Myśl o Julie przypomniała jej z kolei o koszmarnej sytuacji Emily.
– Julie to twoja siostrzenica? Ta od przyjaciółki w Internecie? Przytaknęła.
– Jest jak Emily?
– Nie, nikogo nie przypomina. Emily twierdzi, że jest trochę podobna do mnie, ale ja uważam ją za niepowtarzalną.
– Bardzo jesteś z nią związana? A z Tomem Corellim?
– Kocham ją, a Tom zawsze był dla mnie dobry. Bardzo go lubię. – Zdała sobie sprawę z napięcia, którego jeszcze przed chwilą nie było. – Czemu pytasz?
– Ktoś jeszcze? Kto jeszcze jest ci bliski?
– Zachowujesz się jak Esteban. On też mi urządzał przesłuchanie trzeciego stopnia.
– Mną kierują inne pobudki.
– Oby. Jego interesowało, czy mam krewniaków, którzy by mogli mu wejść w paradę, gdyby poderżnął mi gardło.
– A ja usiłuję nie dopuścić, żeby to się stało. Jesteś rozwódką, prawda? Utrzymujesz stosunki ze swoim byłym mężem?
– Nie. – Zmarszczyła nos. – Byliśmy małżeństwem tylko dziewięć miesięcy. Fatalny błąd. Emily mnie ostrzegała, że to zero, ale ja jej nie wierzyłam.
– Dlaczego?
– Hormony zagłuszyły rozsądek. Matt jest muzykiem. Czarujący, seksowny, nawet potrafił podtrzymywać konwersację, pod warunkiem, że nie stawała się zbyt głęboka. Nie lubił głębi. – Popijała mleko. – I nie uznawał wierności. Dwa miesiące po ślubie już zaczął sypiać z innymi.
– Ale małżeństwo trwało dziewięć miesięcy.
Wzruszyła ramionami.
– Jestem uparta. Nie chciałam się przyznać do kolejnego błędu. Więc próbowałam je uratować. Ale nie było do tego podstaw.
– Do kolejnego błędu – powtórzył.
– Nie jestem ideałem, jak Emily.
– Opowiedz mi o swoich przyjaciołach. Masz kogoś bliskiego?
– Nie, moja praca wiąże się z podróżami. Trudno utrzymać przyjaźń, jeśli nieustannie przegapia się rocznice ślubu, urodziny i… Dlaczego?
– Gdzie mieszkasz?
– Wynajmuję mieszkanie w Nowym Orleanie.
– Lubisz sąsiadów?
– Tak, wszystkich.
– Ale któregoś szczególnie? – Nie.
– Zwierzęta?
– Nie powinno się trzymać zwierząt, jeśli się nie ma czasu, by się nimi zająć.
– Czyli z wyjątkiem Emily i jej rodziny nie masz nikogo? Ściągnęła brwi.
– Mam przyjaciół. Mnóstwo przyjaciół. Na całym świecie.
– W to nie wątpię. Nie musisz się obruszać.
– Bo robisz ze mnie sierotkę Marysię.
– Po prostu staram się odkryć twoje słabe punkty.
– Nie mam słabych punktów. – Nagle ogarnął ją niepokój. – Nie mam? Julie i Tom?
– Może. Twoje mieszkanie w Nowym Orleanie już jest strzeżone, ale po kolacji dasz mi adres i telefon Corellich. Zorganizuję dla nich ochronę.
– Dobra. Ale chyba nie musimy się jeszcze martwić. Tom i Julie wyjechali do Kanady pod namiot. Zamierzali tam spędzić te trzy tygodnie, kiedy my z Emily miałyśmy podróżować po Meksyku.
– Łatwo się z nimi skontaktować?
– Nie, chyba, że jesteś grizzly. Tom to spec od poruszania się w dziczy, a wyprawy pod namiot traktuje serio. Zawsze zostawiają wóz w leśniczówce i żyją z płodów ziemi.
– Radio?
– Nie, ale na wypadek niebezpieczeństwa zabierają flary.
– Lepiej podaj mi adres leśniczówki, to poślę tam faceta, który ich przyjmie, gdy wrócą do cywilizacji.
– Dobry pomysł. – Umościła się wygodniej. – A teraz powiedz, co robimy w Atlancie, Kaldak?
– Mówiłem ci, potrzebuję pomocy od przyjaciela.
– Jakiego rodzaju pomocy? Nie odpowiedział.
– Jakiego rodzaju pomocy? Zmarszczył brwi.
– Nie odpuścisz, co?
– A dlaczego miałabym odpuścić? Chodzi o moje życie. O życie Emily. Byłeś dla mnie bardzo dobry, ale nie chcę opieki, jeśli to równa się nieświadomości. Nie potrafię tak funkcjonować. Żądam jasnego i otwartego postawienia sprawy. Nie mówiłeś mi wszystkiego, prawda?
– Nie – przyznał. – I nie mogę ci wszystkiego powiedzieć. Jeszcze nie.
– Kiedy?
– Nie jestem pewny.
– Tak dalej być nie może, Kaldak. Pozwoliłam ci sobą kierować, sterować i rządzić. Od tej pory, jeśli oczekujesz ode mnie współpracy, masz mi odpłacić tym samym.
Bacznie obserwował jej twarz, w końcu wolno skinął głową.
– Zgoda. Ale ja sam jeszcze nie wszystko wiem. Rzecz opiera się na domysłach. Umówmy się, że najpierw spotkam się z moim przyjacielem, a potem pogadamy.
– Chcę ci towarzyszyć.
– On jest w bardzo delikatnej sytuacji. Poproszę go o złamanie pewnych reguł. Może na to nie pójść, jeśli zjawi się ktoś oprócz mnie. – Zebrał naczynia i zaniósł do zlewu. – Nie przejmuj się, nie zamierzam cię wystawić rufą do wiatru. Jutro wieczorem wrócę.
O to akurat się nie martwiła.
– A ja co? Mam tu siedzieć i wyłamywać palce?
– Przykro mi.
Jej też było przykro, ale nie ulegało wątpliwości, że Kaldak nie pójdzie na dalsze ustępstwa.
– I obiecujesz, że będziesz ze mną szczery?
– Uwierzyłabyś, gdybym dał słowo?
– Tak.
Przechylił głowę.
– Czuję się zaszczycony. Obiecuję, że jutro po powrocie powiem ci wszystko o moim spotkaniu.
Wyczuwała jakiś unik.
– Prawdę.
– Prawdę. – Skrzywił się. – Doskonale potrafisz wiercić dziurę w brzuchu. Nic dziwnego, że zdobyłaś tyle nagród.
Zerknęła na niego zaskoczona.
– Dużo o mnie wiesz. Esteban twierdził, że nie zdobyłeś wiele informacji.
Nie chciałem, żeby wiedział więcej, niż musi. – Wzruszył ramionami. – Już od pewnego czasu podziwiam twoje prace. Podobało mi się zdjęcie tamtego bandyty z Somalii.
– Mnie też. – Wstała. – Co mi przypomina, że muszę zadzwonić do Johna Pindry’ego i powiedzieć, że nie mogę zrobić fotoreportażu do jego gazety.
Kaldak pokręcił głową.
– Gonią go terminy. To nieodpowiedzialne, tak go trzymać w niepewności.
– Poczekaj jakiś czas. Na razie nie chcemy, żeby pojawiły się jakieś przecieki o Tenajo.
– Nie powiedziałabym mu o…
Co tam, i tak nie oczekują jeszcze znaku życia od niej.
– Napiszę adres Emily w notesie telefonicznym i idę spać. Jestem taka zmęczona, że lecę z nóg.
– Podziwiam cię, że tak długo wytrzymałaś. – Zabrał się do mycia naczyń. – W ciągu ostatniego tygodnia przeżyłaś piekło. Dobrze to zniosłaś.
Ogarnęło ją zaskoczenie pomieszane z zadowoleniem.
– Cóż, każdy orze, jak może.
– Pewnie tak. Zwłaszcza, że nie jesteśmy doskonali, jak siostra Emily – dodał z namaszczeniem.
Naśmiewa się z niej? – myślała zdumiona. Trudno zgadnąć.
– Bo ona jest doskonała. No, prawie.
– Za to ty jesteś cielęciną? Więc jednak sobie pokpiwa. Uśmiechnęła się, zapisując w notesie adres i numer telefonu Emily.
– Za skarby świata. Jestem cholernie dobrym fotografikiem i cudowną istotą ludzką.
– Widzę, że zawód postawiłaś na pierwszym miejscu. Uśmiech zniknął jej z ust.
– I co z tego?
– Nic. Po prostu mnie to zaciekawiło. Podpytywał ją, próbując dotrzeć do tego, co uważał za sedno.
– Zejdź ze mnie, Kaldak.
– Dobra, przepraszam. Ja też mam umysł analityczny. Odruchowo badam to, co mi wpadnie pod rękę.
Czyżby cały wieczór była pod lupą? Zadawał jej mnóstwo pytań, a nie wszystkie dotyczyły bliskich znajomych. Z tajemniczych powodów ta myśl ją zabolała.
– Dobranoc.
– Dobranoc, Bess.
Ruszyła do siebie. Była już u szczytu schodów, gdy obejrzała się na niego. Kaldak zmywający naczynia stanowił co najmniej zabawny widok. A mimo to każdy ruch wykonywał precyzyjnie i pewnie – tak samo jak zabijał strażnika w San Andreas.