Выбрать главу

– Dzięki – zwrócił się do radiotelegrafisty Kaldak, zdejmując słuchawki. Wziął Bess pod rękę i skierował w stronę drzwi. – Te parę dni pozwoli ci przynajmniej odstawić dziecko do szpitala i oddać w ręce doktora Kenwooda. Teraz zajrzyj do Josie, a potem idź spać. Awionetka przyleci dość wcześnie.

Ze znużeniem skinęła głową.

– Właśnie to zamierzałam zrobić. Przestaniesz w końcu mną dyrygować?

– Powiedziałem, że się tobą zajmę – odparł spokojnie. – I nie żartowałem.

Ruszyła przed nim wąskim korytarzem.

– Lepiej zajmij się moją siostrą. Dobranoc, Kaldak.

– Dobranoc.

Patrzył, jak Bess znika za załomem korytarza. Uniknął konfrontacji, ale tylko na jakiś czas. Nigdy więcej nie popełni tego błędu i zawsze będzie doceniał Bess. W tej chwili zamartwia się o dziecko i Emily, ale on będzie musiał postępować bardzo ostrożnie.

Zajmij się moją siostrą.

Chciałby móc jej to obiecać.

Kłamstwa, oszustwa, manipulacje. Naciśnij odpowiedni guzik, zmąć prawdę, przeinacz rzeczywistość. Boże, dość już ma tego.

Ale właśnie te zasady obowiązują i w razie konieczności będzie się do nich odwoływał.

Wrócił do kabiny radiotelegrafisty i znowu skontaktował się z Yaelem.

–  Szpital Johnsa Hopkinsa Wygląda tak samo jak w tamtej izolatce w San Andreas – szepnęła Bess, patrząc na Josie. – Ta aparatura…

– Doktor Kenwood twierdzi, że to konieczne. Trzeba ją wzmocnić. Straciła mnóstwo krwi – odparł Kaldak. – Twierdziłaś, że go lubisz i ufasz mu.

Skinęła głową.

– Ale chciałam, żeby od razu ją zoperował. Muszę wiedzieć, czy z tego wyjdzie.

– Powiedział, że ma duże szanse.

Chcę być pewna. Nie mogę czekać jeszcze tydzień. - Schyliła się i musnęła wargami czoło Josie. – On cię wyprowadzi na prostą, malutka. Cierpliwości.

– Jest na środkach przeciwbólowych i nieprzytomna. To ty się niecierpliwisz. – Kaldak łagodnie wyprowadził ją z pomieszczenia. – Chodź, przejdziemy do poczekalni. Musimy porozmawiać.

Natychmiast obrzuciła go badawczym spojrzeniem.

– Czy doktor Kenwood powiedział ci coś, co przede mną zataił?

– Nie. – Pchnął ją lekko na fotel. – To inteligentny facet. Nie odważyłby się.

Uspokoiła się.

– Przeraziłeś mnie.

– Mnie za to przeraża ta sytuacja. – Usiadł przy niej. – Wiem, że prosiłaś doktora Kenwooda, żeby załatwił dla ciebie łóżko. – Umilkł na chwilę. – Nie możesz tu zostać, Bess.

Spięła się wyraźnie.

– Jeszcze czego. Pokręcił głową.

– To zbyt niebezpieczne.

– Nikt nie wie, że tu jestem.

– Ale niedługo się dowiedzą. To tylko kwestia czasu. Esteban stworzył tu swoją siatkę. Będziesz musiała się ukryć. Zabiorę cię w bezpieczne miejsce.

– Nie zostawię Josie.

– Czyli wolisz skazać ją na śmierć? – odparował. – Bo to ją czeka. Jesteś świadkiem. Esteban chce twojej głowy. A póki trzymasz się blisko Josie, mała jest w niebezpieczeństwie. Tego chcesz?

– Wiesz, że nie tego.

– Zadzwoniłem do szefostwa i załatwiłem strażnika dla Josie w szpitalu, na wszelki wypadek, gdyby Esteban chciał ją wykorzystać na przynętę. Ale to na ciebie poluje. Jeśli się dowie, że nad nią nie czuwasz, może uznać, że mała się dla ciebie nie liczy. Bez ciebie Josie jest znacznie bezpieczniejsza. Daj jej szansę, Bess – dodał cicho. – Czeka ją jeszcze długa droga.

Bess zaszczypały pod powiekami łzy.

– Nie musi jej znaleźć.

– Chcesz ryzykować?

– Będzie zupełnie sama.

– Będzie dobrze strzeżona, poza tym Josie to kokietka. Pielęgniarki ani na chwilę od niej nie odejdą.

– Ale chcę…

Lecz jeśli pragnęła bezpieczeństwa dziewczynki, nie mogła robić tego, co chciała. Do licha, nie życzy sobie, żeby Kaldak miał rację.

– Żądam codziennego raportu. Słyszałeś? A co drugi dzień chcę rozmawiać z doktorem Kenwoodem. I lepiej, żeby była naprawdę bezpieczna, inaczej poderżnę ci gardło, Kaldak.

– Będzie bezpieczna. Daję ci na to słowo. Zaufaj mi.

Uświadomiła sobie, że rzeczywiście mu ufa. Skąd się to wzięło?

Przeprawa przez góry, noc, gdy czuwał przy Josie po operacji? Nieważne, jak się ta ufność narodziła, była. Bess wstała.

– Chcę się z nią pożegnać. Skinął głową.

– Dziesięć minut? Muszę jeszcze załatwić parę spraw.

Toż to idiotyzm, żegnać się z nią, pomyślała, patrząc na Josie. Niemowlę nawet nie wie, że ona tu jest.

– Wrócę – szepnęła. – Dobrze się tobą zajmą, ale ja muszę na trochę wyjechać. Będę o tobie myśleć. – Mrugała, żeby powstrzymać łzy. – Ty też o mnie myśl. Wiem, że pielęgniarki i lekarze wypełnią ci czas, ale pamiętaj, że to ja cię tu sprowadziłam.

Dłużej już nie mogła. Zaraz zacznie bełkotać jak dziecko. Na ślepo wypadła z pokoju, prosto na Kaldaka. Podał jej chusteczkę.

– W porządku?

– Nie. – Otarła łzy. – Zabierz mnie stąd. Dokąd jedziemy?

– Na lotnisko. Śmigłowiec już czeka.

– A potem?

– Atlanta.

– Do twojego zakichanego bezpiecznego miejsca?

Pokręcił głową.

– Jesteśmy w zawieszeniu. Muszę spotkać się z kimś, kto może nam pomóc. A bezpieczny dom nie jest jeszcze gotowy.

W zawieszeniu. Od dnia, gdy znalazła się w Tenajo, jej życie nieustannie wisiało na włosku.

– Nie zostanę w żadnym bezpiecznym domu, jeśli nie przywieziesz tam Emily.

– Zgoda, obiecuję. – Kaldak otworzył przed nią drzwi. – Kiedy tylko ją znajdziemy.

7.

– Zniknęła bez śladu? – spytał Habin. – Nie do końca – odrzekł Esteban. – Moi ludzie twierdzą, że trafiła ją kula. Szukamy w szpitalach kogoś, kto pasowałby do jej albo dziecka rysopisu.

– Co jeszcze?

– Sam Kaldak jest śladem. Przed wyjazdem z Meksyku wrócił do Tenajo. Czy to ci nasuwa jakąś myśl?

Cisza. – Tak.

– Więc możemy się domyślać, dokąd się skierował, prawda?

– Ale czy ją tam zabierze?

– Och, z całą pewnością. Ani na moment nie straci jej z oczu, póki nie zyska potwierdzenia. Posłałem po Marca De Salmo, żeby się zajął sprawą. Już wyrusza z Rzymu. Nie przejmuj się, znajdziemy Bess Grady, nim zdąży narobić kłopotów.

– Już ich narobiła. Stoi nam na drodze, a ty nawet palcem nie kiwniesz.

– Przeciwnie. Zadzwonię, gdy będę wiedział coś więcej.

Esteban odłożył słuchawkę. Habin się niepokoił i tym razem Esteban doskonale go rozumiał. Chodzi przede wszystkim o czas, liczył, że szybciej znajdzie kobietę. Przy odrobinie szczęścia De Salmo dopadnie ją i zabije na czas.

Ale Esteban rzadko polegał na łucie szczęścia. Zawsze warto mieć jakiś plan zastępczy. Nie przyszedł Mahomet do góry… Uśmiechnął się. Habinowi spodobałoby się to przysłowie.

Dochodziło południe, kiedy śmigłowiec wylądował na opustoszałym lotnisku parę ładnych kilometrów od Atlanty. Żadnej wieży; jeden pas startowy i zaledwie kilka hangarów na horyzoncie. Choć był środek dnia, nie zauważyła śladu człowieka na tym zapuszczonym odludziu.

– Co to za lotnisko? – spytała Bess, wyskakując ze śmigłowca.

– Nie ma nazwy. – Kaldak chwycił jej wojskowy plecak i ruszył za nią. – Korzysta z niego zaledwie paru legalnych prywatnych pilotów i mnóstwo nielegalnych.

– Narkotyki?

– Może. Zapewnienie sobie takiego zakątka kosztuje kupę szmalu. Nie zadaję pytań. Zostań z nią – zwrócił się do pilota. – Za hangarem powinien czekać na mnie samochód.