Выбрать главу

– Nie tylko jego denerwujesz.

– Przeżyjesz. Włożyłeś komuś żmiję do wanny? – spytała z ciekawością.

– Coś ty, boję się ich. Ale inni nie są takimi delikatnymi panienkami.

– Prawdziwa pociecha.

– Trzeba było nie pytać. Jeśli chcesz pociechy, daj się zabrać do bezpiecznego domu w Północnej Karolinie.

– O nie.

– Tak przypuszczałem. Czyli pokazujemy się w mieście, niech się przekonają, że nie warto marnować sił na próbę zabicia cię w domu. Gdzie najbardziej chciałabyś pójść?

– Do Zontaga – odparła natychmiast.

Spojrzał na nią pytająco.

– To najlepszy sklep ze sprzętem fotograficznym. Muszę kupić nowy aparat.

Jej uwagę przykuł aparat leżący w witrynie sklepu.

– Szkoda, że na mój stek tak nie patrzyłaś – westchnął Kaldak. – Pożerasz go wzrokiem. Wręcz pochłaniasz.

Miał rację. Nie mogła się doczekać, kiedy dotknie tego aparatu.

– To dobry aparat. Ze wszystkimi bajerami.

– Taki sam jak tamten? – spytał Kaldak.

– Tamten to był hasselblad. Oczywiście, mam i inne, ale tamten najbardziej mi pasował.

– W takim razie dlaczego nie kupisz takiego samego modelu?

– Bo tamtego nic nie zastąpi. Żyłam z nim osiem lat. Stał się przyjacielem. Nie zastępuje się starych przyjaciół substytutami.

Tak samo jak nie zastąpi się siostry. Myśl wywołała falę bólu, ale szybko ją powstrzymała, kierując się do wejścia do sklepu.

– Po prostu szuka się nowego przyjaciela o wspaniałych zaletach i liczy się na lepszą przyszłość. Zaraz wracam.

Ruszył za nią.

– Gdzie ty jesteś, tam i ja.

Przez całą drogę nie odstępował jej na krok.

– Wątpię, żeby w środku ktoś czyhał na okazję, by mnie załatwić.

– Czyżby? Jesteś fotografikiem bez aparatu. To najlepszy sklep ze sprzętem fotograficznym w mieście. Idealna pora. – Otworzył przed nią drzwi i zerknął do środka. – Żadnych klientów. Jeśli ktoś wejdzie i za blisko się przysunie, cofnij się. Niech nikt cię nie dotyka. Wystarczy jedno ukłucie.

– W przyszłym tygodniu zaczynają się zapusty. Wyobrażasz sobie poruszanie się po dzielnicy francuskiej tak, by nikt cię nie dotknął? Musiałbyś się do mnie przykleić.

– Jeśli będzie trzeba. Ale ty też mi pomóż, dobrze?

– Możesz na mnie liczyć – odparła, myślami błądząc już gdzie indziej.

Znowu patrzyła na aparat na wystawie. Poczuła znajomą falę niecierpliwości i na moment ogarnęło ją poczucie winy. Emily nazwała to obsesją, ona zaledwie dziś rano pochowała siostrę. Czy powinna ulegać takiemu…

– A wolisz wrócić do mieszkania i skulić się w kącie? – spytał ostro Kaldak, mierząc ją wzrokiem. – Uważasz, że tego by chciała Emily?

Emily pragnęłaby, żeby Bess żyła i cieszyła się życiem. Nie rozumiała namiętności Bess, ale za nic by nie chciała, żeby siostra robiła coś, co nie przynosi jej radości. Więcej, walczyłaby z każdym, kto stanąłby Bess na drodze. Co nie znaczy, że sama nieustannie by się nie wtrącała. Bess prawie słyszała, jak Emily…

Zdecydowanym krokiem ruszyła do lady.

– Nie, nie tego by chciała Emily. I ja też nie.

– Głaszczesz ten aparat jak psiaka – powiedział Kaldak, przytrzymując przed nią drzwi sklepu.

– Uczę się go dotykiem. A przypomina mi owczarka niemieckiego. Z całą pewnością nie złotego retrievera. Kiedy byłam mała, mieliśmy psa tej rasy. Simon był kochany, ale okropnie głupi. – Musnęła aparat, dyndający jej na piersi. – A ten aparat jest mądry, bardzo mądry.

– Nowy przyjaciel? Pokręciła głową.

Jeszcze nie. Ciągle tylko znajomy. Ale chyba się z nim zżyję. Już stawał się jej bliski. Wróciło poczucie pełni, znajdowania się na właściwym miejscu. Podniosła aparat, wymierzyła obiektyw w balkon po drugiej stronie ulicy i szybko pstryknęła zdjęcie.

– To dobry aparat.

– W takim razie cieszę się, że udało ci się go znaleźć. – Kaldak wziął ją pod rękę. - Czas wracać do domu. I tak za długo już byliśmy na celowniku.

Wysoki klaun o zielonych włosach, żonglujący na rogu.

Ostrość.

Migawka.

Bezdomna staruszka o uróżowanych policzkach, w grubych rajstopach, siedząca na stołku przy drodze.

Ostrość.

Migawka.

Muzyk w kombinezonie i kraciastej koszuli, grający na skrzypcach na rogu Royal Street.

Ostrość.

Migawka.

– Jeśli dalej się tak będziesz co krok zatrzymywać, nie wrócimy do domu przed świtem – odezwał się sucho Kaldak.

– Muszę się z nim oswoić. – Zrobiła jeszcze jedno zdjęcie klauna. – A nie ma bardziej fotogenicznego miejsca niż Nowy Orlean. Między innymi dlatego tu się przeprowadziłam. Jest w nim wszystko, czego potrzebuję. Gdzie byś się nie ruszył, natrafisz na materiał do zdjęcia, które opowie całą historię.

– Ale teraz nie szukasz materiału na reportaż. – Nie spuszczał z oczu otaczającego ich tłumu. – I coś mi mówi, że nie pstrykasz teraz z samej miłości do fotografowania.

– On może tu być, prawda?

– Zapewne gdzieś w pobliżu.

– Więc niewykluczone, że zrobiłam mu zdjęcie.

– Dlatego dzisiaj kupiłaś aparat?

– Nie. – Zerknęła na niego spod oka. – Ale pomyślałam, że byłbyś zadowolony z małego rekonesansu.

– Przepraszam. – Kaldak utkwił wzrok w trójce nastolatków. – Chyba jestem odrobinę podenerwowany.

Kaldak nigdy nie jest podenerwowany bez powodu. Przeszył ją lodowaty dreszcz.

– Chyba nie podejrzewasz, że jeden z tych dzieciaków może być mordercą.

– Dlaczego nie? To może być każdy. Założę się, że gdzieś tu się kryje i patrzy. Nigdy nie wiadomo.

– Fakt, nigdy nie wiadomo.

Już wcześniej fotografowała morderców. W Somalii, w Chorwacji i tego sadystę, który zabijał chłopców w Chicago. Ale nigdy przedtem nie robiła zdjęcia komuś, kto chciałby zabić właśnie ją.

Pokaż im.

Ręka jej lekko drżała, gdy podnosiła aparat do oka.

Ostrość.

Migawka.

Zrobiła mu zdjęcie.

De Salmo odprowadził wzrokiem Grady, która zniknęła z Kaldakiem za rogiem.

Zaskoczyła go. Nie spodziewał się, że będzie sobie chodzić na spacerki i robić zdjęcia. Tak obstawili jej mieszkanie, iż uznał, że nie wypuszczą stamtąd baby na krok. Już zaczynał obmyślać plan, jak by się dostać do środka.

Ten zadufany drań, Kaldak, widocznie uznał, że sama jego obecność podziała odstraszająco. Głupek. Robota okazuje się znacznie prostsza, niż Esteban sądził. Łatwe pieniądze.

Ale nie dawało mu spokoju, że ta baba ma go na zdjęciu.

12.

Na schodach przed mieszkaniem Bess siedział mężczyzna. Kaldak zobaczył, jak się spięła, i szybko ją uspokoił: – W porządku. To Yael. Powiedziałem Ramseyowi, żeby go przysłał, kiedy tylko dotrze do Stanów.

– Wracają państwo z małej przechadzki?

Yael Nablett wstał i wyciągnął rękę. W jego głosie brzmiał tylko ślad obcej wymowy.

– Nic dziwnego, że Ramsey chodzi po ścianach.

Kaldak uśmiechnął się i uścisnął mu rękę.

– Dużo bym dał, żeby to zobaczyć. Cieszę się, że przyjechałeś. Bess Grady. Yael Nablett.

Bąknęła grzecznościową formułkę. To ten mężczyzna szukał Emily, on znalazł jej grób w górach. Yael Nablett miał około czterdziestu lat, zielone oczy, krótkie ciemne włosy i smukłą, muskularną sylwetkę.

– Nie byłem pewny, czy wyjedziesz z Meksyku – powiedział Kaldak.