– Mówi pan, że Esteban wykopał jej ciało i przysłał je tu. Koszmarne i przerażające. Równie przerażające, jak wykopanie dołu i ciśniecie tam zwłok kobiety.
Ale to się nie przytrafiło Emily. W tamtej sali leży ktoś inny.
Otworzyła drzwi i weszła do budynku. Pierwsza sala po lewej. Dębowa trumna na środku. W głowie i w nogach płonące świece. Ani jednego kwiatu. Gdzie są kwiaty?
Gardło jej się zacisnęło. Nie mogła oddychać.
– Bess.
Obok niej wyrósł Kaldak. Zwilżyła wargi.
– Otwórz. – Nie.
– Otwieraj trumnę, Kaldak.
– Słyszałaś, co mówił Ramsey. Nie chcesz zobaczyć…
– Chcę zobaczyć. Muszę wiedzieć. Otwórz albo sama to zrobię. Zaklął pod nosem i podszedł do katafalku. Uchylił wieko trumny. Tylko zerknie i już będzie pewna, że się omylili.
Jedno spojrzenie i po wszystkim.
Och, Boże!
Kaldak chwycił ją, gdy się osuwała na podłogę.
– Emily.
– Cii…
Jak przez mgłę uświadomiła sobie, że Kaldak ją niesie. Idzie po schodach. Schodach do jej mieszkania. Jak się tu dostali?
– Nie myśl. Po prostu spróbuj zasnąć.
– Nie wierzyłam…
– Wiem.
– Czy cierpiała?
– Krótko.
– Po prostu cisnęli ją do ziemi, Kaldak. Jak jakiś śmieć. – Wbijała mu palce w ramię. – Nikt nie zasługuje… Emily była taka radosna, taka ciepła i… Nawet się nie pożegnałam. Dałam jej Josie i wybiegłam. Powinnam była się pożegnać.
– Ona by zrozumiała.
– Ale powinnam była…
– Proszę, przestań płakać.
Płakała? Nie czuła łez. Całe ciało ją bolało niczym otwarta rana.
– Przepraszam.
– Nie chciałem…
Usiadł na krześle i przytrzymał ją na kolanach.
– Płacz. Uderz mnie. Zrób, co zechcesz, tylko nie… – Kołysał ją jak dziecko. – Tylko nie cierp tak strasznie.
– Nie mogę. Ona… nie żyje.
Ta prawda rozdzierała ją jak nożem. Emily leżała w tamtej błyszczącej, dębowej trumnie w domu pogrzebowym. Emily już nigdy więcej nie będzie się śmiała, uśmiechała ani szarogęsiła.
– Będzie dobrze. – W cichym głosie Kaldaka brzmiała męka. – Będzie lepiej. Obiecuję ci, to ustąpi.
Jak może ustąpić? Emily nie żyje.
Kaldak delikatnie położył Bess do łóżka i przykrył ją kocem. Miał nadzieję, że nie obudzi się za szybko. Przez tyle godzin nie mogła zasnąć. Wyszedł z sypialni i cicho zamknął za sobą drzwi.
Padł na fotel i odchylił głowę. Nigdy więcej nie chce przechodzić takiego piekła. Odczuwał jej ból i mękę jakby to jego rozdzierały. Ta strata stała się jego stratą. Należała do niego, tak samo jak odpowiedzialność i wina. O Boże, tak, i wina.
Przestań o tym myśleć. To już minęło. Teraz musi znaleźć sposób, by chronić Bess, nie dopuścić, by jeszcze kiedykolwiek cierpiała.
Tak, pewnie.
Błądził wzrokiem po małym salonie. Meble były proste, neutralne, z wyjątkiem fotela i kanapy w bordowo-beżowe pasy. Na ścianach przykuwały uwagę zdjęcia: portret malutkiej Murzynki o olbrzymich, smutnych oczach, Jimmy Carter w koszulce na miejscu budowy Habitatu, somalijski bandyta, o którym wspomniał w rozmowie z Bess. Na stoliku zgromadzone zdjęcia rodzinne: o wiele młodsza Emily w szortach i podkoszulku na huśtawce. Emily w sukni ślubnej, u boku wysokiego mężczyzny w smokingu. Emily i ruda dziewczynka o okrągłych, pełnych ciekawości oczach. Wszędzie Emily.
Przeniósł spojrzenie na perski dywan, przykrywający dębową podłogę, a potem na kwiaty, wypełniające pokój.
Kwiaty.
Dotknął fiołka afrykańskiego na stoliku obok. Żywy.
Wyjął telefon i wystukał numer Ramseya.
– Twierdziłeś, że mieszkanie jest bezpieczne – napadł na niego, ledwo ten się odezwał. – Bess większość czasu spędza poza krajem. Kto ma klucz, żeby podlewać kwiaty?
– Jest bezpieczne. Kwiaty podlewa dwa razy w tygodniu dozorca. Nikt go nie próbował kupić. Oprócz ciebie jeszcze parę innych osób zna się na robocie, Kaldak.
– Przepraszam.
– Jak ona się czuje?
– A jak przypuszczasz?
– Mówiłem ci, że nie powinieneś był jej przywozić.
– Estebana ani śladu?
– Jeszcze nie. Ale wiesz, że musi tu kogoś mieć.
Tak, wiedział. Esteban musiał mieć swojego człowieka w domu pogrzebowym i doskonale wiedział, gdzie się teraz znajduje Bess.
– Sprawdziłeś firmę, która przywiozła zwłoki?
– Po prostu kolejne zlecenie. Może nieco zbyt ochoczo przyjęli sfałszowane dokumenty, ale nic poza tym. – Ramsey zawiesił głos. – Musimy pogadać.
– Później. Nie zostawię jej.
– A co z próbką krwi?
– Sądzimy, że test da spodziewany wynik. Mam zadzwonić do Eda Katza, żeby potwierdzić wyniki badań nowej próbki.
– Co takiego? – Ramsey cicho zaklął. – I mimo to pozwoliłeś jej tu przyjechać? Oszalałeś?
– Najwyraźniej. – Zmienił temat. – Zgłosił się Yael?
– Ostatnio wczoraj. Jest w drodze do Stanów. Kiedy ją zabierzesz do bezpiecznego domu?
– A może byś się tak zajął szukaniem drukarni pieniędzy i laboratorium w Iowie, mnie pozostawiając troskę o Bess?
– Nie mogę, za mało się o nią troszczysz. Jeszcze ci ją zabiją i co zrobimy, jeśli Esteban ruszy ze swoim…
– Zadzwonię do ciebie.
Kaldak się rozłączył. Ramsey nie musiał mu przypominać, jak idiotycznie postępuje. Zadzwonił do Eda Katza w Atlancie.
– Nie ulega wątpliwości. – Ed tryskał podnieceniem. – Możemy na tym pracować. Ale potrzebujemy więcej, znacznie więcej.
– To co mam zrobić? Wyssać z niej całą krew?
– Nie, oczywiście, że nie. Ale nie zaszkodziłoby, gdybyś natychmiast przysłał kolejną próbkę.
– Przyślę, jak będę mógł.
– Natychmiast.
– Właśnie zobaczyła ciało swojej siostry w trumnie.
– Och. – Ed umikł. – Szkoda. Ale może byś jej wytłumaczył, jakie to ważne, żeby…
– Do widzenia, Ed.
– Chwileczkę. Czy jest wstrząśnięta?
– Oczywiście, że jest wstrząśnięta.
– Nie dawaj jej nic na uspokojenie. To by wpłynęło na wyniki najbliższej…
– Dam jej to, czego będzie potrzebowała. Jeśli będzie trzeba ją nafaszerować prochami, zrobię to.
– Po co te nerwy? Ty rozgrywasz tę piłkę. Po prostu przyślij próbkę, najszybciej jak się da.
Kaldak z powrotem wsunął telefon do kieszeni.
Ty rozgrywasz tę piłkę.
Tak, to była jego gra i sam mógł ustalać reguły. Wątpliwy zaszczyt, który przypadł mu w udziale tylko dlatego, że nikt inny nie chciał nadstawiać karku. Za dużo rzeczy mogło nie wypalić. Cholera, za dużo już nie wypaliło. Jak na razie tylko jedno w tym całym diabelnym pieprzniku się udało: odporność Bess.
Więc ma traktować Bess jak zwierzątko doświadczalne. Do licha z tym, co czuje albo myśli. Do licha z wolnością jednostki, myśl o dobru publicznym. Wykorzystaj ją.
Niedobrze mu się robiło. Ten koszmar za daleko już się posunął.
Bał się, że dłużej tego nie wytrzyma.
A jeszcze bardziej się bał, że wytrzyma.
– Więc chwyciła przynętę? – Esteban czuł się połechtany. – Jest na miejscu?
– Zemdlała w domu pogrzebowym – odparł Marco De Salmo. – Teraz jest w swoim mieszkaniu. Strzeże jej Kaldak.
– Można się do niej dostać?
– Pilnują jej jak oka w głowie. Nie miałem szans w domu pogrzebowym.
Ale najęto cię, żebyś umiał sobie radzić z obstawą – powiedział cicho Esteban. – Nie wątpię, że ci się uda. Zostało nam niewiele czasu. Przy pierwszej okazji zabiorą ją i dobrze ukryją. Nie wyobrażasz sobie, jak by mnie to rozgniewało, zwłaszcza, że zadałem sobie tyle trudu.