– Zgadza się. – Skręcił na autostradę. – Powiadają, że pierwszym prawem natury jest instynkt samozachowawczy. Nie powiedziałabyś, że ten banknot właśnie ocalił swoje życie?
Życie. Co za idiotyzm. Nie, to przerażające. Bo teraz zrozumiała, co to oznacza. Pieniądze są nie tylko środkiem płatniczym, stanowią nić wplecioną w materię ludzkiego życia i marzeń. Esteban nie mógł wyszukać do roznoszenia choroby bardziej kuszącej syreny, której ludzie by się nie oparli.
– Szatański pomysł.
– Zgadza się.
– Ale przecież, gdyby ludzie wiedzieli, z pewnością odrzuciliby te pieniądze.
– Może. Ale kiedy zobaczymy, jak drą albo palą banknoty, będzie to znaczyło, że mamy prawdziwe kłopoty. Jakiej, twoim zdaniem, reakcji emocjonalnej potrzeba, żeby sprowokować człowieka do takiego postępku?
Desperacji. Bezsilności. Furii.
– Zapanowałaby anarchia. A właśnie o tym marzy Habin. To on wpadł na pomysł wykorzystania pieniędzy. Prawie siedem lat zajęło mu zaplanowanie i przeprowadzenie kradzieży matryc z Denver.
– Gdzie się produkuje fałszywe pieniądze?
Pesos pochodziły z podziemnej drukarni w Libii. Przypuszczam, że na początku roku, gdy zaczęli robić amerykańską walutę, przenieśli produkcję.
– Dokąd?
– Moim zdaniem, do Stanów.
– Ale nie wiesz na pewno? Pokręcił głową.
– Chociaż z drugiej strony, nie sądzę, żeby chcieli wlec wąglika przez pół świata.
– Na Boga, to co ty właściwie wiesz? Przez chwilę milczał.
– Znalazłem wzmianki o Waterloo w Iowie – odezwał się w końcu.
– Jak?
– Esteban kazał usunąć porucznika, gdy ten okazywał zbytnią ciekawość wydarzeniami w Tenajo. Później przeszukałem jego rzeczy.
Później – kiedy własnoręcznie go zabił. Związek sam się narzucał.
– Tak – odpowiedział na jej nieme pytanie. – Ale gdybym nie załatwił Gaveza, nie miałbym dość informacji, żeby móc cię wyciągnąć z San Andreas.
– Ja nic nie mówię. Żałuję tylko, że to nie był Esteban.
– Boże, jakaż ty się robisz bezwzględna!
– Waterloo w stanie Iowa.
Pokręciła głową. Mogła sobie wyobrazić tajne laboratorium w Libii, nawet w Meksyku, ale nie w samym sercu Ameryki.
– Czyli laboratorium, i drukarnia mieszczą się w Iowie.
– Najprawdopodobniej. Należy przypuszczać, że przenieśli akcję produkowania pieniędzy w to samo miejsce, co laboratorium.
Wszystko pod ręką, w pełnej gotowości.
– Co jest celem? – mruknęła pod nosem. – I jak go znajdziemy? Na twarzy Kaldaka dostrzegła przebłysk emocji.
– Okłamywałeś mnie? Wiesz, gdzie padnie cios?
– Nie okłamuję cię. Nie jestem pewny.
– Ale się domyślasz?
– Galvez dostał faks od Morriseya, najwyraźniej pełniącego rolę zwiadowcy. W faksie napisano, że następnym celem jego podróży będzie Cheyenne.
– Nie ostrzeżesz ich?
– To była luźna wzmianka. Żadnej wyraźnej groźby. Mam wywołać panikę w mieście być może zupełnie bezpodstawnym alarmem?
– Tak.
– A gdy Esteban się o tym dowie, po prostu zmieni cel i stracimy szansę dopadnięcia ich.
– Guzik mnie obchodzi, czy ich złapiecie. Nie chcę, żeby gdzieś się powtórzyło Tenajo.
Zacisnął wargi.
– Zaufaj mi. Tenajo się nie powtórzy. Jeśli tylko będzie w mojej mocy temu zapobiec.
A jeśli nie będzie? Odchyliła się, wsłuchując się w dudnienie deszczu o dach samochodu.
Zły znak, powiedział Katz.
Oby się mylił. Jakby mało mieli złych omenów.
– Nie złapałem ich – powiedział De Salmo. – Spóźniłem się.
– Trzeba było się z tym liczyć – odparł Esteban.
– Mam tam zostać?
– Nie, wsiadaj do samolotu do Nowego Orleanu.
– Tam jedzie? Esteban się uśmiechnął.
– O tak, właśnie tam.
Gdzie jest ten bezpieczny dom? – spytała, wyglądając przez okno. W miarę jak posuwali się na wschód, deszcz nieco zelżał, ale nadal padało równo.
– Wjechaliśmy już do Północnej Karoliny, prawda?
– Jakieś dwadzieścia minut temu. Wkrótce znajdziemy się na miejscu. Dom znajduje się w Northrup, niewielkim miasteczku, nieco na południe stąd.
– Kiedy tylko tam się znajdziemy, dzwonisz do Yaela. Skinął głową.
Jak sobie życzysz. Choć mówiłem ci, że może nie… Zadzwonił telefon komórkowy Kaldaka, który wyjął go z kieszeni i włączył przycisk.
– Szlag.
Słuchał. Tym razem na jego twarzy wyraźnie malowały się uczucia. Usta miał wykrzywione, na skroni pulsowała mu żyłka.
– Jesteś pewny, Ramsey? – spytał. – Kiedy?
Stało się coś złego, pomyślała Bess. Wąglik. Czyżby Esteban wypuścił…
– Bzdury. Nie mogę tego zrobić. I nie zrobię. Rozłączył się i z całej siły przycisnął pedał gazu.
– O co chodzi? Co się stało?
– Za chwilę. – Zjechał z autostrady na lokalną drogę. Wyłączył silnik.
– Chodzi o wąglika? – spytała.
– Nie. – Wbił wzrok w przestrzeń. Ściskał kierownicę, aż kostki na dłoniach mu pobielały. – Powstała nieoczekiwana sytuacja w Nowym Orleanie.
– Nieoczekiwana sytuacja?
– Zawiadomienie w dzisiejszym porannym wydaniu „Times-Picayune”.
– O czym ty mówisz?
– O nekrologu Emily Grady Corelli, która zostanie pochowana pojutrze.
Bess znieruchomiała wstrząśnięta. Nie mogła oddychać. Potem pokręciła głową.
– To nieprawda. Niemożliwe, to tylko jakaś okrutna sztuczka Estebana.
Przeczący ruch głową.
– Nie zaprzeczaj. – Głos jej drżał. – To nieprawda. Emily była w Meksyku. Jakim cudem… To kłamstwo.
– Chciałbym. – Z trudem dobywał głosu. – O Boże, chciałbym, Bess. Wiadomość jest potwierdzona. Emily leży w domu pogrzebowym Duples przy 1 st Street. Ciało ubiegłej nocy przywieziono samolotem, wraz ze sfałszowanymi świadectwami ministerstwa zdrowia, gotówką i instrukcjami dotyczącymi pochówku.
– To kłamstwo. Wtedy powiedział, że leży martwa w kostnicy, ale to był Rico. Nie Emily, tylko Rico.
– Tym razem chodzi o Emily. Wzięli odciski palców i…
– Nie wierzę. Twierdziłeś, że Yael ją znajdzie, że przywiezie ją…
– Ona nie żyje, Bess.
Nie uwierzy w to. Gdyby uwierzyła, mogłoby się stać prawdą.
– Nie. Udowodnię ci. Pojadę do Nowego Orleanu, pójdę do domu pogrzebowego i udowodnię ci…
– Nie. – Nagle się odwrócił i chwycił ją w ramiona. – Żałuję. Boże, strasznie żałuję.
Próbuje mnie pocieszyć, pomyślała jak przez mgłę. Ale nie mogła przyjąć pociechy. Przyjęcie równałoby się uznaniu, że Emily nie żyje.
– Jadę ją zobaczyć.
– To pułapka. Jak sądzisz, dlaczego Esteban wysłał ją do Nowego Orleanu? Właśnie tam mieszkasz. Wiedział, że będziemy kontrolować wszystko, co się tam dzieje. Chciał cię ściągnąć do miasta.
– Więc ją zabił?
Przez chwilę milczał.
– Nie musiał jej zabijać. Nie żyła już od dawna. Przypuszczamy, że umarła zarażona jeszcze pierwszego wieczoru, w Tenajo.
– Nie, nie była chora. I w San Andreas nie było jej ciała. To był Rico. To był Ri…
– Cii… – Zanurzył palce w jej włosach. Mówił urywanie. – Nie zniosę tego. Chryste, nawet mi przez myśl nie przeszło, że to będzie tak.
– Muszę jechać. Ona żyje. Wiem. Nie umarła.
– Bess. Ona nie żyje, a Esteban chce i ciebie zabić. Nie mogę cię puścić do Nowego Orleanu.
Odepchnęła go.
– Nie mogą mnie powstrzymać. Pojadę do niej.
– Słuchaj, Ramsey robi błyskawiczny test DNA. Za dzień, dwa będą dysponować niepodważalnym dowodem.
– Mam gdzieś ich dowód. To nieprawda. – Wszystko to kłamstwa. – Włączaj silnik. Zabierz mnie na lotnisko. Gdzie jest najbliższe lotnisko?