Wzdrygnęła się, odprowadzając go wzrokiem. Co prawda, było tu cieplej niż w Marylandzie, ale ją i tak przeszywał chłód.
Poczuła coś ciężkiego na ramionach. Pilot, Cass, okrył ją swoją skórzaną kurtką.
– Dziękuję.
Uśmiechnął się.
– Proszę. Podejrzewam, że miała pani trochę za dużo spraw na głowie, żeby pamiętać o kurtce.
– Pewnie tak. Często nam pan towarzyszy. To pan zabrał nas z Meksyku.
Przytaknął.
– Przydzielono mnie, bym przez najbliższy miesiąc był do dyspozycji Kaldaka.
– Czy to normalne? Pokręcił głową.
– Nie po ostatnich cięciach budżetowych.
– Kaldak nas sobie nie przedstawił. Nazywam się Bess Grady.
– Cass Schmidt.
– Zapewne przywykł pan do zabierania pasażerów w najdziwniejszych okolicznościach. Służy pan w CIA?
Skinął głową. Bess popatrzyła na Kaldaka.
– Pracował pan z nim wcześniej?
Potwierdził, ale się skrzywił.
– Ostatnim razem nawaliłem. Myślałem, że skręci mi kark. Zdziwiłem się, kiedy tym razem mnie wezwał.
– Może wie o tym, że jest pan dobrym pilotem.
– Cóż, obszedłbym się bez tego zaszczytu. Boję się go jak cholera.
– Naprawdę? – Już prawie zapomniała, jaką trwogę początkowo Kaldak w niej budził. – Od dawna się znacie?
– Od dwóch lat. Libia, potem Meksyk.
Kaldak wspomniał o Libii w związku ze wspólnikiem Estebana, Habinem.
– Samochód czeka – odezwał się Kaldak, podchodząc do nich. – Odlatuj, Cass. Lepiej, żebyś tu dłużej nie gościł.
Cass skinął głową.
– Do widzenia, pani Grady.
– Pańska kurtka. – Zdjęła ją i oddała pilotowi. – Jeszcze raz dziękuję.
Uśmiechnął się szeroko.
– Cała przyjemność po mojej stronie.
Kaldak wziął ją za łokieć i skierował w stronę samochodu.
– Dowiedziałaś się o mnie czegoś interesującego od Cassa? Nawet nie próbowała zaprzeczać, że usiłowała tamtego pociągnąć za język.
– Nie, z wyjątkiem tego, żeście byli razem w Libii.
– Szkoda. To była twoja ostatnia szansa. W moim otoczeniu nie znajdziesz wielu takich papli. Ostatnio CIA strasznie obniżyła poziom.
Dotarli do beżowego sedana zaparkowanego przy drodze.
– Nie chcę podpytywać ludzi takich jak Cass o to, co się dzieje. Chcę, żebyś ty mi powiedział.
– Kiedy sam będę wiedział.
Otworzył przed nią drzwiczki od strony pasażera, potem usiadł za kierownicą.
– W bagażniku są dla nas ubrania. Wcześniej ich powiadomiłem, że będziemy potrzebować ubrań i nowej tożsamości. Na razie zatrzymamy się w motelu na północ od miasta. Ty się nazywasz Nancy Parker.
Fałszywe nazwiska. Nowe tożsamości. Wszystko to wytrącało ją z równowagi.
– Nigdy nie lubiłam tego imienia.
– Więc później wyszukamy dla ciebie inne.
Pokręciła głową. Nie rozumiał. Nie chodziło o imię. Czuła się, jakby grunt usuwał jej się spod nóg. Emily i Josie zniknęły z jej życia. Nawet nie miała aparatu.
A wszystko przez nią.
Tak się martwiła i taka była zmęczona, że dała się nieść fali, pozwoliła, żeby Kaldak załatwiał sprawy z Yaelem Nablettem i lekarzami Josie, teraz zaś organizował jej życie.
– Musimy porozmawiać, Kaldak.
Przez chwilę nie odpowiadał, tylko bacznie się jej przyglądał. W końcu odwrócił wzrok i uruchomił silnik.
– Dobra, nie ma sprawy.
Zanim dotarli do „Residence Inn”, dochodziła ósma. Motel był staromodny, z wolno stojącymi domkami. Po dopełnieniu formalności musieli jeszcze kawałek podjechać do swojego.
Kaldak zamknął drzwi na klucz.
– To ma być ich dwupoziomowy apartament. Ten drugi poziom to po prostu strych. Nie jest aż tak imponujący, jakby wskazywała nazwa, ale dość wygodny. Sypialnia i łazienka na górze, ten sam rozkład na dole, plus aneks kuchenny i jadalnia.
– Świetnie – odparła. – Wszystko mi jedno. Potrzebuję tylko prysznica. Mam się ulokować na górze czy tutaj?
– Na górze.
Wzięła walizkę i skierowała się do krętych schodów.
– Zaniosę ci.
– Nie jestem dzieckiem.
Ale czuła się bezsilna i bezbronna, musiała jakoś umocnić swoją pozycję.
– Uchowaj Boże, za nic bym się nie odważył naruszyć twojej niezależności. – Odwrócił się od niej. – Mnie też przyda się prysznic.
W sypialni Bess otworzyła walizkę i znalazła w niej dwie pary czarnych spodni, czarną marynarkę, dwie białe bluzki, bawełnianą piżamę w niebieskie paski, czarną koszulkę, czarne buty na obcasie i na płaskich podeszwach, pięć kompletów czarnych staników i majtek. Zdumiewające, z wyjątkiem butów, za dużych o pół numeru, wszystko idealnie pasowało. Właściwie nie powinno jej dziwić. Ubrania, które Kaldak przyniósł do szpitala, również dobrze na niej leżały. Ma niezłe oko.
Na dnie walizki spoczywała czarna skórzana torebka na pasku. W środku Bess znalazła kosmetyczkę i portfel z dwustoma dolarami w gotówce, trzema kartami kredytowymi i prawem jazdy z jej zdjęciem. Dokumenty wystawiono na nazwisko Nancy Parker. Jakim cudem tak szybko to wszystko skompletowałeś?
Wzięła piżamę i weszła do łazienki.
Strugi ciepłej wody rozkosznie obmywały jej ciało. Zamknęła oczy i próbowała się rozluźnić. Po części jej się to udało. Była napięta jak struna, a to nie służy jasnemu myśleniu. Dobrze tak trwać owinięta w kokon wody, z dala od Kaldaka.
Stała pod prysznicem bardzo, bardzo długo.
– Kaldak, mam wiadomości z Interpolu – powiedział Ramsey, gdy Kaldak dodzwonił się na jego telefon komórkowy. – Krążą pogłoski, że Marco De Salmo wyruszył do Nowego Jorku.
Kaldak znieruchomiał.
– De Salmo?
– Esteban już wcześniej korzystał z jego usług.
– Podobnie jak wielu innych.
– Pomyślałem, że powinieneś o tym wiedzieć. Z Nowego Jorku ma połączenie z każdym miejscem.
Również z Atlantą.
– Powinieneś ją zawieźć w bezpieczne miejsce – ciągnął Ramsey.
– Nie mogę, do licha. Jeszcze nie. Informuj mnie na bieżąco. Odłożył słuchawkę. De Salmo. Fatalnie.
Nie musiał jechać do Atlanty. Esteban może jeszcze nie odkrył związku.
Kaldaka nie stać na ryzyko. Trzeba szybko działać.
Kiedy Bess zeszła na dół, Kaldak stał przy kuchence mikrofalowej. Miał na sobie dżinsy i ciemnoniebieską koszulkę, krótko ostrzyżone włosy były wilgotne. Zatrzasnął drzwiczki kuchenki.
– Mam nadzieję, że lubisz kurczaka. Kazałem zaopatrzyć zamrażarkę w gotowe dania. Tymczasem dali samego kurczaka.
– Wszystkie mrożonki smakują jednakowo. – Siadła na stołku przy barku. – Potrzebuję odpowiedzi, Kaldak.
– Kurczak będzie za siedem minut. – Zerknął na zwinięty w turban ręcznik na jej głowie. – Akurat zdążysz sobie wysuszyć włosy.
– W walizce nie było suszarki.
– Cóż za niedopatrzenie. Inne braki?
– Wyobraźni. Wszystko z wyjątkiem piżamy i paru bluzek jest czarne.
– To standardowa procedura. Granat lub czerń, wszystko niewymagające prasowania. Coś jeszcze?
– Aparat fotograficzny. Chcę mój aparat.
– W tej sprawie nic ci nie poradzę. Nie widziałem go, od kiedy cię zabrałem do San Andreas. Przypuszczam, że ma go Esteban.
– Ale ja go potrzebuję.
Zdawała sobie sprawę, że zachowuje się dziecinnie, ale to był gwóźdź do trumny. Bez aparatu czuła się okaleczona… zagubiona.
– Załatwić ci jakiś?
Załatwić? Aparatu fotograficznego się nie załatwia. Trzeba go wypróbować, trzymać w ręku, poczuć.
– Tamten miałam od ośmiu lat. To mój ulubiony.
– Przykro mi, ale nie wrócę po niego. Zastąpić ci go innym?