Przeszył ją nagły strach.
– Stany Zjednoczone.
– Mówiłem ci, że Tenajo to tylko przygrywka.
– Ale nie dodałeś, że celem będą Stany.
– Sądzę, że się tego domyślałaś.
Może i tak, ale wolała się do tego nie przyznawać nawet przed sobą.
– Jesteś pewien?
– Półtora roku temu z mennicy w Denver zniknął komplet matryc dwudziestodolarówek.
– Podobno naszych banknotów nie sposób podrobić.
– Wystarczą bardzo dobre podróbki, a wynik będzie dokładnie taki sam jak w Tenajo. Kto będzie sprawdzał pieniądze, które spadły z nieba?
– Które miasto?
– Nie wiem, nawet jeśli decyzja już zapadła.
– Musimy kogoś ostrzec.
– A kogo? Prezydenta? Jeśli skontaktuje się z Meksykiem, uzyska zapewnienie, że mieszkańców Tenajo wytrzebiła cholera. CDC to potwierdzi.
– Przecież masz zakażone pieniądze.
– To kolejny negatyw. Nawet jeśli prezydent uzna, że istnieje niebezpieczeństwo, nie może wystąpić z oficjalnym komunikatem. Wzbudzenie wśród obywateli nieufności co do własnej waluty zrujnowałoby gospodarkę. Wyobrażasz sobie, co by się stało na giełdzie? – Zacisnął ręce wokół kubka. – To by się spodobało Habinowi. Osiągnąłby swój cel bez użycia wąglika, Czyli dopuścisz, żeby umarło więcej ludzi? – spytała z niedowierzaniem.
– Tego nie powiedziałem. Po prostu musimy zebrać więcej danych, nim zaczniemy ostrzegać.
– A jakim cudem je zdobędziesz? Nie możesz wrócić do Estebana.
– Mógłbym, gdybym przyniósł twoją głowę. Cofnęła się.
– Żartowałem – powiedział szorstko.
Zmierzyła go lodowatym wzrokiem.
– Skąd mam wiedzieć? Zabolałoby cię, gdybyś się uśmiechnął?
– Może.
– A co z twoimi przyjaciółmi z CIA? Żaden z nich nie ma dostępu do kogoś z Białego Domu, kto mógłby coś w tej sprawie zrobić?
– Paul Ramsey. Jest zastępcą dyrektora CIA, chodził do szkoły z prezydentem. Zadzwoniłem do niego ze szpitala i podzieliłem się swoimi podejrzeniami.
– Zrobi coś?
– Jeszcze nie. Powiedziałem, że potrzebuję więcej czasu. Brakowało mi argumentów. Nie chciał przyznać się prezydentowi, jak niewiele możemy zdziałać. Kazał się ze sobą skontaktować w razie potrzeby.
– Właśnie jest potrzeba.
– I oczywiście zamierzam do niego zadzwonić z wiadomością, że Ed potwierdził obecność laseczek wąglika.
– I że należy wstąpić na drogę oficjalną. Wpatrywał się w nią beznamiętnie.
– Napij się kawy.
– Nie chcę twojej cholernej kawy. – Najchętniej by go udusiła. Głęboko zaczerpnęła tchu i usiłowała zapanować nad głosem. – Dzwoń do Ramseya i każ powiadomić Biały Dom. Nie będę dźwigała takiej odpowiedzialności.
– To ją zrzuć. Ja ją będę dźwigał. – Dwoma łykami dopił kawę. – Robię to od dawna. Parę dni więcej, parę dni mniej, co za różnica.
– W takim razie ja do kogoś zadzwonię.
– Wybij to sobie z głowy – oświadczył zimno. – Nawet gdybym musiał cię związać i zakneblować. Za często widziałem, jak z winy biurokratów akcje biorą w łeb: albo przez przecieki, albo przez zwykłą głupotę.
– Nie użyjesz wobec mnie siły.
– Jeszcze przed chwilą nie byłaś tego taka pewna.
– Nie zrobisz tego.
– Trafiłaś, nie zrobię. Czyli jestem bezbronny.
Popatrzyła na niego zaskoczona.
– Jak tygrys. Wątpię, byś choć raz w całym swoim życiu był bezbronny.
– Jeśli to ode mnie zależy, nie. A nie zależy – dodał po prostu. – To za poważna sprawa. Tenajo nie zakończyło się pełnym sukcesem, ale prawie. Kończy nam się czas. Muszę zrobić wszystko, co w mojej mocy, żeby nie doprowadzić do katastrofy, i potrzebuję twojej pomocy.
– Raczej milczenia.
– To już wielka pomoc. Niewykluczone, że później poproszę cię o więcej.
– Tak nie wolno.
– Może. Ale Esteban jest zbyt groźny. Nie stać mnie na ryzyko sprowokowania go do jakiegoś szaleńczego czynu. Wiesz, do czego może doprowadzić wąglik? – Usta mu się wygięły w krzywym uśmiechu. – W 1942 roku Brytyjczycy eksperymentalnie zdetonowali bombę wąglikową na bezludnej wysepce niedaleko Szkocji. Dzień po eksplozji zaczęły ginąć owce. Gruinard po dziś dzień jest jałowa.
Bess przeszył dreszcz.
– I to ma mnie przekonać do zachowania milczenia? Zresztą twierdziłeś, że zmutowany szczep wąglika żyje zaledwie parę godzin.
– A jeśli Esteban wykorzysta niezmutowane organizmy?
– Przestań. Usiłujesz mnie przerazić.
– Gdzież twojemu przerażeniu do mojego. Ja już to widziałem. Wiem, co to znaczy.
Gdzie…
Pomóż mi. Patrzyła na niego rozdzierana wątpliwościami. Zdążyła się przekonać, jaki jest sprytny i jak doskonale potrafiłby manipulować jej uczuciami. Ale teraz w każdym jego słowie aż pulsowała prawda, mówił z taką szczerością, że ją pokonał.
– Bodajby cię.
– Jesteś mi potrzebna.
Odwróciła się na pięcie i ruszyła do schodów.
– Postępuję właściwie – dogoniły ją jego słowa. – Wierz mi, Bess. Nawet jeśli w swoim mniemaniu postępował słusznie, to wcale nie oznaczało, że rzeczywiście ma rację.
A jeśli tak? Skosztowała jadu Estebana. Co będzie, jeśli przeciek sprowokuje go do działania? Zmutowany szczep jest wystarczająco przerażający, ale niezmutowana laseczka wąglika będzie jeszcze gorsza. Wzmianka o Gruinard nią wstrząsnęła.
– Nie wiesz, do czego jest zdolny Esteban… – odezwał się Kaldak.
– Zamknij się. Powiedziałeś, co miałeś do powiedzenia. Druga Emily się znalazła. Do licha, sama podejmuję decyzje.
Kaldak umilkł.
Decyzja już zapadła, uświadomiła sobie Bess. Odwróciła się do niego.
– Wstrzymam się… Na jakiś czas. – Podniosła rękę, nie dopuszczając go do słowa. – Póki nie wyciągniemy Emily poza zasięg Estebana. Potem nie wiem. Ale nie pozwolę z siebie zrobić jakiejś kukły brzuchomówcy, która się odzywa tylko wtedy, gdy chce jej właściciel. I nie waż się więcej ukrywać przede mną faktów. Chcę wiedzieć tyle samo, co ty. Jeśli mam odpowiadać za zdetonowanie śmiertelnej broni, to nie dlatego, że trzymano mnie w nieświadomości.
Wolno skinął głową.
– Coś jeszcze?
– Tak. – Zbliżyła się do niego. – Daj mi kubek tej cholernej kawy. Teraz mi się przyda.
Wściekłym wzrokiem mierzyła Kaldaka, który kręcił się po kuchni, sprzątając po kolacji. Ależ z niej kretynka. Gdyby miała choć za grosz rozumu, zawiadomiłaby FBI, CIA albo… kogokolwiek.
Ale przyznawała rację Kaldakowi, gdy mówił o biurokracji. Za dużo się naoglądała w Somalii, by wierzyć w nawet najszlachetniejsze organizacje.
– Zaraz mnie przeszyjesz na wylot – odezwał się Kaldak. – Byłabyś tak miła i przestała mnie mierzyć wzrokiem?
– Nie, nie byłabym, to mi sprawia przyjemność.
– Skoro tak… – Starannie odwiesił ściereczkę.
– Powiedz, czy to odgrywanie wzorowej gosposi ma mnie rozbroić? Kontrast jest odrobinę za duży.
– Sądzisz, że próbuję zatrzeć wrażenie, jakie robi moja zbójecka gęba? Wiem, że to i tak na nic. Twarz zawsze zostaje. – Zgasił światło i obszedł barek. – Więc nauczyłem się z nią żyć, czasem nawet mi się przydaje.
– O, w twojej profesji niewątpliwie.
– Jejku, jejku, czyżbyś starała się mnie zranić?
– To szczerość rani? Przecież zabijasz. Sama widziałam.
– Owszem, zabijam.
Idiotyzm. Jak ostatnia kretynka czuje się winna, bo oskarża go o coś, co – doskonale o tym wie – jest prawdą.
Ale prawda nie zawsze równa się dobroci.