– Dlaczego? To nie twoja sprawa. Poradzę sobie.
– Prześladuje cię Tenajo?
– Ogarnęły cię wyrzuty sumienia? Nie, nie Tenajo.
– Esteban?
– Uważasz, że pozwoliłabym temu sukinsynowi doprowadzić się do takiego stanu? – Szybko mrugała powiekami, powstrzymując łzy. – Proszę, idź sobie.
– Nie, żadne z nas nie zaśnie, jeśli dalej będziesz się zachowywać w ten sposób. Tak się trzęsiesz, że stłuczesz sobie kość ogonową na tej posadzce.
Łagodnie odgarnął jej włosy z czoła. Podobnym gestem dotykał Josie.
– Chyba powinnaś ze mną porozmawiać, Bess.
– Jeszcze czego.
– Opowiedz mi o Danzarze. Znieruchomiała.
– O czym?
– O Danzarze. To słowo wybełkotałaś, kiedy cię obudziłem. Zwilżyła wargi.
– To dlaczego spytałeś o Tenajo?
– Proces eliminacji.
– Cóż za analityczny umysł!
– Przepraszam, taki się urodziłem. – Rozejrzał się po jasno oświetlonej łazience. – I błyskawiczna analiza sytuacji wykazuje, że nie jest to najlepsze miejsce do odprężenia. – Wstał, schylił się i podciągnął Bess do góry. – Łóżko.
– Co?
– Nie obawiaj się, mówiłem bez podtekstu. Miejsce odprężenia. – Przeniósł ją na łóżko. – Nie uprawiania seksu.
Popatrzyła na niego zdumiona.
– Nawet mi przez myśl nie przeszło nic innego.
– Wiem. Ale pomyślałem, że wtrącę coś dla odwrócenia uwagi. – Otulił ją kołdrą. – Zdaję sobie sprawę, że nie stanowię typowego obiektu pożądania. Chyba, że ma się ciągotki do Drakuli. Właściwie to sporo kobiet je ma.
Wstał i zgasił światło w łazience. Sypialnia zatonęła w ciemnościach. Kaldak usiadł przy Bess i musnął jej ramię.
– Ciągle drżysz, ale już mniej.
– W takim razie możesz sobie iść.
– Po tym, jak się tak naharowałem? Nie chcę, żeby sytuacja znowu się powtórzyła. Muszę się wyspać. Opowiedz mi. Nie pójdę, póki z siebie tego nie wyrzucisz. Czy Danzar leży w Chorwacji?
– Tak.
– Kiedy wróciłaś z Chorwacji?
– Trzy miesiące temu.
– Nigdy nie słyszałem o Danzarze.
– To była malutka wioska.
– Była?
– Pewnie nadal jest.
– Nie wiesz?
– Nie spalili jej.
– Więc co w niej zrobili? Dzieci…
– Co tam zrobili, Bess?
– Nie chcę o tym rozmawiać.
– Wyobraź sobie, że jestem Emily.
– Nie rozmawiałam z Emily o Danzarze.
Nikomu nie opowiedziała szczegółów. Nawet psychoterapeucie w szpitalu w Sarajewie. Więc czemu miałaby się z nich zwierzać Kaldakowi?
– Bo mnie to nie obchodzi. Jestem ci zupełnie obcy. – Znowu czytał w jej myślach. – To tak jakbyś rozmawiała z samą sobą. Co oni zrobili, Bess?
Krew. Tyle krwi…
– Co? – naciskał Kaldak.
– Dzieci…
– Jakie dzieci?
– Był tam… sierociniec. Robiłam fotoreportaż o sierotach wojennych i pojechałam do Danzaru. W sierocińcu było ciasno, ale dzieci… Zawsze mnie zdumiewa, że dzieci niemal w każdych okolicznościach potrafią być szczęśliwe. Wystarczy dać im coś do jedzenia, łóżko, towarzystwo, a ofiarują ci uśmiech. Poznałam tam chłopczyka. Niko. Mógł mieć nie więcej niż trzy lata. Chodził za mną, gdy fotografowałam. Był taki… – Urwała. Dopiero po chwili mogła podjąć relację. – Wracałam tam raz po raz. Początkowo wydawało mi się, że ciągnie mnie tam ciekawa historia, potem wyobraziłam sobie, że ze mnie taki dobry duszek. Tyle małżeństw w Ameryce nie ma dzieci, jeśli zobaczą zdjęcia… Aż w końcu uświadomiłam sobie, że chodzi o Nika. Właściwie nawet nie powinnam myśleć o adopcji. To nie miało sensu. Jestem samotna, wiecznie z rozjazdach, ale wiedziałam, że go potrzebuję. Należał do mnie. Zaczęłam załatwiać formalności.
Wycie psów.
– I adoptowałaś go, Bess?
– Nie.
– Dlaczego?
Gdzie pani ma serce? Wampirzyca.
– Dlaczego, Bess?
– Umarł – szepnęła. – One wszystkie umarły.
– W jaki sposób?
– Partyzanci. Zawieszenie broni formalnie obowiązywało, ale ciągle dochodziło do starć. Kiedy się o tym dowiedziałam, byłam sto kilometrów od Danzaru, pracowałam nad innym artykułem. Kazałam kierowcy zawrócić do Danzaru. Partyzanci już się wycofali, ale psy wyły. Zawodziły, skowyczały… Poszłam do sierocińca. Dzieci nie żyły, miały poderżnięte gardła. Niko leżał w kuchni. Kto jest zdolny do zabicia dziecka? Potwór. Musieli być potworami.
– Tak.
– Przeszłam przez cały sierociniec, robiąc zdjęcie za zdjęciem. Wiedziałam, że po zawarciu pokoju wszystkiego się wyprą. Sprawa zostanie zatuszowana, pójdzie w niepamięć. Tak zawsze się kończyło. Nie mogłam do tego dopuścić. Musiałam pokazać… – Z trudem mówiła. Usiłowała zapanować nad szlochem. – Nie mogłam dopuścić, żeby…
– Ciii… Wiem.
– Nie, nie wiesz. Nie było cię tam.
Przez chwilę milczał, potem wstał.
– Chciałbym cię pocieszyć, ale nie oczekujesz tego ode mnie. W tej chwili w ogóle nie chcesz, żebym tu był. Boisz się, że uznam cię za zbyt słabą. – Z tą samą łagodnością, którą okazał w łazience, musnął jej włosy. – Mylisz się. Zaraz wracam.
Zniknął. Usłyszała jego kroki na schodach.
Leżała, łzy toczyły się jej po policzkach. Wkrótce szlochanie ucichło, ale łzy nadal płynęły.
Dzieci…
Co ona najlepszego zrobiła? Czuła się tak, jakby wypruła z siebie wnętrzności. Raz zacząwszy, nie mogła zapanować nad słowami, same wyrywały jej się z ust. Dlaczego wyrzucać wszystkie te wspomnienia i ból wobec Kaldaka.
Jakbyś rozmawiała z samą sobą.
W pewnym sensie tak. Usunął się w cień i pozwoliłby słowa płynęły w ciemnościach. A potem ją zostawiłby nie straciła dumy. Dlaczego…
– Mogę zapalić światło?
Wrócił Kaldak, olbrzymia sylwetka na szczycie schodów.
– Pewnie. - Wyrównała oddech i pośpiesznie otarła łzy prześcieradłem. – Ale dlaczego teraz pytasz? Nie przypominam sobie, byś prosił o pozwolenie na zgaszenie.
– Inna gra, inna taktyka. – Przeszedł do łazienki i tam zapalił lampę. Wrócił do Bess. – Wypij.
Podawał jej szklankę mleka.
– Wielkie nieba, ciepłe mleko? – spytała. – Jeden z cudownych leków twojej matki?
– Zimne mleko. – Uśmiechnął się słabo. – Gdybym sobie zawracał głowę podgrzewaniem, uznałabyś to za odgrywanie wzorowej gosposi.
Zerknęła na niego znad szklanki i wypiła łyk mleka. Bynajmniej nie przypominał gosposi. Dopiero teraz zauważyła, że jest boso, bez koszuli, a ciemne włosy ma potargane. Wyglądał muskularnie, imponująco.
Ona tymczasem pewnie jak ostatnia sierota. Dzięki Bogu, że zapalił tylko światło w łazience. I tak czuła się obnażona. Czy dlatego nie zaświecił bardziej bezwzględnej lampy nad głową?
– Wypij do dna.
Łyknęła odrobinę i oddała mu szklankę.
– Tyle wystarczy.
– Dobra. – Stał, przyglądając się jej. – Nie pogniewasz się, jeśli spytam, co się stało ze zdjęciami zrobionymi w Danzarze?
– Negatyw skonfiskowano.
– Co?
– Słyszałeś. Kiedy wróciłam do kwatery głównej, pułkownik skonfiskował film. Powiedział, że to tendencyjny materiał, który zagrozi procesowi pokojowemu. Dałam mu tendencyjny. Omal nie oszalałam. Darłam się, wygłaszałam przemówienia. Zawiadomiłam każdego znajomego polityka. Wszystko na nic. Lekarze wojskowi oświadczyli, że cierpię na załamanie nerwowe, i zamknęli mnie w szpitalu w Sarajewie. Przetrzymali mnie tam trzy tygodnie. A kiedy wyszłam, masakrę zdążono już zgrabnie zatuszować. – Uśmiechnęła się gorzko. – Tak że nawet i my tuszujemy, gdy nam to odpowiada. Rzygać mi się chce. Chryste, nie znoszę kłamstw.