– Nie jesteś najbliższą rodziną. Prawo do tej decyzji należy do Toma Corellego, Bess.
– Przejmuję to prawo. – Sięgnęła po łyżkę. Dłoń tylko odrobinę jej drżała. – Ty możesz to załatwić. Jesteś z CIA. Skoro potrafisz fałszować papiery i zabijać, to i z tym sobie poradzisz. Nie dopuszczę, żeby Tom i Julie zobaczyli Emily w takim stanie. Chcę, żeby ją zapamiętali taką, jaka była przed Estebanem… Zrób to, Kaldak.
Wolno skinął głową.
– Każę wszystko przygotować. Ale pogrzeb powinien się odbyć dzisiaj. Im szybciej się stąd wyniesiemy, tym lepiej.
– Jutro.
Jutro będzie gotowa. Na razie jeszcze nie ma dość sił. Zmusiła się do skosztowania zupy. Zjedz zupę, kanapkę. Spróbuj przespać dzisiejszą noc. Nabierz sił.
– Jutro, Kaldak.
– Nie podoba mi się… Zgoda. – Obserwował jedzącą Bess. – Ale teraz muszę cię poprosić o przysługę. Ed powiada, że może pracować na próbce, którą mu daliśmy, ale potrzebuje więcej.
Krew. Prawie zupełnie o tym zapomniała. A nie powinna. Należy to włączyć do równania.
– Więc pobierz.
– To może poczekać.
– Bierz.
Podniósł się z krzesła i zniknął w salonie. Wrócił z czarnym skórzanym zestawem, którego użył na parkingu w Atlancie. Prawie nie poczuła, jak wbijał jej igłę w ramię.
– Świetnie sobie radzisz.
– Nie ruszaj się. – W skupieniu pobierał krew. – Już. – Przylepił jej plaster. – Zaraz wracam. Idę obłożyć fiolki lodem i przygotować do podróży. Dziś w nocy muszą dotrzeć do Eda. Jego zespół pracuje bez przerwy.
– Czyli bardzo im się śpieszy. Twierdziłeś, że to może poczekać.
– Długo wypoczywałaś. – Uśmiechnął się krzywo. – I starałem się wykrzesać z siebie iskrę humanitaryzmu. Nie zauważyłaś?
– Owszem.
Był dobry. Tulił ją i próbował odgonić mrok. Na jakiś czas wystarczyło, ale teraz ciemność wróciła i trzeba się z nią uporać.
– Zauważyłam.
Ponownie zniknął, żeby przygotować krew dla CDC. Wydawało jej się niesprawiedliwe, że ona jest odporna na chorobę, a Emily umarła. Emily była lekarzem i miała rodzinę. Czy Bóg po prostu wybrał przypadkowo?
Wstała i przeszła do okna z widokiem na dachy i kute, żelazne balkony francuskiej dzielnicy. Zawsze kochała Nowy Orlean. Kiedy Emily przyjechała w odwiedziny, natychmiast znielubiła miasto i usiłowała przekonać Bess, żeby kupiła mieszkanie w Detroit. Nowy Orlean był zbyt frywolny dla trzeźwej Emily.
– Zatelefonowałem do Ramseya i kazałem przysłać kuriera po pakunek – odezwał się Kaldak, wróciwszy do kuchni. – Ja otworzę drzwi, gdy zadzwoni.
– Boisz się, że pojawi się ktoś z karabinem maszynowym i zrobi ze mnie miazgę? – spytała ze znużeniem.
– Nie z karabinem maszynowym. Są cichsze i bardziej profesjonalne sposoby. – Zostawił pakunek na komodzie przy drzwiach. – Zresztą wątpię, żeby weszli głównymi drzwiami. Poczekają, aż ty wyjdziesz na zewnątrz.
Wyjrzała przez okno.
– Myślisz, że czekają?
– Tak, powiedziałem ci, że będą czekać. Przecież tylko o to chodziło.
Nie odrywała spojrzenia od widoku za oknem.
– Chodzi tylko o krew, prawda? Żądasz krwi, a Esteban chce mnie zabić, zanim zdążę wam dać jej na tyle dużo, by jego miły planik legł w gruzach.
– Zgadłaś…
– Ile krwi wam potrzeba, Kaldak?
– Nie wiemy.
– Czyli najwyraźniej jestem cennym skarbem. Kaldak obserwował ją w milczeniu.
– Sądzisz, że Esteban tu jest?
– Wątpię. Nie ryzykowałby. Ale kogoś przysłał.
– To dla niego prawdziwe rozczarowanie. Pamiętam jego twarz, gdy w szpitalu powiedział mi o śmierci Emily. Dlaczego kłamał, że Emily leży w kostnicy?
– Chciał cię zranić. Gdyby powiedział, że ją pogrzebali w górach, mogłabyś nie uwierzyć. Uznałabyś, że cię okłamuje, a Emily uciekła.
– I właśnie tak pomyślałam, kiedy znaleźliśmy Rica. Liczyłam, że…
– Nawet tę nadzieję trudno było sobie przypominać. – Skąd Ramsey wiedział, że pochowano ją w górach?
– Yael.
Odwróciła się do niego.
– Yael?
– Kazałem mu szukać grobu.
Znieruchomiała.
– Co?
– Wtedy, na lotniskowcu, zadzwoniłem jeszcze raz i kazałem mu szukać grobu.
– Czyli nawet wtedy uważałeś, że nie żyła? – szepnęła.
– Miałem nadzieję, że się mylę. Modliłem się o to. Ale wiedziałem, że to bardzo prawdopodobne.
– Dlaczego?
– Nie przywieziono jej do szpitala razem z Josie. Z tego, co mi opowiedziałaś o swojej siostrze, wiedziałem, że nie dałaby się oderwać od dziecka. – Umilkł. – Gdyby żyła.
Bess myślała tak samo, ale nie dopuszczała tego do świadomości.
– Istniało prawdopodobieństwo, że nadal żyje. Istniało prawdopodobieństwo.
– Ale mniejsze niż to, że nie żyje. – Rozchylił usta w słabym uśmiechu.
– Mój analityczny umysł. Musiałem rozważyć szanse. Kazałem Yaelowi, żeby przy okazji poszukiwań rozglądał się też za płytkim grobem.
– I znalazł go. Kiedy?
– Trzy dni temu. Wypatrzył podejrzany wzgórek na stoku jakieś piętnaście kilometrów od Tenajo. Sprawdził i właśnie wracał, żeby mi o tym zameldować, gdy pojawili się ludzie Estebana i zaczęli ekshumację.
– Chciałeś powiedzieć: zaczęli ją wykopywać – poprawiła gorzko. Ekshumacja. Cóż za gładkie, czyste określenie na brutalny gwałt. Skinął głową.
– Nie powiedziałeś. Pozwoliłeś mi się łudzić.
– Istniała szansa, że się mylę. I czybyś mi uwierzyła, gdybym ci powiedział, że Emily najprawdopodobniej nie żyje?
Nie, nie uwierzyłaby. Nie dopuściła do siebie tej myśli, dopóki na własne oczy nie zobaczyła ciała siostry.
Przestań. Nie myśl o tej chwili. Zachowaj panowanie nad sobą.
– Jestem… zmęczona. Wrócę do sypialni. Zawiadom mnie, kiedy już załatwisz formalności związane z pogrzebem Emily.
Poszła do sypialni, zamykając mu drzwi przed nosem. Zaczęła się trząść, ale chyba Kaldak tego nie zobaczył. I tak już okazała zbytnią słabość; nie dopuści, żeby dostrzegł w niej kogoś innego niż silną, zdecydowaną kobietę.
Głęboko wciągnęła powietrze, usiłując nad sobą zapanować. Tak lepiej. Potrzebuje tylko odrobiny czasu, a będzie świetnie.
Była tak napięta, że Kaldak nie zdziwiłby się, gdyby lada chwila pękła.
I niewykluczone, że to byłoby dla niej lepsze. To czujne opanowanie może się okazać groźniejsze niż nieutulona rozpacz z wczorajszej nocy. Zupełnie się nie spodziewał jej dzisiejszego zachowania. Zwykle doskonale umiał w niej czytać, ale dziś nie wiedział, co myślała.
Ale to nie problem. Był pewien, że już niedługo pozna jej myśli i oczekiwania.
Cheyenne w stanie Wyoming - Tak, prawdziwy z ciebie Evel Knievel. Jeffers. Kowboj pełną gębą – uroczyście oświadczył Randall. – Chyba powinienem mieć na ciebie oko.
Zerknął na żonę, która siedziała z nim przy barze.
Naigrawa się ze mnie, wyśmiewa, uświadomił sobie Cody Jeffers. Randall nie kupił jego historii.
Przemądrzały sukinsyn. Dobra, trochę przeholował. Ale za kogo się ten Randall ma? To, że wygrał parę wyścigów, nie oznacza…
Cody zeskoczył ze stołka, wcisnął mocniej kapelusz i wymaszerował z baru. Zgoda, nie wygrał żadnego poważniejszego wyścigu. Jest jeszcze młody. Uda mu się. Będzie na pierwszych stronach gazet, podczas gdy Randalla będą obwozić w wózku inwalidzkim.