Выбрать главу

Otworzył drzwi i wpuścił wszystkich do mieszkania.

– Niewiele mi tam pozostało do roboty. Esteban zniknął nam z oczu. Wystąpił o urlop z powodów zdrowotnych. Przypuszczamy, że wyjechał z kraju.

– Cholera. Kiedy?

– Wczoraj. – Zatrzymał spojrzenie na Bess i powiedział cicho: – Bardzo mi przykro z powodu pani siostry. Próbowałem się skontaktować z Kaldakiem, żeby panią ostrzegł, ale Esteban okazał się za szybki. Wszystko zaplanował i miał już gotowe, nim przysłał ekipę do ekshumowania pani siostry.

– Ostrzeżenie nic by nie pomogło.

Nic by nie pomogło, ale miło z jego strony, że próbował. W ogóle sprawiał wrażenie dobrego człowieka.

– Dziękuję, panie Nablett.

– Yael. – Zwrócił się do Kaldaka: – Sądzisz, że uda się tutaj?

– Jeszcze nie. Właściwie chyba nawet bym chciał, żeby tutaj przyjechał. Założę się, że miał inny interes do ubicia.

Yael się skrzywił.

– Oby nie. Ile nam zostało czasu?

– Malutko. Wąglik jest już w takiej postaci, jak sobie życzyli. Esteban może uderzyć w każdej chwili. Niewykluczone, że właśnie dlatego wyjechał z Meksyku. Nie zrobiłby tego bez powodu.

– Tak po prostu zniknął? – spytała Bess. – Jak to możliwe? Nie obserwowano go?

– Najprawdopodobniej od bardzo dawna wszystko planował – odparł Yael. – Wszedł do budynku na Paseo de la Reforma i więcej się nie pojawił.

– To nie powinno było się stać – powiedział Kaldak.

– Owszem. Ale się stało.

– Co na to Ramsey?

– A jak sądzisz? Dostał piany na ustach. Posłał człowieka po Pereza, sekretarza Estebana, żeby go docisnąć. Choć wątpię, czy Perez coś im pomoże. Ramsey nie wie, w co najpierw ręce włożyć. – Uśmiechnął się do Bess. – Niezłego narobiłaś bigosu tą decyzją o zostaniu na miejscu.

Bess nie odpowiedziała uśmiechem.

– Trudno. Możliwe, że tylko tak uda nam się dopaść Estebana. Nie poradziliście sobie, chociaż mieliście go na widoku.

Skrzywił się.

– Racja. Pomocy – zwrócił się do Kaldaka. – Poślij jej któreś z tych twoich morderczych spojrzeń.

– Radź sobie sam. One na nią nie działają.

– Nie? – Przyjrzał się Bess. – Interesujące. – Znów się uśmiechnął. – To mogę się zdać na twoje miłosierdzie, błagając o filiżankę kawy? Przyjechałem tu prosto z lotniska.

Skinęła głową.

– Zaparzę. O ile obiecasz, że to nie wymówka, żeby się mnie pozbyć z pokoju i porozmawiać z Kaldakiem.

– Szczerze powiedziawszy, właśnie taki miałem plan. Wyglądał na dziecko przyłapane na wyjadaniu słodyczy i tym razem Bess nie potrafiła powstrzymać uśmiechu.

– To sam sobie zaparz kawę. Żadnych sekretów.

Zgoda, ja tylko chciałem ci oszczędzić niepokoju. – Zerknął na Kaldaka. – Ramsey podejrzewa, że wie, kogo Esteban nasłał na Bess. Jeden z informatorów tutejszej policji powiadomił ich, że w mieście pojawił się Marco De Salmo.

– Czyli to De Salmo – powiedział Kaldak. – Słyszałem o nim.

– Ale nigdy go nie widziałeś?

– Raz. W Rzymie, z daleka.

– Jest dobry?

– Bardzo dobry.

– Ale byś go nie rozpoznał? – nie ustępowała Bess.

– Raczej nie – odparł Kaldak, po czym zwrócił się do Yaela: – Czy Ramsey może mi wykombinować zdjęcie?

Yael pokręcił głową.

– De Salmo nie jest notowany przez policję.

– Jakim cudem? – spytała Bess.

Yael wzruszył ramionami.

– Wyrósł jak spod ziemi trzy lata temu. Nazwisko jest prawdopodobnie fałszywe, ale niczego nie możemy potwierdzić. Mamy zero wiadomości na temat typka.

Czyli zabójca ma imię, pomyślała Bess. Może nie posiada twarzy, ale imię owszem. Marco De Salmo.

– Poprosiłeś, żebym przed wyjazdem z Meksyku zgromadził dodatkowe informacje o Estebanie – zwrócił się Yael do Kaldaka – ale nic nowego nie udało mi się odkryć.

– Cholera – mruknął Kaldak. – Liczyłem na jakiś przełom.

– A co już wiesz, Kaldak? – spytała Bess.

– Wychował się w slumsach na obrzeżach Meksyku jako jedno z dwunastki dzieci. Ojciec był robotnikiem. Znaleźliśmy pracownicę opieki społecznej, senorę Damirez, która pracowała na tym terenie i znała rodzinę. Powiedziała, że zawsze brakowało tam jedzenia, żyli stłoczeni jak sardynki w puszce w dwuizbowej chacie. Hulały tam szczury i ośmioletniego Estebana dwukrotnie w ciągu miesiąca zabrano do szpitala z poważnymi ranami kąsanymi.

– Tylko jego? A pozostałe dzieci?

– Nie, najwyraźniej szczury upodobały sobie małego Estebanka.

– Czarujące.

– Ale jego sytuacja się poprawiła. W następnym miesiącu umarł mu brat Domingo i Esteban nie musiał już spać na klepisku. Przejął pryczę po bracie. Potem zmarła najstarsza siostra i nagle zrobiło się więcej jedzenia.

– Na co umarli?

– Zatrucie pokarmowe.

– Esteban?

– Może. Chociaż kuratorka twierdziła, że to dość częste w slumsach. Niedożywione dzieciaki jedzą, co im wpadnie w rękę. – Zamilkł na chwilę. – Ale nawet jeśli tego nie zrobił, mógł dostrzec korzyści płynące z bycia jedynakiem.

– Były dalsze zgony?

– W ciągu następnych pięciu lat zmarły trzy siostry i czterech braci.

– Jak?

– Kolejne zatrucia pokarmowe, dwoje utonęło, dwoje zadźgano nożem.

– I kuratorka niczego nie podejrzewała?

– Dopiero gdy zaczęliśmy śledztwo. Co więcej, była trochę oburzona, że wypytujemy o Estebana. Senora Damirez go podziwia. Opisała go jako grzecznego, pilnego chłopczyka. Prawie nie opuszczał zajęć w szkole, co bardzo rzadko się zdarza. Wyrwał się z rynsztoka, a w wieku szesnastu lat wstąpił do wojska. Tamtejszy wzór i przykład człowieka sukcesu. Trudno jej się dziwić, wielu takich pewnie nie miała.

– Jego rodzice jeszcze żyją?

– Ojciec zginął podczas trzęsienia ziemi, gdy Esteban miał dwanaście lat. Matka odniosła wtedy ciężkie obrażenia, ale przeżyła jeszcze trzy lata.

– A któreś z rodzeństwa pozostało przy życiu?

– Jedno. Ostatni brat umarł osiem lat temu. Siostra, Maria, pięć lat temu wyszła za generała Pedra Carmindara. Ona ma dwadzieścia jeden lat, on sześćdziesiąt dziewięć. Esteban przedstawił ich sobie, gdy był podwładnym Carmindara.

– Kontaktowałeś się z nią?

– Odmawia rozmowy o Estebanie. Śmiertelnie się go boi.

– I pewnie dlatego przeżyła.

– Chcesz ją wykorzystać? – spytał Yael.

– Przeciwko Estebanowi? – Kaldak pokręcił głową. – Na nic by się to nie zdało. Zresztą skoro biedulka utrzymała się przy życiu, po co ją teraz wystawiać na niebezpieczeństwo?

– Wielkie nieba, czyżbym słyszał nutę współczucia? Miękniesz, Kaldak. – Yael zwrócił się do Bess: – Nic dziwnego, że nie zdołał cię zastraszyć. Robi się z niego baba.

– Nie powiedziałabym – odparta sucho. – A teraz, jeśli już skończyliście, przygotuję kawę.

Podniósł rękę jak do przysięgi.

– Słowo.

Weszła do kuchni, otworzyła drzwiczki szafki.

Szczury kąsające ludzi… Obraz był przerażający, ale jeszcze większą grozę budziła myśl o chłopczyku popełniającym bratobójstwo. Przyczyny i skutki.

Czyli tak powstają potwory.

– Całkiem nieźle to znosi. – Yael pobiegł wzrokiem ku drzwiom, za którymi zniknęła Bess. – Twarda sztuka?

– Czasem – odparł Kaldak. – Niewątpliwie z gatunku tych, co trzymają się życia.

– W takim razie dlaczego tu została?

– Nie chce się stąd ruszyć.

– A ty nie pozwalasz, żeby Ramsey postawił na swoim.

– Na Boga, nie będę jej traktował jak zwierzęcia – zaperzył się. – Zasługuje na coś więcej.