Nagle podniósł wzrok znad naczyń.
– Tak?
Rzuciła niezobowiązująco:
– Świetnie sobie radzisz. Matka cię nauczyła?
Przytaknął.
– Zawsze powtarzała, żebym po sobie sprzątał. Tak wypada. A czysty blat sprawia, że życie płynie gładko.
Wszystko musi iść gładko. Tak powiedział w szpitalu.
Ale ona zepsuła jego misterny plan i zginął człowiek. Był na nią wściekły, wściekły, że musiał zabić.
– Idź do łóżka – polecił. – Kiedy się obudzisz, mnie już nie będzie. Są jajka i bekon na śniadanie. Nie opuszczaj mieszkania. Nikomu nie otwieraj. Rozumiesz? Nikomu.
– Dobra, słyszałam za pierwszym razem. Kiedy wrócisz?
– Kiedy tylko zdobędę to, czego potrzebuję. Odwróciła się i ruszyła dalej na górę.
– Bess. Obejrzała się.
– Mów, co chcesz, ale cielęciną cię nazwać nie można.
– Nie mogę tego zrobić, Kaldak – powiedział Ed Katz. – Pracuję w grupie. Ktoś by się dowiedział.
– Daj im wolne.
– Dlaczego nie puścisz tego normalnymi kanałami?
– Bo byłyby raporty i raporty na temat raportów. Nie chcę żadnych przecieków.
– Sam możesz to zrobić.
– Nie mam laboratorium ani sprzętu. Katz przygryzł wargę.
– To mi się nie podoba. Za bardzo cuchnie.
– Podoba ci się. Aż się ślinisz, żeby się do tego dorwać.
– Dobra, ciekawi mnie.
– Jesteś mi coś winien.
– Cholera. – Katz przeciągnął ręką po długich ciemnych włosach. – Dlaczego nie zażądałeś pierworodnego?
– Nie masz dzieci.
– A myślisz, że z Martą nie próbowaliśmy? Ostatnio zaczęliśmy nową kurację hormonalną, która może coś da. Na kiedy ci to potrzebne?
– Na dziś wieczór.
– Wykluczone.
– Zrób, ile możesz. Potrzebuję czegoś, czegokolwiek. Katz ściągnął brwi.
– To wynoś się, żebym mógł się zabrać do roboty.
– Poczekam.
– Nie ma jak odrobina nacisku. Kaldak się uśmiechnął.
– Wyjąłeś mi to z ust.
8.
Co, do cholery, powie Bess? Kaldak mocniej zacisnął dłonie na kierownicy. Podejrzewał, że będzie źle, ale nie, że aż tak. Nie miał pojęcia, że Esteban jest tak blisko. Mógłby ją okłamać. Firma twierdziłaby, że Bess nie potrzebuje tych informacji, a on świetnie umiał kłamać. Ostatnio kłamstwo łatwo mu przychodziło.
Nie chciał jej oszukiwać. Miał już tego powyżej uszu. Poza tym lubił Bess Grady. Stanowiła taką skomplikowaną mieszankę kruchości i siły, niepewności i zdecydowania. Cenił jej odwagę i uczciwość, a nawet upór, który przysparzał mu tylu problemów. I dał jej słowo.
Do licha z przepisami. Powie jej, ile może. Zresztą to i tak bez znaczenia.
Teraz bez znaczenia.
– No i? – powitała Bess Kaldaka, ledwo wszedł do pokoju. – Sporo czasu ci to zajęło.
– Trochę pokrążyłem po okolicy. Chciałem się upewnić, czy nikt mnie nie śledzi. – Skierował się do kuchni. – Napijesz się kawy?
Założyła ręce na piersiach.
– Nie, chcę, żebyś ze mną porozmawiał.
– Cóż, mnie się przyda. – Odmierzył kawę i wodę do ekspresu, po czym włączył urządzenie. – Dlaczego oni zawsze w hotelach wszystko mają na dwa kubki?
– Gdzie dzisiaj pojechałeś, Kaldak?
– Zadzwoniłem do Eda Katza z CDC i poprosiłem, żeby się ze mną spotkał w ośrodku.
– I?…
– Przywiozłem mu do analizy pieniądze, które zabrałem ze skarbonki na biednych w kościele.
Po wszystkim, co się ostatnio wydarzyło, zapomniała o pieniądzach.
– Posyłając swoich ludzi do odkażenia Tenajo, Esteban kazał szukać banknotów o nominale dwadzieścia pesos i wszystkie je zebrać. Wkładano je do specjalnie zamykanych toreb, a potem palono. Najwyraźniej pominęliśmy skarbonkę dla ubogich. Esteban będzie niezwykle zasmucony.
– Pesos?
– Podrobione banknoty, nasączone specjalnym barwnikiem. Zdaniem Eda, do fioletowego atramentu dodano sztucznie wyhodowaną laseczkę wąglika.
– Wąglik – szepnęła. – O Boże.
– Co wiesz o tej chorobie?
– Tyle, ile się dowiedziałam, nim przerwałam studia na medycynie. Ludzie na ogół zarażają się poprzez kontakt z zarażoną skórą albo sierścią zwierzęcą.
– Zwykle wąglik występuje w postaci czarnej krosty, wąglika jelitowego albo płucnego. W Tenajo wypuszczono płucnego. Atakuje on płuca i opłucną, a ten mutant powoduje śmierć w ciągu sześciu godzin od kontaktu. Ale nie na wszystkich podziałał tak samo. Ze stanu ciał jednoznacznie wynikało, że niektórzy zmarli w ciągu paru minut, podczas gdy inni męczyli się wiele godzin.
Chłopczyk z sklepie wyglądał, jakby go powalił piorun.
– Ale umarli wszyscy.
– Tak, lecz ta różnica czasu nie daje Estebanowi spokoju. Chyba dlatego opóźnia ostateczną akcję. Ale jest blisko, za blisko.
– Istnieje szczepionka przeciwko wąglikowi. Na ogół dobrze się sprawdza.
– Nie przeciwko temu mutantowi.
– Żadnego leku?
– Harówka dwadzieścia cztery godziny na dobę przez najbliższe osiem miesięcy może by zaowocowała wyprodukowaniem szczepionki. Ale nie stać nas na taki luksus.
– I Esteban wykorzystał pieniądze do zabicia tych wszystkich ludzi – szepnęła.
A masz lepszy pomysł? Kto odmówi pieniędzy? Tenajo było malutkim, ubogim miasteczkiem. Kiedy przyjechali tam ludzie Estebana, rozdając każdemu banknoty, ludziom pewnie się wydawało, że umarli i znaleźli się w niebie.
– A potem rzeczywiście umarli.
Nie mieściło jej się w głowie tak na zimno zaplanowane okrucieństwo. To jak ci szaleńcy, którzy w Halloween szprycowali cukierki trucizną i częstowali nimi dzieci.
– Jakim cudem ludzie Estebana rozdawali pieniądze, sami przy tym nie robiąc sobie krzywdy?
– Banknoty włożono do specjalnych zaklejonych foliowych torebek. Wymyślenie ich trwało niemal równie długo, jak wyprodukowanie mutanta laseczki wąglika.
Jak torebki, które zabrał ze skrzynki z ofiarami.
– Czy twoja metalowa walizka też miała specjalne zabezpieczenie?
Przytaknął.
– Ale niezbyt się przejmowałem. Esteban nie obawiał się wpuszczenia do Tenajo służb sanitarnych. Starał się wyzbierać każdy banknot, ale za nic by nie ryzykowałby któryś z funkcjonariuszy zmarł. Widocznie laseczki po pewnym czasie przestawały być groźne. Podejrzewam, że ten okres wynosił co najmniej dwanaście godzin, bo Esteban był pewny, że ty i twoja siostra się zarazicie.
– Rico umarł.
– To inna sprawa. Może w pewnym momencie miał bezpośredni kontakt z banknotami.
– Źródło… – powiedziała ogłuszona. – Ksiądz bez przerwy to powtarzał przed śmiercią. Sądziłam, że mówi o truciźnie. A on miał na myśli pieniądze.
– Źródło wszelkiego zła? Niewykluczone.
– Czego pragnie Esteban, że posuwa się do takich czynów?
– Nie wiem, czego ten szaleniec chce. Kawa się zaparzyła, nalał sobie do kubka.
– Musisz wiedzieć. Pracowałeś dla niego.
– Chce to wykorzystać do szantażu, a pieniądze to jeden z jego elementów. I władza. Ale sądzę, że chodzi o coś więcej. – Popijał kawę. – To nieprzewidywalny szaleniec.
– Przypomina potwora z komiksów.
– Nie myśl tak – ostrzegł z powagą. – Jest bardzo inteligentny, inaczej nie zdołałby zbudować takiej siatki. W laboratorium Estebana stworzono mutanta wąglika, do Habina należało wyprodukowanie fałszywek. Habin sądzi, że to on wszystkim kieruje, ale ja bym tak nie twierdził.
– Kim jest ten cały Habin?
– To międzynarodowy terrorysta, mieszkający w Libii. Chodzi mu o politykę. Od ponad roku usiłuje wywrzeć nacisk na Stany Zjednoczone, by one z kolei wymogły na Izraelu zwolnienie palestyńskich więźniów.