Выбрать главу

– Czyli raczej nie rzuca się w oczy. – Otworzył następne drzwi. – Teraz twoja ciemnia. Zapal światło.

Sięgnęła do kontaktu przy drzwiach i pomieszczenie zalała słaba, czerwonawa poświata. Kaldak pobiegł wzrokiem ku oknu.

– Zamontowałaś żaluzje. To dobrze.

– Nie zrobiłam tego ze względów bezpieczeństwa. Nie chciałam, żeby tu przenikało światło. Dlatego są specjalnie uszczelnione. – Zmarszczyła brwi. – Przybiłeś do nich płytę. Czy to było konieczne?

– Tak. – Skrzywił się. – Rany, ale tu cuchnie. Chemikalia?

– Lubię ten zapach.

– Zboczenie.

– Może. Ale dobrze, że go lubię, bo większość czasu spędzam właśnie w tym pomieszczeniu.

– Na pewno nie cierpisz na klaustrofobię.

– Odpowiada mi to pomieszczenie. Tu zawsze czuję się bezpiecznie.

Spojrzał na nią pytająco.

– Nie wiem dlaczego. – Wzruszyła ramionami. - A raczej wiem. Chyba bierze się to stąd, że kiedy wywołuję w tej kuwecie zdjęcie, ono ukazuje prawdziwy świat. Nie taki, jaki najchętniej bym sobie wymyśliła, ani taki, jaki usiłują mi wmówić. Prawda. Przedziera się przez cały ten kit.

– Ciekawą masz przytulankę. – Zgasił światło, wyszedł na korytarz i otworzył następne drzwi. – Jak wspomniałem, pokój gościnny jest bezpieczny. Zajmę go. Leży na tyle blisko sypialni, że wszystko usłyszę. Nocą zostawiaj uchylone drzwi do siebie. – Zerknął na nią. – Jakieś obiekcje?

– Nie, dlaczego? Dbasz o moje bezpieczeństwo. Dlatego wybrałam właśnie ciebie.

– Nie do końca. Jestem narzędziem do osiągnięcia celu. Chcesz zabić Estebana, a ja mam ci pomóc w dopadnięciu go. Reszta to już kwestie drugorzędne. – Zawiesił głos. – Postanowiłaś zostać przynętą? Świetnie, ale to się dokona tak, jak ja ci pozwolę. Chcesz Estebana? Dostarczę ci go, ale nie dopuszczę, by któreś z nas przy tym zginęło.

– Nie chcę, żebyś mi go dostarczył. Masz mi pomóc się do niego dostać.

– Wiesz, iloma gorylami się otacza? Nie zbliżysz się do niego.

– Przecież nie bez przerwy. Nikogo nie pilnuje się non stop. Zrobiłabym to, gdybyś mi pomógł.

– A wtedy Habin spanikuje i uderzy sam, na własną rękę. Tego chcesz?

– Nie, znajdź na to sposób.

– Masz mnie za cudotwórcę?

Uważała za cud, kiedy znalazł dla Josie lotniskowiec.

– Jesteś inteligentny i potrafisz organizować różne rzeczy. To rodzaj cudotwórstwa. Nie jestem na tyle głupia, by sobie wyobrażać, że sama temu podołam. Potrzebuję cię.

Przez chwilę milczał.

– Czyli naprawdę zamierzasz mnie wykorzystać?

Skrzywiła się, słysząc to słowo.

– Tak.

– Ale nawet nie umiesz się pogodzić z tą myślą.

– Przywyknę. - Dotknęła plastra na lewym ramieniu. – Nie ciebie jednego się tu wykorzystuje. Nie żądam od ciebie krwi.

– Ale możesz zażądać. – Bacznie jej się przyglądał. – Choć jeszcze nie teraz. A więc, jako prawdziwie oddany sługa, postaram się przydać, jak mogę. Czego sobie życzysz na lunch?

Poczuła ulgę. Aż do tej pory nie była pewna, czy Kaldak przystanie na ten układ.

– Nie jestem głodna.

– I tak musisz jeść. Jesteś w podobnej sytuacji jak Josie. Musisz odbudowywać zapasy krwi.

– Daj mi byle co.

Skinął głową i ruszył do kuchni.

– Kaldak. – Zawahała się, gdy się obejrzał przez ramię. – Nie widziałam innego wyjścia. Wszyscy doskonale zdają sobie sprawę, co z Estebana za jeden, ale nikt go nie powstrzymuje. Nie chcę, żeby coś ci się przytrafiło, ale tylko tobie mogę zaufać.

– Ufasz mi? – spytał wolno. – Tak.

– Nie radzę, Bess. Zniknął w kuchni.

Trzecia bitwa. Powinna ją uznać za zwycięską, ale wiedziała, że to złudzenie. Kaldak na razie ustąpił, ale się nie poddał. Wyczuwała gniew i bezsilną złość, kipiące tuż pod powierzchnią, i bolało ją to. Zapewne ten sam gniew kazał mu powiedzieć, żeby mu nie ufała. Przecież może mu ufać. I ufa. Nie zawsze potrafi odgadnąć jego myśli, czasem traktował ją ostro, z brutalną szczerością, ale prawie od początku stał u jej boku, pomagał jej.

Zajmę się tobą.

Nie potrzebowała opieki, ale dobrze jest nie być samej.

A w tej chwili czuła się ogromnie samotna.

– Stek? – Z powątpiewaniem popatrzyła na talerz. – Nie zjem tyle. Nie na lunch.

– Owszem, zjesz. – Siadł naprzeciwko. – To ci dobrze zrobi. Wzruszyła ramionami i wzięła widelec.

– Spróbuję.

– Cieszę się, że zdecydowałaś się na współpracę.

– Zawarliśmy układ. Ja dotrzymuję obietnic.

O ile dobrze sobie przypominam, to był raczej szantaż. Ale niech ci będzie. Nie będziemy się czepiać słówek. Zajmij się stekiem. – Zjadł kawałek swojej porcji. – Ja też nie do końca grałem czysto. Nie zamierzam całej swojej uwagi poświęcić służeniu tobie. Mam inne sprawy na głowie.

– Mianowicie? Nie odpowiedział.

– Nie przejmuj się. Nie zostawię cię bez ochrony.

– Jakie to sprawy?

– Od dwóch lat cały wysiłek skierowałem na powstrzymanie Estebana i Habina od uwolnienia wąglika. Nie mogłem zapobiec temu, co się wydarzyło w Tenajo. Ale tutaj to się nie powtórzy. – Popatrzył jej w oczy. – Rozumiem, że chcesz zabić Estebana. Myślisz, że ja nie? Mam swoje powody, by życzyć sukinsynowi śmierci. Nie zliczę, ile razy w Meksyku z trudem się powstrzymywałem, żeby go nie wykończyć. Wiesz, ile miałem okazji? Wystarczyłby jeden ruch, by skręcić mu kark. Ale się pohamowałem, a teraz nie dopuszczę, byś go zabiła wcześniej, niż to będzie bezpieczne.

Pokręciła głową. Wzruszył ramionami.

– Wiedziałem, że szkoda słów. Twoja rana jest zbyt świeża. I tak nie słuchasz.

– Obiecałeś, że mi pomożesz.

– Pomogę. Ale staram się uczciwie postawić sprawę. Jeśli jego śmierć by zaszkodziła, dopilnuję, żebyś mogła go załatwić później. – Zerknął na jej talerz. – Prawie nic nie tknęłaś. Zjedz trochę.

– Na razie nie dam rady. Może przekąsimy coś w restauracji, kiedy wyjdziemy na miasto.

Spojrzał na nią zdumiony.

– Na miasto?

– Przespacerujemy się po dzielnicy francuskiej. Będziemy wychodzić codziennie, ale o różnych porach i różnymi trasami. Podobno błędem jest tworzenie nawyków.

– Ani na krok nie ruszysz się z tego mieszkania.

– Owszem, ruszę się. Chcę, żeby Esteban się dowiedział, że tu jestem i nigdzie się nie wybieram.

– Taką brawurę możesz przypłacić życiem.

– To nie brawura. W mieszkaniu też nie jestem bezpieczna, prawda?

– O wiele bezpieczniejsza niż na ulicy.

– Odpowiedz.

W końcu przytaknął.

– Dla chcącego nic trudnego. Porażenie prądem, jadowita żmija w prysznicu. – Wzruszył ramionami. – A w ostateczności mały pocisk rakietowy przez okno.

– Tyle, jeśli chodzi o bezpieczeństwo.

– A jak sądzisz, dlaczego chcemy cię stąd zabrać?

– Czyli gwarantujecie mi bezpieczeństwo tylko częściowe. Jeśli będziemy tkwić w mieszkaniu, sprowokujemy ich do wymyślenia sposobu załatwienia mnie tutaj. A gdy będą wiedzieć, że wychodzę na zewnątrz, w potencjalnie lepsze miejsce ataku, może poczekają.

– Może. I jesteś gotowa ryzykować życie?

– Tak. Lepsze to niż ukrywanie się i czekanie, aż po mnie przyjdą. Wolę sama ich ścigać.

– Nie masz przewagi. Wiedzą, jak wyglądasz.

– Ale mam ciebie do ochrony. Nie ustąpię, Kaldak.

– Świetnie, po prostu ekstra. Coś jeszcze?

– Tak. Chcę, żeby Ed Katz dzwonił pod mój numer.

– Twój telefon z pewnością jest na podsłuchu.

– Niech Esteban wie, co robimy. Niech się niepokoi. Chcę go zdenerwować.