcze nie dotrzeć do wybrzeża.
– Więc muszę po nią wrócić.
– Nie.
Zaskoczyła ją ta błyskawiczna, ostra odpowiedź. Nie odzywał się do niej w ten sposób od Tenajo.
– Nie zostawię jej.
– Nikt nie twierdzi, że ją zostawisz. – Zerknął na dziecko. – Chcesz porzucić Josie, nie wiedząc, w jakim naprawdę jest stanie?
Bess poszła za jego wzrokiem. Była rozdarta – dokładnie tak jak przewidział Kaldak.
– Wiesz, że nie. Ale muszę tam pojechać. Ty weźmiesz Josie do…
– Teraz mi ją oddajesz? Do tej pory nawet nie pozwalałaś mi jej dotknąć.
– Nie mogę zostawić tam Emily.
– Na miłość boską, Esteban dorwie cię, ledwo postawisz stopę w Meksyku.
– Pójdę do ambasady i…
– Dobra, porozmawiamy o tym później. Muszę się zastanowić. Może znajdę rozwiązanie.
Odprowadziła go wzrokiem. Jeśli potrafi je znaleźć w tej sytuacji, to Salomon nie dorasta mu do pięt – pomyślała ze znużeniem. Choć przecież udało mu się ją wyrwać z Meksyku i uratować Josie, znajdując dla niej lekarza. Może sprawi i ten cud.